Piniondze to nie fszysko ale fszysko bez piniendzy to (niedopowiedzenie)

W sobotę oglądnąłem (po raz kolejny) komedię Juliusza Machulskiego „Pieniądze to nie wszystko”. Ten film śmieszy mnie niezmiennie, choć o wesołych rzeczach wcale nie opowiada. Popegeerowska wieś gdzieś na głębokiej prowincji lat 90-tych, zapomniana przez Boga i ludzi. I choć mentalność mieszkańców ogranicza ich postrzeganie świata do bardzo lokalnego „tu i teraz”, to codziennie dochodzi tutaj do cudów. Nie ma pracy, nie ma dochodów, a mimo to bieżąca konsumpcja idzie pełną parą. W niedzielę przeczytałem wywiad z p. Wojciechem Stępniewskim i postanowiłem, wzorem zagadek na spostrzegawczość, znaleźć 5 różnic.

Jako przedstawiciela filmu wybiorę pana Rysia, który regularnie spożywa Platonka, czyli – precyzyjnie rzecz ujmując – wino wzmocnione marki „Platon”. Ten niedoszły poeta jest twórcą sentencji, która do dziś obecna jest w naszej rzeczywistości, choć pan Rysio miał wątpliwości przez jakie „u” ją napisać. I tak powstał manifest „PINIONDZE TO NIE FSZYSKO ALE FSZYSKO BEZ PINIENDZY TO …ÓJ”. Myślę, że spokojnie można by to hasło umieszczać obok logo naszej po wielokroć naj… ligi żużlowej.

Zanim przejdę do wywiadu chciałbym przypomnieć, że poprzednia ważna rozmowa z Prezesem Ekstraligi Żużlowej ukazała się pięć miesięcy temu (na początku sierpnia) i dotyczyła w dużej mierze zmian w regulaminie szkolenia oraz kwestii wprowadzenia zagranicznego juniora od 2026 roku. Obserwowałem rzeczywistość polskiego speedwaya i na początku października napisałem artykuł „Kogo promuje Ekstraliga U24?”. W skrócie ujmując tamtą treść, doszedłem do trzech wniosków:
1. decyzje działaczy PGE Ekstraligi, choć wydają się niespójne, w dłuższej perspektywie czasowej okazują się zaskakująco przemyślane – zmierzają do z góry określonego celu, dobrego dla polskich działaczy, a niekoniecznie dla żużla jako dyscypliny,
2. Ekstraliga U24 służy do promowania młodych zagranicznych zawodników,
3. największym hamulcowym zmian są działacze klubowi.

Podsumowanie brzmi:

„W sumie to jest ciekawe odkrycie. Właściciel rozgrywek powołuje spółkę działającą komercyjnie, której udziałowcami są kluby uczestniczące w tychże rozgrywkach, mające w sumie mniejszość głosów. Właściciel rozgrywek chce sobie zapewnić zyski na przyszłość, a największymi jego wrogami są współwłaściciele powołanej przez niego spółki, skazani na wszystkie zmiany wprowadzane bez ich zgody. Grubo…

Szkoda, że cała ta zabawa bogaczy rykoszetem uderza w prowincjonalny speedway, powodując jego zanik… ”

Nie zmieniłem zdania. Nadal podtrzymuję to wszystko co napisałem wcześniej. Na uwagę z nowego wywiadu zasługuje wg mnie odpowiedź pana prezesa na pytanie prowadzącego rozmowę Jarosława Galewskiego:

Co zatem z U24 Ekstraligą?

Decyzje nie zapadły, ale mamy poczucie, że niektóre kluby nie podeszły poważnie do tej szansy. Nie chciały widzieć w niej rozwoju. Raczej traktowały to jak zło konieczne. Z naszej perspektywy dopłacanie do projektu, który jest niepoważny i robienie z niego drugich rozgrywek DMPJ, mija się z celem. Głową muru nie przebijemy, nikogo do niczego nie zmusimy. Rozważamy poważnie, czy lepiej tego projektu nie zarzucić. Zaznaczam jednak, że najpierw chcemy go wewnętrznie podsumować. Poza tym na stole musi pojawić się inna sensowna propozycja, niekoniecznie związana ze sportem, być może z inwestycjami w pozyskiwanie nowych środków finansowych przez kluby. Nie ma bowiem opcji, żeby te pieniądze trafiły znowu do worka przeznaczonego na pierwsze drużyny. Podkreślam, że to nie wchodzi w grę i kluby mają tego świadomość.

Warto zaznaczyć, że centrala zadziałała zaskakująco skutecznie wobec klubów, które nie podporządkowały się regulaminowi szkoleniowemu. A przynajmniej tak się kilka miesięcy temu wydawało. Sam regulamin był głupi, ale właśnie taki był jego cel, bo przecież nie chodziło o to, żeby sensownie szkolić. Chodziło o to, żeby zmusić działaczy klubowych do posłuszeństwa. A posłuszeństwo jest potrzebne po to, żeby stawać jako jeden organizm wobec sponsorów ligi, z pieniędzy których żyją zarówno działacze PGE Ekstraligi, jak i działacze klubowi. O ile ludzie w centrali są tego świadomi, to działacze klubowi najwyraźniej nie, zachowując się jak taki właśnie prowincjonalny pan Rysio. PGE Ekstraliga jest promowana jako produkt profesjonalny, a jednocześnie mentalność ludzi współtworzących ten organizm ogranicza się do lokalnego „tu i teraz”. Żadnego myślenia o przyszłości. Dobre jest to, co jest znane.

W polskich klubach żużlowych też dochodzi, do cudu. Bardzo często w trakcie sezonu nie ma regularnych wypłat pieniędzy na wypłaty dla zawodników, ale bieżąca konsumpcja idzie pełną parą. Deadline, to oczywiście okres przyznawania licencji i wtedy (cud?) pieniądze jakoś się pojawiają. To środowisko jest przerażająco odporne na zmiany. I nie dotyczy to tylko obecnych czasów, bo książki opowiadające o latach 70-tych i 80-tych pokazały mi dokładnie taką samą mentalność.

Nie chcę tutaj pokazywać działaczy centrali jako jakiegoś wzoru do naśladowania, bo rykoszetem za ich zabawy dostaje prowincjonalny żużel w Europie. W tej zabawie chodzi oczywiście o bardzo wymierny zysk dla określonego środowiska, na co pracuje cały sztab ludzi. I nie jest to specjalną tajemnicą. A to, że speedway robi się coraz droższą zabawą? Skądś te pieniądze muszą się brać. W końcu „Show must go on”. Warto jednak zauważyć, że zarówno działacze z centrali, jak i ci klubowi, siedzą na jednej gałęzi. I niby wszyscy chcą się na nią dostać. Wystarczy jednak, że jeden z nich (tylko jeden) zacznie się bawić piłą, a wszyscy polecą. A tych, którzy mają piłę w ręku jest więcej. A każdy łańcuch jest tak mocny, jak jego najsłabsze ogniwo…

Tak jak napisałem niedawno, nie martwię się już tym, że speedway upadnie. On przetrwa, skoro wciąż istnieją dyscypliny dużo bardziej niszowe, oparte na dedykowanym sprzęcie. Komu zatem kibicować? Tym, którzy dbają o racjonalność, a może tym, którzy bawią się piłą? Jest jeszcze trzecie wyjście. Nie zwracać na nich uwagi, bo – koniec końców – jedni i drudzy są częścią dokładnie tej samej układanki. Wybór należy do mnie. A ja wolę pojechać do Divisova, Chabarovic, Svitav, Miśni, Debreczyna i wielu innych miejsc. Chętnie do Oxfordu czy Workington, ale to już zdecydowanie droższa rozrywka. I jeśli starczy mi czasu i pieniędzy, to tak właśnie będę postępował. Podobnie mam z piwem. Wolę kupić dwa dobre (takie, które mi smakują) piwa z rzemieślniczych lub regionalnych browarów niż 12+12 z koncernów w promocji, przerażająco nijakich. Wszystko jest moim wyborem.

I na koniec jeszcze cytat z pana Rysia:

„Bo co? Że sobie od czasu do czasu wypiję, to zaraz skąd to, skąd tamto? 12 lat byłem mechanikiem w PGR-ze i stać mnie kupić Platonka. Nikogo nie powinno interesować. Jak ja się przewrócę, albo co, to ja się za swoje przewrócę. W ogóle wszystko to jest wielki chuj.”

Napisałem to w miarę poprawną polszczyzną, bo cytat ten w oryginale dostępny jest wyłącznie w wersji werbalnej. Jego autor, czyli pan Rysio, mógłby to zapisać zupełnie inaczej, choć prawdopodobnie używałby również liter polskiego alfabetu. Ważny jest przekaz i szczerość. A tego panu Rysiowi  odmówić nie można, zwłaszcza po spotkaniu ze wspomnianym na początku winem wzmocnionym marki „Platon”.

Żużel jest sportem prowincjonalnym. W tym jest zarówno jego największa siła, jak i największa słabość. Interpretacja zależy od tego, jak się na to zjawisko patrzy. Jeśli komuś sprawia przyjemność oglądanie ludzie ścigających się w tej zamkniętej beczce śmierci i ryzykujących życiem po to, żeby mieć z tego życia przyjemność, to zawsze znajdzie sobie jakiś kawałek miejsca i będzie szczęśliwy. A jeśli ktoś chce na tym zarobić, to… jest jego problem.

Czy znalazłem te pięć różnic? Obawiam się, że przegrałem w tej zabawie.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *