Korzystając z okazji udałem się do Leszna na sparing Unii z Falubazem. Jeśli chodzi o polskie tory, to „Smoczyk” jest u mnie na drugim miejscu (za Opolem), ale jest tam sporo imprez i – co ważne – znajduje się dość blisko (nieco ponad 90 km) mojego domu.
Gdybym miał podsumować imprezę w kilku zdaniach, to powiedziałbym, że był to całkiem przyjemny mecz. Kilka wyścigów było naprawdę ciekawych. Dodatkowo polewaczka, którą oczywiście umieszczę w galerii, dała radę i zawodnicy bardzo fajnie napędzali się po szerokiej.
W stylu poprawności politycznej mogę napisać, że żużlowcy pojeździli i to jest najważniejsze. Nie ma sensu wyciągać ze sparingu jakichś wielkich wniosków i bić piany. „Byki” dały swoim kibicom sporo radości, wyprzedzając na dystansie znacznie bardziej utytułowanych rywali.
Gdybym jednak miał wyrazić swoją opinię, to byłaby ona już trochę bardziej rozbudowana. Ja wiem, że to był sparing i nie należy na jego podstawie wyciągać wielkich wniosków. W tym przypadku najważniejsza jest liga, a ona rozpoczyna się dopiero za dwa tygodnie. Cóż, widać kto pojeździł więcej, a kto nie nie miał takiej możliwości do tej pory. Zawodnicy jeżdżący w Anglii są na ten moment dość mocno z przodu, choć oczywiście w ciągu dwóch tygodni wiele może się zmienić.
Dla leszczynian był to trzeci sparing na swoim torze, a dla Falubazu (trudno mówić tu o zielonogórzanach) było to drugie wyjazdowe starcie. Po pierwszej serii, która ewidentnie była po dyktando gości, nastąpiła radykalna zmiana. Albo Falubaz schował najlepsze motocykle, albo Unia tak się świetnie przełożyła. Obstawiam tę drugą opcję. Będę obserwował Falubaz, bo niezależnie od mojego aktualnego podejścia do ekstraligi, został mi w głowie sentyment do tej nazwy, która jest niestety już tylko wydmuszką. Tworem marketingowym. Dla mnie, starego kibica Falubazu, jest rzeczą niemożliwą do pojęcia, że jedyny wychowanek na torze jeździ dla przeciwników. I wcale mu się nie dziwię.
„Byki” dały swoim kibicom sporo satysfakcji i pewnie też nadziei na przyszłość. Słyszałem także głosy kibiców, którzy na podstawie tego sparingu podchodzą zdecydowanie zbyt optymistycznie. Niezależnie od tego zazdrościłem miejscowym kibicom, że oklaskują swoich chłopaków.
Z innych rzeczy wartych zauważenia mam trzy kwestie. W IX wyścigu jadący na trzeciej pozycji Emil Konieczny zaliczył uślizg przy dość wąskim wejściu w pierwszy łuk kolejnego okrążenia. Jadący za nim Michał Curzytek miał może sekundę, a mimo to zdążył położyć swój motocykl, dzięki czemu uratował i siebie i rywala. Wielki szacunek dla Michała. Życzę mu, żeby zaczął być szanowany przez działaczy i kontynuował karierę po wyjściu z kategorii U24, bo to jest kawał zawodnika.
Spiker (nie mam pojęci kto) bardzo fajnie prowadził zawody. Miał problemy z nazwiskiem falubazowego Australijczyka (Mitchell McDiarmid) i wcale tego nie ukrywał. Mówił, że zebrali się w czwórkę i debatowali jak czyta się nazwisko McDiarmid. Został wypracowany w tym zakresie jakiś kompromis, ale pewności nie było. W końcu spiker uznał, że roboczo będzie tego zawodnika nazywał po prostu „Miczel”. To jest takie proste, a jednocześnie tak wyzwalające – spuścić trochę powietrza z tego napompowanego do granic możliwości balona pod nazwą „żużel w Polsce”.
Trezcia kwestia dotyczy zwykłego człowieka, którego najczęściej mało kto zauważa. Pełniący funkcję wirażowego przy wyjściu z drugiego łuku w jednym z wyścigów wbiegł na tor, żeby zabrać łyżwę zgubioną przez jednego z zawodników, leżącą na połowie toru bliżej krawężnika. To wydaje się proste, ale żużlowcy jedno okrążenie przejeżdżają w niespełna 16 sekund. Brawa dla tego pana, który być może uratował żużlowców przed niebezpieczną sytuacją. Warto dopowiedzieć, że w momencie, gdy zawodnicy przejeżdżali obok niego, był już gotowy do pełnienia swojej roli.
Podsumowując, fajny mecz, bez wielkiej spiny. Widziałem parę kibiców z barwami Falubazu, chodzącymi po stadionie. Mam nadzieję, że taka normalność będzie kiedyś nie tylko na sparingach.