W celu uniknięcia pustych przebiegów w drodze powrotnej z Węgier zajechałem do Krosna na mecz miejscowych Wilków z Niedźwiadkami z Rawicza. Na taki pomysł wpadłem dopiero kilka dni przed wyjazdem. Gospodarze na pewno mają na ten temat inne zdanie, ale według mnie szkoda, że nie ma tutaj prawdziwie żużlowej nawierzchni.
Grzechem byłoby nie wykorzystać takiej okazji, skoro z Nagyhalász zamiast nieco ponad 800 km miałem do przejechania, uwzględniając objazd zamkniętych węgierskich torów, niecałe 940 km. Przy takich odległościach dodatkowe 120 km nie robi już wielkiej różnicy. Taka okazja pewnie nieprędko się powtórzy, a choć chciałem kiedyś odwiedzić stadion Wilków, to nie brałem nawet pod uwagę specjalnego wyjazdu z Zielonej Góry do Krosna, bo to jest ponad 600 km i tak na dobrą sprawę z Winnego Grodu mam prawie tak samo daleko do Vojens.
Jadąc węgierskimi drogami mogłem patrzeć na wielkie pola słonecznikowe, kukurydziane oraz sady jabłoniowe. To ciekawe, że choć tutaj dużo więcej jest słońca i grzeje ono mocniej, to nie widać oznak suszy. Wszystko jest zielone, a pola w ogromnej większości są uprawiane, bo ziemia tu jest zapewne bardzo dobra. Przejeżdżając przez Cisę (druga po względem długości węgierska rzeka) wjechałem do miasta Tiszaújváros, w którym można kąpać z w basen z wodą pochodzącą z gorących źródeł. W sumie Budapeszt jest największym w Europie uzdrowiskiem, a do stolicy stąd w linii prostej ok. 150 km. Pewnie istnieje jakiś związek3 między dużą liczbą węgierskich basenów a brakiem suszy na polach.
Od granicy do stadionu jest już tylko 36 km. Droga mijała dość spokojnie aż do granicy polsko-słowackiej, gdzie wjechałem w ścianę deszczu i gradu, więc przez jakiś czas widoczność właściwie nie istniała. Najciekawsze jest, że po przejechaniu kolejnych 12 km było zupełnie sucho, a po przejechaniu kolejnych 6 km znów musiałem używać wycieraczek. Potem przejeżdżałem przez Duklę – niewielkie miasteczko znane mi.in. dzięki św. Janowi z Dukli, czyli postaci której kult rozpoczął się 250 lat przed beatyfikacją, a między beatyfikacją a kanonizacją minęły kolejne 264 lata. Poza tym w tutejszym pałacu Jerzego Mniszcha toczyło się wiele rozmów podczas Konfederacji Barskiej, więc to miejsce jest ważniejsze dla losów naszego kraju niż się wielu wydaje.
W Krośnie poszedłem sobie zwiedzić bardzo ładne stare miasto, a potem kupiłem bilety i wszedłem na stadion. Tutaj nie trzeba dużo chodzić, bo od starówki wystarczy tylko przejść przez ulicę i jest się już przed stadionowymi kasami. Po wejściu musiałem się trochę przyzwyczaić do widoku, bo tutejszy tor jest o niemal 100 metrów dłuższy niż owal w Nagyhalász. Poza tym nasyp wokół toru jest bardzo niski, a miejsca na trybunie na przeciwległej prostej nie zajmowałem, bo kibiców przyszło dość dużo, a ja i tak staram się oglądać zawody z różnych miejsc. Widać, że zainteresowanie ligowym żużel tutaj jest spore, szczególnie że wyniku drużyny są na razie całkiem dobre i wygląda na to, że Wilki będą walczyły o awans do I ligi.
Przed rozpoczęciem meczu starałem się poznać ten obiekt i zobaczyć jaką ofertę pamiątek oferuje klub. Tutaj chciałbym pochwalić krośnian, bo robią naprawdę fajną robotę marketingową – kibice mogą kupić czapki, koszulki, bluzy, kominy, a do tego także długopisy i jeszcze kilka innych rzeczy. Widać także, że ktoś dobrze popracował nad wizerunkiem zarówno kevlarów, jak i klubowego logo. Faktem jest, że rzeczy nie należą do najtańszych, ale tak już jest uroda pamiątek. W prezentacji uczestniczyła maskotka drużyny, która potem przechadzała się po trybunach. To co dla mnie było lekkim przegięciem, to cena programu – 10 zł przy cenie bilety wynoszącej 24 zł jest lekką paranoją. Jeśli chodzi o „wyposażenie” obiektu, to są przede wszystkim dwie trybuny na prostych (za miejsce na krytej trybunie przy prostej startowej trzeba jednak dopłacić) oraz bardzo ładny parking połączony z nowym budynkiem, w którym można m.in skorzystać z kulturalnej toalety. Kibice mają także co zjeść i wypić. Pod tym względem wszystko było na naprawdę dobrym poziomie organizacyjnym.
Gospodarze mieli niestety problem z odpowiednią wilgotnością nawierzchni, bo zepsuła się polewaczka, a sytuację starli się ratować strażacy z Krościenka Wyżnego. Także oni mieli jednak chwilowe kłopoty z wężem. Tutaj taka lekko złośliwa uwaga pod kątem niektórych polskich klubów. U nas niestety nie zawsze przykłada się odpowiednią wagę do posiadania należytego sprzętu do przygotowania toru i nie dotyczy do bynajmniej wyłącznie klubów z najniższej klasy rozgrywkowej. Myślę, że te problemy miały wpływ na pierwsze cztery wyścigi, kiedy to gospodarze nie potrafili dobrze wyjść ze startu. Szykowały się spore emocje, ale kolejne trzy podwójne zwycięstwa Wilków sprawiły, że kwestia zwycięstwa była właściwie rozstrzygnięta.
Miejscowi kibice byli oczywiście emocjonalnie zaangażowani w poczynania swojej drużyny, więc patrzyli na ten mecz zupełnie inaczej niż ja. Ja chciałem po prostu zobaczyć jak funkcjonuje tutejszy tor i, jak zawsze, liczyłem na po prostu na fajny żużel i walkę na torze. I tu mam problem z oceną tego obiektu, bo tej walki tutaj było tyle co kot napłakał. Tak naprawdę w jednym wyścigu Niclas Porsing potrafił zbudować na tyle dużą prędkość, że atakiem bliżej krawężnika minął Arkadiusza Pawlaka. Potem fizyka zrobiła swoje, więc zawodnik skontrował i znów wyszedł na prowadzenie, ale Duńczyk tym razem po zewnętrznej minął rywala. I to właściwie tyle – półtora okrążenia emocji. Nie potrafię powiedzieć czy wynikało to z geometrii toru, czy z warunków atmosferycznych, faktem jest, że choć żużlowcy starali się walczyć, to tor nie pozwalał niestety na mijanki. Nie będę oszukiwał, niestety nie były to zawody, o których opowiadałbym z wypiekami na twarzy. Raczej powtarzający się układ: start – pierwszy – jazdy do mety w kolejności ustalonej na przeciwległej prostej.
Swego rodzaju ciekawostką dla mnie była możliwość zobaczenia w akcji Pawła Hliba, który wrócił do ścigania po kilku latach przerwy. Dynamiki i odwagi nigdy mu nie brakowało i te cechy nadal są w jego jeździe widoczne. Gołym okiem widać, że sprawia mu to frajdę. Trochę brakowało dobrych startów, ale trzeba pamiętać, że miesiąc wcześniej miał upadek podczas zawodów w Teterow, a niedzielny występ w Krośnie był pierwszym startem po kontuzji. Zastanawiam się czy Paweł myśli o startach na długim torze, bo ewidentnie lubi jeździć szybko, a jego sylwetka bardzo przypomina właśnie tą znaną z torów długich. Życzę mu przede wszystkim dużo radości z jazdy i spełnienia jego sportowych celów. Warto pamiętać, ze był przecież wicemistrzem świata juniorów.
Wyszedłem po dziesiątym wyścigu, bo nic mnie nie tutaj jakoś specjalnie nie trzymało, a do przejechania miałem jeszcze ponad 600 km. Cieszę się, że miałem możliwość przyjechania do Krosna i zobaczenia tutejszego żużla, ale jednocześnie chyba nie będę miał presji na to, żeby kiedyś jeszcze tu wrócić. Chyba, że w celach turystycznych, bo niewątpliwie pod względem atrakcji jest tu bardzo dużo.