Wielki pech Dominika Kubery w Warszawie. Upadek wyglądał bardzo nieprzyjemne i chyba skończy się wcale nie lekką kontuzją. Nie będę się wymądrzał, ale moją uwagę zwróciło zdjęcie nogi z haka, dosłownie pół sekundy przed upadkiem. Bez tej możliwości kontroli skończyło sie tak, a nie inaczej.
—–
Ja nie wiem jak działa ta machina pod nazwą Speedway Grand Prix, ale wygląda na, że wszystko rozgrywane jest w ten sposób, żeby nasz wielki, jedyny i niepowtarzalny mistrz, nasze dobro narodowe sponsorowane przez nas wszystkich, został po raz kolejny mistrzem świata. Tylko zapomniano powiedzieć o tym Jackowi i Danielowi.
Początkowo wydawało się, że będą fajne zawody, ale najwyraźniej organizatorzy nie mieli pomysłu na sensowne równanie toru w Warszawie. Komentatorzy piali z zachwytu nad kwestiami, które są oczywiste – jeśli chce się mieć ściganie od pierwszego wyścigu, to szersza połowa toru musi być przygotowana inaczej niż część przy krawężniku. Niestety, od piątego wyścigu po względem sportowym z toru wiało nudą.
Wystarczyło jechać ścieżką dwa metry od krawężnika i to załatwiało sprawę. Ewentualnie w ostatnim wyścigu serii, gdy coś się odsypało, można było wykorzystać nieuwagę frajerów trzymających krawężnik. Scenariusz do bólu przewidywalny.