Sytuacja w naszej ekstralidze jest mocno dynamiczna. Sporo się dzieje i można tylko żałować, że nie chodzi tu o sprawy sportowe, a raczej organizacyjno-finansowe. W sumie nie ma co tu owijać w bawełnę – jest źle i właściwie trzeba czekać, aż wszystko się z hukiem rozwali. Chyba, że nastąpi jakieś opamiętanie, ale w to akurat średnio wierzę, bo kto ma się opamiętać? Zawodnicy sami zaproponują, że będą mniej zarabiać, prezesi przestaną obiecywać złote góry, a kibice zamiast traktować mecze jak wojnę zaczną doceniać postawę fair i walkę na torze? Kto ma wykonać pierwszy ruch?
Po tym co wydarzyło się w niedzielę w Gdańsku można właściwie założyć, że najlepsza liga świata liczy już tylko siedem drużyn. Bo Wybrzeże trudno w ten sposób określić, skoro ta grupa ludzi kłóci się ze sobą, a do tego na nawet na swoim torze ledwo wychodzi z trzydziestu punktów. Ta druga kwestia jest mniej ważna, ale w kwestii atmosfery nie ma już chyba co liczyć na jakiś wielki cud. Nie ma pieniędzy na stworzenie zespołu, więc robi się zbieraninę z tego co jeszcze zostało na rynku. Efekt jest taki, że po pierwszym triumfie z Unibaksem, w którym organizacyjnie burdel był pewnie podobny, rozpoczęła się równia pochyła w dół. Nie ma chemii w ekipie, więc nie ma motywacji. Nie ma motywacji, więc nie ma wyników. Nie ma wyników, więc rozpoczynają się kłótnie. A w tle jest stały problem większości ekip – brak pieniędzy. Dziwię się Stanisławowi Chomskiemu, że tyle tam wytrzymał. W końcu jednak nawet on dał sobie spokój i odszedł do Torunia, gdzie szału z wynikami też nie ma, ale przynajmniej są pieniądze i skład umożliwiający walkę o najwyższe cele.
W kwestii poruszonej we wstępie trzeba zaznaczyć, że wobec „oszczędnościowego” składu gości z Częstochowy, kapitan „Jaskółek” pojechał za mniejsze pieniądze. W tym przypadku przysłowie, że jedna jaskółka wiosny nie czyni jest jak najbardziej na miejscu, aczkolwiek fakt trzeba odnotować, bo jedna jaskółka to jednak więcej niż zero.
Najgorsze jest to, że trzeba się przygotować na kolejne informacje o zaległościach finansowych. Może ostatni przypadek z Grigorijem Łagutą wreszcie zmusi kogoś do zastanowienia się nad idiotyzmem jakim są licencje warunkowe. W papierach wszystko się zgadzało, bo zawodnik zgodził się na opóźnione płatności. Prezes ENEA Ekstraligi nie wie, oficjalnie oczywiście, o żadnych problemach, bo jego interesuje to co jest zrobione formalnie. A formalnie wszystko było w porządku, wszak klub otrzymał licencję. To trochę jak w sytuacji, gdy nauczyciel w szkole mówi, że uczeń przecież umiał, bo dostał piątkę. I nie jest ważne czy rzeczywiście umiał, ważne że w papierach jest na to dowód. Gówno warty poza murami szkoły, ale jednak dowód.
Patrząc na to wszystko mam wątpliwości czy komuś w tym towarzystwie zależy na pozytywnych zmianach? Przyznam, że nie rozumiem dlaczego niektórym działaczom tak bardzo zależy na zrobieniu czegokolwiek, byleby choć przez chwilę być na świeczniku. W ekstralidze im biedniejszy klub, tym później podpisuje kontrakty, więc musi średniakom zapłacić więcej, żeby łaskawie zgodzili się jeździć. Przepłacony średniak zawsze będzie tylko średniakiem – może wygrać kilka biegów, ale w decydującym momencie prawda wyjdzie na jaw. Potem okazuje się, że działacze nie płacą, bo nie mają z czego, zawodnicy uczestniczą w meczach odjeżdżając poszczególne wyścigi, a tym samym powiększają dług, czyli stają się… głównymi sponsorami. Rok temu Start Gniezno spadł z hukiem z ekstraligi kończąc sezon z niewyobrażalnym długiem. Teraz jego drogą podąża Gdańsk. Za rok będzie to znów Gniezno, albo Grudziądz. Jakaś klątwa miast na G. Ciekawe czy Gorzów jest wyjątkiem? A Falubaz? Niby Zielona, ale jednak Góra…
+GP – też tragedia;)