Tor w Sankt Johann uważałem za zamknięty, więc informacja o tym, że w październiku 2019 r. odbędą się tam zawody wniosła nowe marzenie do mojego kibicowskiego życia. Jednak dopiero zdjęcia alpejskiego krajobrazu sprawiły, że naprawdę zapragnąłem tam pojechać.
Pandemia kompletnie zmieniła rzeczywistość i zamknęła wiele żużlowych obiektów na dwa lata, a wśród nich był także tor w Sankt Johann. Przygotowując na własne potrzeby kalendarz tegorocznych imprez odkryłem w marcu lub kwietniu, że na stronie austriackiej federacji jest wpisany na dzień 15 października turniej w tym alpejskim kurorcie. Różnie układały się losy przygotowań do wyjazdu i w pewnym momencie pogodziłem się z tym, że do Austrii nie pojadę, a swego rodzaju zastępstwem była wycieczka do Cloppenburga. Sytuacja jednak ewoluowała i okazało się, że termin się zwolnił, a moja kochana Żona dała mi błogosławieństwo na wyjazd 🙂
Przygotowałem w końcu trasę przejazdu, zarezerwowałem hotel, ale jakoś do końca chyba nie docierało do mnie, że wyruszam w podróż. W sobotni poranek wyjechałem ok. 6:15, ale pogoda nie rozpieszczała mnie w drodze. Zaczęło padać już w Polsce, padało przez całe Czechy, padało w drodze do Linzu i dopiero, gdy w krajobrazie pojawiły się góry słońce zaczęło się nieśmiało przebijać. Potem, jak to w górach, sytuacja dość mocno się zmieniała. Bywało tak, że przy wjeździe do tunelu była inna pogoda niż przy wyjeździe. A ja strasznie chciałem zobaczyć alpejskie szczyty w tle toru żużlowego.
W końcu po prawie 10 godzinach jazdy i nieco ponad 700 km dotarłem na miejsce. Może to wydawać się długo, szczególnie przy samotnej jeździe, ale audiobook sprawił, że całość minęła stosunkowo szybko. Wjeżdżając do miejscowości widziałem z góry cel mojej podróży i wiedziałem, że chciałbym z tego miejsca zrobić zdjęcie toru żużlowego. Pogoda była wymarzona. Po lekkim ogarnięciu się i przebraniu wyruszyłem pieszo na stadion (do przejścia miałem niespełna 3 km). Słyszałem odgłosy treningu, a przede mną przez całą drogę widziałem dokładnie ten widok, który tak bardzo chciałem zobaczyć. Po dotarciu na stadion zabrałem się na fotografowanie stadionu z różnych perspektyw, ze szczególny uwzględnieniem oczywiście widoku na alpejskie szczyty. Okazało się, że parking jest otwarty dla kibiców, że można wejść na tor, i porozmawiać z zawodnikami. Do Sankt Johann przyjechało czterech polskich żużlowców: Robert Chmiel, Tomasz Orwat, Kacper Szopa i Kacper Łobodziński. To dobrze, że młodzi zawodnicy szukają możliwości startów na torach, jakich w Polsce nie ma.
Widać było u niektórych chłopaków lekką niepewność, bo nawierzchnia była dość śliska. Z informacji, które udało mi się znaleźć wynika, że tor ma 380 metrów długości, ale łuki są dużo węższe niż na polskich owalach – zaledwie ok. 12 metrów. Ciekawostką jest, że obiekt jest dużo bardziej znany z lodowej odmiany speedwaya. W końcu rozpoczęła się rywalizacja i okazało się, że tor pięknie się odsypywał, nie był kolein, ani dziur, a przecież przez trzy lata nie rozgrywano tu zawodów. Wielki szacunek dla organizatorów za przygotowanie nawierzchni.
Dopiero po zakupie biletu i zajrzeniu w program poznałem obsadę zawodów i dowiedziałem się, że liczy ona dwunastu zawodników plus jeden rezerwowy. Całość składała się z dwunastu wyścigów (cztery serie) rundy zasadniczej, dwóch półfinałów i finału. Całość była ciekawa, żużlowcy trochę się pościgali i, co ważne, nie było groźnych zdarzeń. Prawie nie wyciągałem programu, więc nie do końca wiedziałem kto jedzie w poszczególnych wyścigach, ale domyślałem się po sylwetkach i kevlarach. Dużą część zawodów przegadałem, a dłuższe przerwy w zmaganiach żużlowców (flat track oraz równanie toru) wykorzystane były w sposób towarzyski – pozdrowienia dla Roberta. Zresztą wystarczyło stanąć na drugim łuku, a sama możliwość, dopóki było w miarę widno, patrzenia na alpejskie szczyty jako tło zmagań żużlowców, było dla mnie wielką radością. Napisałem o tym widoku tyle razy, żeby podkreślić coś, czego nie da się przekazać. Żadne zdjęcia nie oddadzą tego, co miałem okazję zobaczyć na własne oczy.
Cieszę się, że tutaj dojechałem, że trasa była spokojna, a pogoda dopisała, niczym zamówiona przez organizatorów. Tor przygotowany był znakomicie, więc nie trzeba było zawracać sobie nim głowy. Pozostawało cieszyć się żużlem, co też z wielką chęcią czyniłem.