Mamy oficjalnie bezkrólewie, a raczej bez bezprezesie w Falubazie. R. Dowhan zapowiedział swoją rezygnację w związku z wyborem na radnego i słowa dotrzymał, choć w klubie jeszcze pozostanie. Trzeba być chyba nieco naiwnym żeby uwierzyć, iż nie będzie miał nadal decydującego zdania w sprawach klubowych.
Mamy prawo takie, a nie inne. Skoro pojawiają się jakieś ograniczenia, to oczywiście znajdą się sposoby na ich ominięcie. Efektem jest tworzenie fikcji, bo rzeczywiście trudno mi uwierzyć, żeby p. Dowhan oddał stery Falubazu w inne ręce z kilku powodów. Z jednej strony włożył w ten klub wiele pracy i zapewne jest z nim mocno emocjonalnie związany, ale z drugiej nie będzie przecież dobrowolnie rezygnował z możliwości wpływania na lokalną opinię publiczną, która od czasu do czasu jest także jego elektoratem. Dużo się mówi o politycznych planach byłego prezesa, a więc ostatnią rzeczą jakiej mógłbym się w tej chwili spodziewać po nim jest medialna cisza.
Sytuacja jest nieco przewrotna. Granica między tworzeniem lekkiego szumu wokół osoby p. Roberta, a stawianiem go w złym świetle jest bardzo cieniutka. Dużo zależeć będzie od osiągniętych wyników, bo przecież to zwycięstwa tworzą dobrą atmosferę wokół klubu (także wokół byłego prezesa), a ich brak powoduje negatywne emocje. Doświadczyliśmy huśtawki nastrojów w ubiegłym roku i chyba nikomu nie wyszło to na dobre. Teraz wygląda na to, że klubowy sternik pozostanie bez zmian, ale dowodzić będzie z tylnego fotela, co daje możliwość wpływania na podejmowane decyzje przy jednoczesnym braku formalnej odpowiedzialności za nie. Jednak każdy ruch wykonany przez klub, firmowany oficjalnie przez nową osobę oddelegowaną na stanowisko prezesa i tak będzie kojarzony przez opinię publiczną z R. Dowhanem. Trochę to przypomina sytuację za rządów AWS, kiedy to formalnie premierem był Jerzy Buzek, ale za sznurki pociągał ówczesny przewodniczący Solidarności Marian Krzaklewski, choć oficjalnie ten drugi był tylko posłem. Obecna polityczna pozycja obu panów pokazuje dobitnie jak zostali ocenieni (osądzeni) po latach przez opinię publiczną. Nie chcę przewidywać takiej samej sytuacji w Falubazie. Po prostu przykład sprzed kilkunastu lat pokazał, że taka forma wpływania na decyzje może być czasem ryzykowna, szczególnie, gdy w tle stoi polityka, bo szara eminencja bywa dużo krytyczniej oceniana przez opinię publiczną.
Na razie pozycja wyjściowa R. Dowhana jest bardzo mocna. Falubaz jest dobrem publicznym, wobec czego rezygnacja z pełnionej funkcji jest kojarzona z niepewnością o przyszłość klubu, a on sam wydaje się być człowiekiem niezastąpionym. Faktycznie w ostatnich latach zrobił bardzo dużo, więc na chwilę obecną trudno sobie wyobrazić dalsze losy drużyny bez prezesa. Sytuacja jest potęgowana przez wypowiedzi żużlowców (tak jest to przedstawiane) zaniepokojonych ostatnimi wydarzeniami, choć tak naprawdę, to publicznie wypowiadał się chyba tylko Rafał Dobrucki, bo pozostali byli poza Polską. Myślę, że z premedytacją wykorzystano zielonogórskich dziennikarzy sportowych, którzy niestety, wstyd to mówić, są przewidywalni jak moja niespełna dziesięciomiesięczna córka. W jej przypadku, jeśli zbuduję z klocków cokolwiek, byle było w miarę wysokie, to na 100% przyraczkuje i to przewróci. W przypadku dziennikarzy, wiadomo, że gubią się, gdy nie wiedzą o co chodzi, a im bardziej nie wiedzą tym więcej robią zamieszania. Wystarczyło ogłosić coś, w co chyba nie bardzo wierzyli, potem to zrealizować (rezygnacja z pełnionej funkcji), a następnie zapowiedzieć konferencję prasową, mającą wytłumaczyć zaistniałe wydarzenia, po czym ją… odwołać. Powstała dziura informacyjna, a przecież nic nie działa na dziennikarzy bardziej irytująco niż fakt, że nie potrafią przekazać nic poza własnymi spekulacjami. Efekt mieliśmy w poniedziałek na antenie Radia Zielona Góra, gdzie spotkało się trzech przedstawicieli zielonogórskich mediów: Gazety Lubuskiej, Radia Zachód i gospodarza audycji. Gadali, gadali i nic nie potrafili powiedzieć poza domysłami, a to przecież woda na młyn dla byłego prezesa. Jakby ktoś chciał posłuchać tej żenującej audycji, to jest, a przynajmniej była, dostępna na stronie RZG.
Tak na marginesie, to poziom lokalnego dziennikarstwa ostatnio bardzo się obniżył i coraz częściej sprowadza się je do tworzenia faktów medialnych, na podstawie których szuka się potem sensacji, a media, nawet te publiczne, idą w kierunku brukowców. Wiadomo, że najbardziej znanym zielonogórskim redaktorem zajmującym się żużlem jest Jacek Białogłowy i przyznam, że ciężko pracował na tę swoją pozycję. Choć przez wielu kibiców jest dość lubiany, to od jakiegoś czasu da się wyczuć, że czuje się gwiazdą i tak naprawdę to on jest najważniejszy w prowadzonych przez siebie audycjach, a nie jego goście. Poszedł w tym zakresie w ślady pewnej bardzo znanej dziennikarki politycznej, niegdyś pracującej w radiowej Trójce, a obecnie słyszanej na antenie stacji z literką w nazwie. Coraz częściej słychać także podczas komentowania na żywo zawodów sportowych, bo p. Jacek oprócz prowadzenia swoich programów jest także komentatorem, dość żywiołowo przekazującym emocje, że odbywa się polowanie na słowa w stylu niedoścignionego Tomasz Zimocha. Czasem forma staje się tak rozbudowana, że całkowicie przysłania treść i wg mnie jest to objaw właśnie tego podejścia, o którym napisałem kilka zdań wcześniej. Słuchając wielu jego audycji i wywiadów wcale się nie dziwię, że R. Dowhan bywał zirytowany pytaniami czy stawianymi tezami. Domyślam się, że po takim spotkaniu można mieć dosyć robienia czegokolwiek.
Na razie trzeba zachować spokój i czekać na rozwój wypadków. Mam nadzieję, że w miarę zbliżania się wyborów parlamentarnych Robert Dowhan, nauczony ubiegłorocznym doświadczeniem, nie będzie podsycał konfliktu na linii Falubaz kontra prezydent Zielonej Góry. Jego przeciwnik ma własne problemy i całkiem możliwe, że w ramach odwrócenia uwagi mieszkańców będzie dążył do konfrontacji. Wiadomo, że kto mieczem wojuje, ten od miecza ginie, więc czasem lepiej zignorować te zaczepki, jeśli się oczywiście da, ale jednocześnie trzeba odpuścić sobie żądania dofinansowania klubu z miejskiej kasy. Coś za coś…