Chciałem dziś rozpocząć sezon, ale nie udało się. W ostatniej chwili okazało się, że nie mogę pójść piechotą na stadion, a samochodem będę tam już po planowanej godzinie rozpoczęcia meczu. Mimo wszystko wziąłem aparat i chciałem zobaczyć chociaż kilka wyścigów. Byłem w okolicach stadionu parę minut po godzinie 17, ale musiałem zrezygnować. Tak wyszło, że na stadionie mógłbym być maksymalnie do godz. 18, a widząc z samochodu kolejkę po bilety nie miałem nawet co szukać miejsca do zaparkowania.
Trudno obwiniać klub za brak miejsc parkingowych, bo Falubaz nie ma na to wpływu, ale jeśli chodzi o kolejkę po bilety, to jest to już kamyczek do ogródka ludzi zarządzających klubem. Trochę dziwię się takiemu postępowaniu, bo z jednej strony planuje się rozpoczęcie zawodów na godz. 17, żeby jak najwięcej ludzi mogło je zobaczyć, a z drugiej nie przygotowuje się odpowiednio organizacji do skali zainteresowania i opóźnia się rozpoczęcie. Ja rozumiem, że skoro kibice czekali ponad pięć miesięcy, to dodatkowe 15 czy 20 minut nie robi różnicy, ale jednak wydaje się, że ktoś w tym klubie powinien wreszcie zacząć szanować kibiców zamiast robić wiecznie jakieś marketingowe zagrywki.
Pojechałem do domu i obejrzałem kilka wyścigów na YouTube. Wynik meczu był jaki był – nie ma to wielkiego znaczenia. Ta porażka mogła być zresztą dużo wyższa, gdyby nie błędy Piotra Pawlickiego, który potracił trochę pozycji na dystansie. Generalnie rezultat 32:58 na własnym torze chwały gospodarzom nie przynosi, ale trzeba mieć świadomość, że to był tylko sparing, czyli poniekąd taka możliwość bezkarnego przegrania pojedynku. Nie znaczy to oczywiście, że można przejść nad wszystkim do porządku dziennego, bo niezależnie od zdobytych czy straconych punktów powinno się zwrócić uwagę także na styl jazdy, a tutaj jest bardzo dużo do poprawienia.
Wydaje mi się, że zielonogórski sztab szkoleniowy powinien czas przed rozpoczęciem rozgrywek poświęcić na zgranie tej ekipy i wypracowanie optymalnego zestawienia w jakim Falubaz będzie występować. Na razie zdecydowana większość zawodników jedzie dla siebie, co było widać zarówno w Lesznie, jak i w Zielonej Górze. A przecież po ogłoszeniu kontraktów największą uwagę zwracano właśnie na to, czy z tej grupy ludzi uda się stworzyć zgrany zespół w pełnym tego słowa znaczeniu. Wiadomo, że są to pierwsze jazdy i żużlowcy muszą się na nowo oswoić z jazdą w kontakcie, ale nie można nie zauważać, że zdarzały się sytuacje nie mające prawa wystąpić w meczu ligowym, czyli wzajemne przeszkadzanie sobie na torze czy wręcz walka pomiędzy zawodnikami mającymi stanowić drużynę.
Druga kwestią, jest konieczność uniknięcia ubiegłorocznych błędów. Póki co mieliśmy małe déjà vu, bo znów gospodarze po trzech dniach treningu wiedzieli o tym torze mniej niż goście, którzy jechali tu pierwszy raz w tym roku. Zielonogórzanie mieli bardzo mało udanych startów, a i na dystansie nie zawsze rozumieli o co chodzi w tej nawierzchni i nie potrafili nabrać odpowiedniej prędkości. Różnica w stosunku do ubiegłego roku jest taka, że zielonogórzanie mając zdecydowanie mocniejszy skład sprawdzają się na tle zdecydowanie mocniejszych rywali. W poprzednim sezonie próbowano oszukać rzeczywistość mierząc się z żużlowcami z niższych lig. Wyniki sparingów były fajne, tylko w realu jakoś to nie zatrybiło. Zobaczymy jak będzie teraz.
Jeszcze jeden akapit o juniorach. Szkoda, że nie dano możliwości jazdy Damianowi Pawliczakowi, choćby po to, żeby mieć porównanie. Najwyraźniej para Norbert Krakowiak – Mateusz Tonder będzie pewniakami do pozycji młodzieżowych. Jak wyjdzie to zobaczymy. M. Tonderowi z reguły wejście w sezon zajmuje trochę więcej czasu i ten czas trzeba mu dać. Ja jednak upieram się przy tym, że spokojnie pod numerami 6-7 mogła jechać para wychowanków.
Pierwszy sparing w tym roku, więc nie ma co panikować, bo to tylko próbne jazdy. Niemniej jednak warto uczyć się na błędach, szczególnie własnych, i zwrócić uwagę na kwestie, które zaczynają się powtarzać. A tu niestety takie sytuacje miały miejsce.