Bardzo przyjemnie wspominam sobotni półfinał Indywidualnych Mistrzostw Świata Juniorów w Libercu. To dla mnie kolejny dowód na to, że do oglądania żużla nie potrzeba wspaniałych stadionów, ani zawodników ze ścisłej światowej czołówki. Najważniejsze, żeby wszystkim zawodnikom, niezależnie od ich umiejętności, zależało na odniesieniu zwycięstwa, czego niestety nie mogę być pewnym w najlepszej lidze świata, gdzie żużlowcy robią sobie ostatnio jakiś cyrk za ogromne pieniądze.
Podczas, gdy w polskich klubach ekstraligowych wydaje się grube miliony złotych na kontrakty dla zawodników, a miasta wydają grube miliony na budowę lub unowocześnianie stadionów (niekoniecznie ekstraligowych), które do niczego innego poza żużlem się nadają, w Libercu (niespełna 35 km od przejścia granicznego w Zawidowie) miejscowi pasjonaci tak starają się gospodarować pieniędzmi, żeby ograniczyć wydatki, a jednocześnie trzymać odpowiedni poziom organizacji zawodów. Pewnie dla wielu polskich kibiców wyda się to śmieszne, ale Czesi wpadli na całkiem fajny pomysł – zrobili jeden bilet na cały sezon. W tym roku zaplanowano cztery imprezy na torze w Starych Pavlovicach (ta lokalność dzielnicy jest bardzo podkreślana, zarówno na programie zawodów, jak i w tekstach spikera, podobnie jest zresztą ze Svitkovem w Pardubicach) – oprócz półfinału IMŚJ odbędą się także Międzynarodowe Mistrzostwa Czech Par oraz jedna z rund Indywidualnego Pucharu Czech. Wcześniej odbyły się Międzynarodowe Mistrzostwa Czech we flat tracku – dyscyplinie, która u nas jest praktycznie nieznana.
Zasada „działania” biletu jest bardzo prosta – każda impreza jest dziurkowana. Jeśli kupuję bilet na półfinał IMŚJ, przy zakupie miła pani dziurkuje części biletu odpowiadające pozostałym zawodom, a przy wejściu na obiekt dziurkowany mam czwarty kwadracik przeznaczony dla wspomnianego półfinału IMŚJ. Dodać należy, że bilet jest bardzo pokazowy i spokojnie można go przechowywać w swoim domowym archiwum.
Równie ciekawym rozwiązaniem jest zrobienie… jednego programu na cały sezon. Program zawiera oczywiście reklamy, „treści ogólne” oraz bardzo estetyczną wkładkę dotyczącą aktualnej imprezy. Poniżej zamieszczam okładkę programu oraz zewnętrzną stronę wkładki zawierającą zdjęcia występujących zawodników. W wewnętrznej części wkładki była oczywiście tabela wyścigów.
Kolejną rzeczą, która zaskoczyła mnie bardzo pozytywnie po wejściu na obiekt były białe krzesła ogrodowe, które organizatorzy w całkiem sporej liczbie rozstawili na wale otaczającym tor żużlowy. Można było śledzić zmagania zawodników zasiadając na jednym z takich całkiem wygodnych krzesełek, wybrać siedziska na prostej startowej albo po prostu usiąść lub położyć się na trawie i poopalać, jako że słońce smażyło niemiłosiernie. Takiego wyboru nie doświadczycie Państwo na naszych stadionach spełniających normy XXI wieku. Nie da się jednak ukryć, że zaproponowany przez organizatorów rodzaj trybun ma sens tylko wtedy, gdy mogą być oni pewni, że krzesła zostaną wykorzystane zgodnie z przeznaczeniem.
Jeżdżąc po różnych czeskich czy niemieckich obiektach, tym co mnie najbardziej irytuje jest pomarańczowy namiot pewnej polskiej firmy sprzedającej pamiątki. Namiot ten spotkałem niestety dwukrotnie w tym roku: w Debreczynie oraz w sobotę w Libercu. Dlaczego mnie irytuje? Ponieważ przyjeżdżając na zagraniczny obiekt chciałbym mieć możliwość kupienia miejscowych pamiątek żużlowych – chociażby długopisu czy koszulki. Najczęściej jednak wszędzie jest to samo, czyli koszulki Patryka Dudka, czapki Bartka Zmarzlika i kilku innych zawodników z czołówki, szaliki polskich klubów, figurki żużlowców, itd. Czesi okazali się sprytniejsi, bo z jednej strony na samych trybunach dostępne były te polskie pamiątki, ale przed obiektem razem z biletami można było zaopatrzyć się w miejscowe koszulki, długopisy i smycze. Zielone koszulki libereckiego klubu kosztowały 130 koron, podczas gdy t-shirty Zlatej Prilby w pomarańczowym namiocie były ponad trzykrotnie droższe, a pod względem grubości bawełny jakościowo znacznie lepiej prezentowały się oczywiście te tańsze. Swoją drogą chciałbym za jakiś czas wybrać się do Pardubic i przy okazji sprawdzić ile tam kosztują podobne koszulki.
Cieszy mnie, że w Libercu wokół żużla jest grono kreatywnych ludzi, mających naprawdę fajne pomysły i wychodzących w stronę kibiców. Nie wiem oczywiście czy miejscowi również mają takie zdanie, ale ja bardzo chętnie częściej postaram się odwiedzać ten stadion, chociażby po to, żeby odpocząć sobie psychicznie, a jednocześnie pooglądać żużel. Dla mnie jest to bardzo ciekawe połączenie.
Na koniec jeszcze jedna uwaga, która pokazuje różnicę w mentalności Czechów i Polaków. U nas na stadionach z reguły można kupić jakieś piwo koncernowe, najczęściej Tyskie. Tam zawsze będzie to piwo z lokalnego browaru, w tym przypadku była to jedenastka z browaru Konrad, mającego siedzibę oczywiście w Libercu. Traktory, które wyjeżdżają na równanie toru, to oczywiście czeskie Zetory, polewaczka to oczywiście czeski Liaz. Już dawno temu zauważyłem tę różnicę, będąc 17-20 lat temu w Miłosławiu czy Chojnicach, nie mogłem w sklepach znaleźć miejscowego piwa warzonego w lokalnym browarze. Browar w Chojnicach zresztą upadł, podobnie jak wszystkie(!!!) dolnośląskie browary, łącznie z Lwówkiem Śląskim. Wtedy też ściągano tysiącami niemieckie używane samochody, podczas gdy w Czechach zdecydowaną większość aut na ulicach stanowiły czeskie Skody. Dziś Skoda należy oczywiście do niemieckiego koncernu, ale jako firma i jako marka istnieje. A FSO i Polonez nie. Jeżdżąc tak sobie na różnego rodzaju imprezy żużlowe wciąż jestem pod wrażeniem tego, że nie ma tam czegoś takiego jak nieczynne czy wręcz rozbierane linie kolejowe. Tych różnic jest mnóstwo i aż zadziwiające jest, że jesteśmy niby tak blisko, a jak zupełnie inne podejście mamy do wielu spraw.