Dla kibiców żużla zima jest okresem oczekiwania na rozpoczęcie sezonu. Ja dodatkowo czekam na ogłoszenie kalendarza imprez FIM i FIM Europe, żeby rozpocząć planowanie wyjazdów. Od momentu, gdy podano do wiadomości terminarz FIM na sezon 2018 wiedziałem, że będę chciał pojechać do Liberca na turniej kwalifikacyjnych do Indywidualnych Mistrzostw Świata Juniorów.
Ucieszyłem się jeszcze dwukrotnie w sprawie libereckiego turnieju. Po raz pierwszy, gdy zobaczyłem jakie federacje otrzymały miejsca na te zawody. Po raz drugi, gdy ukazała się lista startowa. Sama stawka może nie powalała poziomem sportowym, ale akurat dla mnie ważniejsza jest możliwość zobaczenia zawodników, których do te pory nie miałem okazji oglądać. A w tym konkretnym przypadku po raz pierwszy miałem okazję podziwiać aż ośmiu z siedemnastu występujących zawodników.
Już od kilku lat kwalifikacje do IMŚJ wyglądają w ten sam sposób: z każdego z trzech turniejów awansuje po czterech najlepszych zawodników, czyli sito jest dość gęste. Zawody w Libercu miały trzech zdecydowanych faworytów w osobach Maksyma Drabika, Daniela Kaczmarka oraz Duńczyka Patricka Hansena. Patrząc wyłącznie na wyniki końcowe można powiedzieć, że wszystko odbyło się zgodnie z planem, bo rzeczywiście ta trójka (choć w innej kolejności) odbierała nagrody na podium. Przewagą sprzętową i doświadczeniem Polacy przewyższali niemal wszystkich rywali, a mimo to ich awans wcale nie był jakąś kwestią bezproblemową. Maksym Drabik najpierw musiał się sporo namęczyć, żeby w II biegu wyprzedzić Słowaka Davida Pacalaja, a w czwartym swoim starcie wjechał w taśmę, mając za rywali dwóch reprezentantów gospodarzy, którzy nie byli przecież dla niego równorzędnymi rywalami. W ten sposób sam sobie stworzył małą nerwówkę, bo przed ostatnim startem nie stuprocentowo pewien awansu.
O ile zawodnik Sparty Wrocław sam sobie narobił małych kłopotów, to miejsce i wynik Daniela Kaczmarka są o niebo lepsze niż jego jazda. Już w pierwszym starcie torunianin skorzystał z defektu prowadzącego Słoweńca Nicka Skorji. Potem wygrał mając trudniejszych rywali, ale handicap pierwszego pola startowego. W trzecim występie katastrofalnie pojechał w pierwszym łuku i przez dwa okrążenia nie miał pomysłu na wyprzedzenie Niemca Sandro Wassermanna oraz Fina Niklasa Säyriö. Wyglądało to nieco komicznie, bo obaj rywale wcale nie blokowali Polaka. Jechali po prostu tak, żeby przy swoich umiejętnościach dojechać jakoś do mety. Ostatecznie Säyriö miał defekt na początku trzeciego okrążenia, dzięki czemu zrobiło się więcej miejsca na torze i Daniel bez większych problemów nabrał prędkości i przejechał obok Niemca, który nawet nie oglądał się i nie był świadomy sytuacji, która rozgrywa się za jego plecami. W czwartym występie, kiedy torunian wreszcie dobrze wyszedł ze startu, znów pogubił się na pierwszym łuku (tym razem na drugim okrążeniu) i został wyprzedzony przez… Włocha Mattię Lenarduzziego. Pomimo jakichś prób, nie udało się już Polakowi odzyskać prowadzenia. Powiedzmy sobie szczerze, że była to mała kompromitacja. I nie chodzi nawet o samą stratę pozycji, tylko o to, że na coraz trudniejszym torze Lenarduzzi radził sobie o niebo lepiej niż Kaczmarek. Zresztą ostatni występ Daniela też mu wielkiej chwały nie przyniósł, bo w porównaniu z Patrickiem Hansenem widać było gołym okiem różnicę w umiejętnościach czysto technicznych.
Przyznam, że jestem pod dużym wrażeniem postawy dwóch zawodników: Włocha Mattii Lenarduzziego oraz Słoweńca Nicka Skorji, którzy pokazali naprawdę dojrzałą jazdę. Szkoda, że Mattia pogubił się w dwóch pierwszych startach, co uniemożliwiło mu walkę o awans do finału. Z kolei Nick nie zraził się po pechowym defekcie na prowadzeniu i uzbierał 10 punktów, co pozwoliło mu na walkę w biegu dodatkowym o czwarte miejsce. Mam nadzieję, że obaj będą się dobrze rozwijać i w niedługim czasie staną się solidnymi graczami na europejskim rynku. Z innych zawodników, którzy zostawili po sobie dobre wrażenie wymieniłbym Szweda Emila Millberga, który jako jedyny pokonał zwycięzcę turnieju Patricka Hansena. Niestety, Szwed w czwartym starcie miał defekt na drugim miejscu, a w piątym – upadł po tym, jak Sandro Wassermann nie zostawił mu miejsca przy bandzie.
Dziwna to sytuacja, że Lenarduzzi czy Millberg stracili szanse na walkę o awans, a w wyścigu dodatkowym o czwarte miejsce pojechali Filip Hajek oraz Brytyjczyk Zach Wajtknecht, którzy niczym wielkim się nie wykazali, ale uzbierali po 10 punktów, korzystając po razie na nieszczęściu rywali (defekt Skorji oraz upadek Argentyńczyka Lucasa Alejandro Torressiego).
Zawody jako całość były całkiem ciekawe. Tor w Libercu jest chyba najkrótszym owalem w tej części Europy (285 metrów), z bardzo krótkimi, ale szerokimi prostymi i bardzo szerokimi łukami. Cieszę się, że mogłem zobaczyć zawodników stanowiących dla nas swego rodzaju egzotykę, czyli dwóch młodych Francuzów, Włocha, a przede wszystkim 20-letniego Argentyńczyka, który przyleciał do Europy na te właśnie zawody. Martwić może to, że póki co niewiele rusza się w temacie juniorów u naszych południowych sąsiadów. Wydawało się, że najlepszym ich młodzieżowcem będzie Patrik Mikel, ale chłopak chyba zatrzymał się na pewnym poziomie. Filip Hajek z kolei jedzie o niebo lepiej niż rok czy dwa lata temu i życzę mu żeby rozwijał się nadal, choć nie jest już młodzieniaszkiem i jest to jego ostatni sezon w grupie młodzieżowców. Żużel w Czechach, to jednak jest temat na dłuższy artykuł.