Prezes odchodzi po sezonie

Prezes Falubazu ogłosił zakończenie swojej działalności w klubie na tym stanowisku. Podnoszą się głosy zaniepokojenia o losy drużyny, a zawodnicy wydają się być trochę zdezorientowani. Trudno się dziwić. Roberta Dowhana można nie lubić, ale nie da się ukryć, że dla wielu kibiców jest niemalże dogmatem, że to nazwisko kojarzone będzie zawsze z człowiekiem stojącym na czele klubu.

Sprawdziłem w internecie. Otóż Robert Dowhan pełni swoją funkcję od 17 grudnia 2003 roku (od kiedy działał w klubie nie pamiętam, ale dobre kilka sezonów wcześniej). Minęło więc już siedem lat. Szmat czasu. Jak oceniam ten okres? Biorąc pod uwagę plusy i minusy uważam, że zasłużył zdecydowanie na dobrą pamięć i notę zdecydowanie pozytywną. Zrobił naprawdę wiele, bo to co odziedziczył po swoim poprzedniku było w zasadzie jednym wielkim bagnem.

Często nie pamiętamy lub nie bardzo chcemy pamiętać o tym, co działo się w latach 90-tych i na początku XXI wieku (wpisałem w ten sposób, bo nieźle brzmi). Żużel w Zielonej Górze przetrwał w dużej mierze dzięki kibicom, którzy nie opuścili klubu, mimo jazdy w drugiej lidze. Nigdy, nawet na mecze z rywalami prezentującymi poziom wołający o pomstę do nieba, nie przyszło mniej niż 3 tys. ludzi. I to jest właśnie ta baza, na której można było coś zbudować. Musi być oczywiście ktoś, kto to wszystko prowadzi. Przez wiele lat ten ciężar dźwigał na sobie Zbigniew Bartkowiak. Klub działał na zasadach rodem z epoki Gierka, ale działał. Broń Boże nie chcę p. Zbigniewa obwiniać ani oskarżać. Wręcz przeciwnie. Niejednokrotnie mówił, że ma dosyć, ale nikt nie chciał go zastąpić, więc dalej brał na siebie tę odpowiedzialność, choć wokół zarządu kręciło się coraz więcej ludzi. Jedni chcieli pomóc, inni próbowali zaistnieć. Wśród nich było dwóch Robertów – Smoleń i Dowhan. Pierwszy dawał kontakty, drugi był sponsorem. W końcu w sezonie 2002 klub wygrał rozgrywki pierwszej ligi i wywalczył awans do ekstraklasy. No tak, tylko z czym do ludzi? 6 stycznia 2003 roku przywództwo objął Robert Smoleń (polityk rodem z Żagania, pełniący w latach 1997 – 2001 funkcję podsekretarza stanu w Kancelarii Prezydenta, w roku 2001, startując z województwa lubuskiego, dostał się do sejmu i nie ma co ukrywać, że w dużej pomogła mu w tym działalność w klubie żużlowym). Gdy kibice byli pełni przerażenia o skład, nagle pojawiła się informacja o podpisanych kontraktach z Rafałem Okoniewskim i Piotrem Świstem. Euforia. Niedługo po tym wśród kibiców zaczęły krążyć kwoty, jakie obaj otrzymywali, a były, jak na owe czasy ogromne, choć klub nie miał żadnego sponsora strategicznego, a tytularny wykupił nazwę na dwa lata za bodajże 100 tys. zł. Atmosfera siadła, bo zielonogórscy zawodnicy, zarabiali dużo mniej niż sprowadzone gwiazdy. Na wyjazdach Rafał Kurmański zdobywał więcej punktów niż Świst i Okoniewski razem wzięci, a mimo to prezes rozpływał się w pochwałach nad jazdą Okonia, pomijając zupełnie Kurmanka. Nie było dużych sponsorów, więc pojawiły się zaległości w wypłatach. Dużą częścią winy za słabe wyniki prezes zrzucił personalnie na Billy’ego Hamilla – wg mnie najlepszego zawodnika, jaki kiedykolwiek jeździł w naszych barwach. Utrzymaliśmy się, ale po sezonie prezes zrezygnował, co jakoś dziwnie zbiegło się z informacją, że posłowie w Parlamencie Europejskim będą zarabiać tyle samo, co w parlamentach krajowych. Byliśmy wtedy naprawdę w czarnej dupie i taki stan przejął Robert Dowhan.

Spore to wprowadzenie. Nie chcę tu piać z zachwytu nad naszym prezesem, ale trzeba mu przyznać, że wyprowadził klub na prostą, odbudował zaufanie wśród dostawców sprzętu i zawodników, starał się promować drużynę. Oczywiście nie sam, ale on stał na czele. Przyznam, że nieraz wściekałem się na niego, kiedy musiałem, jak inni kibice, stać po kilkadziesiąt minut w kolejce po bilety (najdroższe w Polsce), a potem w tłoku, ściśnięci jak śledzie przepychaliśmy się do wejścia. Żeby jeszcze bardziej nas upokorzyć, jawnie wśród VIP-ów chodziły hostessy z kanapkami. Ten wielki świat oddzielała zaledwie jedna barierka. Taki był sposób na wyciąganie klubu z kryzysu. Jak widać sposób dobry, bo sponsorów było coraz więcej, a kibice tłumnie zjawiali się na trybunach.

Bywało różnie, bo przecież zdarzył się też spadek, ale najważniejsze, że w tym wszystkim była jakaś koncepcja. Podpisano umowę z firmą Kronopol – potężnym sponsorem, powoli rezygnowano z armii zaciężnej na rzecz sprowadzenia wychowanków. Grzegorz Walasek i Piotr Protasiewicz z powrotem w Zielonej Górze – to wydawało się jeszcze kilka lat wcześniej marzeniem ściętej głowy. Cel był jeden – zdobycie w ciągu kilku lat mistrzostwa Polski i wprowadzenie klubu znów na szczyty. W końcu, w dość szczęśliwych okolicznościach w 2008 roku zdobyliśmy brąz. Potem nastąpiła kulminacja – powrót do nazwy Falubaz – w życiu nie myślałem, że to marzenie będzie jeszcze kiedykolwiek możliwe do spełnienia. Nastąpiła eksplozja radości wśród kibiców, którzy wyróżniali się na tle pozostałych ośrodków głośnym dopingiem i efektownymi oprawami. Rozpoczęto sprzedaż gadżetów z Myszką Miki i efekty widać w mieście niemal na każdym kroku. Ta cała atmosfera była jedyna w swoim rodzaju, a na dodatek wyeliminowaliśmy Stal Gorzów z Tomaszem Gollobem i sięgnęliśmy po tytuł mistrza Polski. Marzenie stało się faktem. Osiągnięty został szczyt.

Szczyt ma jednak to do siebie, że w którąkolwiek stronę się nie pójdzie, zawsze będziemy niżej. I tak też stało się i z klubem i z prezesem. Wyraźnie nie był juz tym samym człowiekiem. Zaczęła się autopromocja, rozstanie w niezbyt miłej atmosferze z kapitanem drużyny G. Walaskiem, niejasne przekazy na temat kandydowania na urząd prezydenta miasta i konflikty z Januszem Kubickim pełniącym właśnie tę funkcję. Do tego coraz bardziej irytująca obecność w mediach i wypowiedzi na tematy ważne i nieważne. To wszystko zakończyło się skandalem ze słynnym sms-em od prezesa. Awantura oczyściła nieco atmosferę, a R. Dowhan ogłosił, że nie będzie jednak kandydował. Efekt – Falubaz z klubu walczącego o utrzymanie stał się finalistą rozgrywek. Srebrny medal, to patrząc na wyniki, ogromny sukces. Niestety znów pojawiły się zgrzyty. Trener ujawnił swoją przeszłość w SB, a prezydent miasta, mając wygrane wybory i dziurę w budżecie znów przeszedł do ofensywy.

Mimo tych niesnasek zmontowano skład, teoretycznie silniejszy i kiedy kibice odliczali już niecierpliwie dni do nowego sezonu, prezes ogłosił swoją rezygnację. Niewątpliwie może być zmęczony. Na pewno poświęcał dużo czasu Falubazowi kosztem rodziny i swoich firm. Poza tym zrealizował swój cel i to chyba jest czynnikiem decydującym. Brakuje już tej samej motywacji, a sama działalność nie przynosi już takiej radości. Chce robić coś innego i jest to jego prawo. Przed nami jest jakaś niepewność, bo swoją osobą R. Dowhan dużo gwarantował, szczególnie w zakresie wiarygodności klubu. Zawodnicy patrzą na to wszystko z niepokojem i wygląda na to, że bardziej czują się związani z prezesem niż z klubem, nie mówiąc już o kibicach. Mam tylko nadzieję, że R. Dowhan nie zaprzepaści efektów wielu lat swojej pracy i odetnie się od wszelkich prowokacji, szczególnie ze strony magistratu. Nie ma się co oszukiwać, p. Kubicki za jakiś czas znów będzie się stylizował na dobroczyńcę speedway’a, bo przecież Zielona Góra, to nie Białoruś i kadencja prezydenta trwa tylko cztery lata, a spora część elektoratu przychodzi na W69.

Za te wszystkie lata, choć bywało różnie, należą się R. Dowhanowi słowa podziękowania. Zresztą nie wierzę, że tak całkiem odejdzie. Może zmieni tylko stanowisko.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *