Dziś mniej o żużlu, a więcej o piwie. Zresztą większość fanów speedway’a marzy o zimnym browarku podczas oglądania zawodów. Chyba nigdzie, oczywiście poza Polską, nie ma przeszkód żeby spełnić taką zachciankę. Inną sprawą jest problem czy to co można kupić w sklepie jest rzeczywiście piwem. Mam co do tego spore wątpliwości.
Miałem dziwne podejrzenia odnośnie Lecha, Żywca, Warki, Okocimia i innych piw pochodzących z wielkich koncernów. Smak jest byle jaki, bez żadnej indywidualności, nie ma głębi. Poza tym po wypiciu produktu z Poznania strasznie bolała mnie głowa. Coś było z nimi nie tak. Ba, tylko jak to udowodnić? No właśnie. Ostatnio przeczytałem artykuł, że zgodnie z „Rozporządzeniem Ministra Rolnictwa i Rozwoju wsi z dnia 16 grudnia 2002 r. w sprawie znakowania środków spożywczych” na etykiecie piwa nie musi być podawany jego cały skład, a jedynie składniki alergenne, jeśli takie zawiera (przed 2002 rokiem ta kwestia nie był chyba uregulowana, bo na etykietach była tylko informacja o pasteryzacji). Można się domyślać, że jest to efekt lobbingu, bo dzięki temu przepisowi można sprzedawać „piwo” jako piwo. Mamy więc dwa wyjścia: albo podaje się wszystkie składniki (gdy nie ma nic do ukrycia), albo wymienia się tylko te zawierające alergeny, gdy coś do ukrycia jednak jest. 99% ludzi zapewne nie czyta etykiet, bo dla większości głównym argumentem jest cena lub popularność danego napoju. Część uznaje produkty wielkich koncernów za dobre tylko dlatego, że nigdy nie sięgnęli po nic innego. Można się także domyślać, że im więcej mowy o tradycji w reklamach tym więcej „udoskonaleń” chce się ukryć.
Tak z ciekawości (znowu) oglądnąłem sobie puszkę Lecha, bo akurat czteropak przyniósł jeden z gości sylwestrowych, ale dwie puszki zostawił (wcale mu się nie dziwię), a ja nie mam zamiaru ich otwierać. Rzeczywiście nie ma tam podanego składu, a jedynie informacja, że zawiera słód jęczmienny (składnik alergenny). Podczas wizyty w jednym z hipermarketów obejrzałem puszki Tyskiego, Warki, Żywca, Okocimia, Perły i wszędzie było napisane to samo. Co mają do ukrycia producenci? Można się domyślić, że chodzi o pieniądze. Warzenie prawdziwego piwa kosztuje, więc używa się jakichś dodatków żeby osiągnąć podobny efekt, niestety tylko wizualny. Żeby było śmieszniej, najczęściej nie podają także miejsca, gdzie ten produkt został stworzony, co sugeruje, że gdziekolwiek nie byłoby zrobione to „piwo”, zawsze będzie takie samo. A przecież jest to niemożliwe bez ingerencji w proces powstawania złocistego napoju.
Ciekawe ilu „koneserów” Lecha, Carlsberga czy Heinekena zastawia się dlaczego ich ulubione browarki są w zielonych butelkach. Nie jest tajemnicą, że piwo w zielonej butelce jest inne niż takie samo w brązowej, bo większa przepuszczalność światła sprawia, że powstaje specyficzny zapach i posmak. Ponieważ jeszcze kilkanaście lat temu taki właśnie zapach i posmak był w najbardziej znanych holenderskich i duńskich piwach z zielonych butelek, więc zwykli ludzie zaczęli go kojarzyć z luksusem. Tymczasem jest on określany zapachem skunksa i oznacza powstanie związku, którego w piwie być nie powinno.
Zwątpiłem już czy można jeszcze kupić w Polsce prawdziwe piwo. Na szczęście są browary, które warzą piwo, a nie je produkują. Browary Racibórz, Kormoran, Fortuna, Lwówek, Browar na Jurze, Witnica i kilka innych jakoś potrafią podać skład. Nie twierdzę, że wszystkim będą smakować, ale na pewno są warte spróbowania. Dodatkowo dwie warki (nie mylić z Warką) tego samego piwa mogą się nieco różnić smakiem, co wynika z używanych składników i to także trzeba brać pod uwagę. Nie ma co ukrywać, że warzenie kosztuje więcej niż masówka, więc piwo jest droższe od „piwa”.
Napisałem taki tekst, odbiegający od tematyki żużlowej, aby zwrócić uwagę na to co kupujemy i pijemy, bo w dużej mierze od nas zależy jaka będzie jakość naszego piwa. Tak mi się skojarzyło, że można to przełożyć na warunki kibicowskie. Niby wszyscy zasiadający na trybunach mają taki sam cel – oglądać zwycięstwo swojej drużyny. Tyle, że jeden będzie traktował czas spędzony na stadionie jako rozrywkę i doceni klasę przeciwnika, a dla drugiego każdy mecz jest wojną, w której wszyscy nie dopingujący jego klubowi, albo nie podzielający jego sposobu kibicowania są wrogami.