Wielka niewiadoma w DPŚ

Patrząc na rozgrywki Drużynowego Pucharu Świata można się zastanawiać po co rozgrywane są półfinały, skoro nie przynoszą żadnych rozstrzygnięć, które można by uznać chociażby za niespodziankę, o sensacji już nawet nie wspominając. Jest pięć reprezentacji mogących powalczyć o medal srebrny lub brązowy i oczywiście Polska z pewnym (teoretycznie) złotem.


Trochę emocji w King’s Lynn dostarczyli Rosjanie, bo nie dość, że wystawili drugi skład, to jeszcze mieli o jednego zawodnik mniej. Mimo tak potężnego osłabienia i tak weszli do barażu, głównie dzięki temu, że Czesi nie prezentują poziomu chociażby przyzwoitego. Nie wiem czy w całej historii DPŚ najciekawszymi turniejami nie były właśnie baraże. Spotkają się wtedy cztery równe drużyny, a jednocześnie nie startują faworyci całego cyklu. To plus, ale z drugiej strony taki system sprawia, że półfinały są prawdziwą sztuką. Nie ma znaczenia czy zajmie się drugie czy trzecie miejsce, bo efekt jest dokładnie taki sam, a często w połowie takiego turnieju kończą się emocje. Poza tym wciąż kręcimy wokół torów w Polsce, Anglii i Danii, co nie wpływa pozytywnie na rozwój speedway’a.

My Polacy cieszymy się z kolejnych tytułów. Fajnie, tylko pamiętać trzeba, że co dwa lata finał jest rozgrywany w naszym kraju, a mimo wszystko sam dwukrotnie byłem świadkiem, że potrzebne były kombinacje, bo nasi żużlowcy nie zawsze potrafili udźwignąć miano faworyta. Nie mówiono oczywiście o tym w oficjalnych informacjach, ale można było zauważyć dziwny, dość wybiórczy, sposób polewania pól startowych. Tym razem rozgrywki DPŚ wreszcie opuściły Leszno i przeniosły się do Gorzowa. Myślę, że to może być bardzo korzystna zamiana. Nie chodzi mi o stadion, bo akurat dobrze prezentujące się trybuny nie mają żadnego przełożenia na emocje. Dużym atutem obiektu im. Edwarda Jancarza jest tor, na którym można zobaczyć fajną walkę i, co ważne, na tym owalu całkiem dobrze radzą sobie Brytyjczycy, w przeciwieństwie do „Smoczyka”, gdzie właściwie nie istnieją.

Na pewno wiele będzie zależeć od menadżerów poszczególnych drużyn. Skład, który dał awans do finału przecież wcale nie musi gwarantować sukcesu w decydującej rozgrywce. Ból głowy miał pewnie Marek Cieślak. Ostatecznie stwierdził, że zwycięskiego składu się nie zmienia, ale powiedzmy sobie szczerze – z kim Polacy mieli w King’s Lynn przegrać?  Gospodarze zrobili wszystko, żeby nam nie zagrozić. Gdyby złożyć do kupy ich trzy wykluczenia i zero przy korzystaniu z jokera, to mielibyśmy wynik w okolicach remisu.   Janusz Kołodziej zdobył co prawda 11 punktów, ale nie pokonał żadnego Brytyjczyka. Jego kandydatura i tak wywoływała sporo kontrowersji. Wydaje się, że „Kołdi” jest raczej do zmiany, bo niestety nie gwarantuje dobrego wyniku, a na dodatek jego ostatnie występy w Gorzowie były, co tu dużo mówić, po prostu słabe. Skoro jest w obwodzie Przemysław Pawlicki, to nie widzę powodu, żeby na siłę wciskać Janka tylko dlatego, że miał wybitny poprzedni sezon. Trener postąpił inaczej i ma takie prawo, bo przecież to on bierze na siebie odpowiedzialność za wynik. Na razie M. Cieślak ma nosa do swoich zawodników, ale mam wrażenie, że obronienie tytułu w sobotę może być bardzo trudne, a akurat w tym przypadku własny tor wcale nie musi być decydującym atutem. Szczerze mówiąc dla mnie to czy Polacy znów wygrają czy nie, nie ma tak naprawdę większego znaczenia, bo bardziej nastawiam się na obejrzenie dobrego żużla.

Szkoda, że nie wszystkie drużyny w czwartkowym barażu pojadą w najsilniejszych składach. Już od dawna wiadomo, że ze startów w reprezentacji zrezygnowali Lee Richardson i Ryan Sullivan, a teraz z przyczyn osobistych nie może także przyjechać Scott Nicholls, co bardzo mocno osłabia Anglików. Wydawało się, że w takich okolicznościach do finału powinni awansować Szwedzi i Australijczycy. Aż tu nagle okazało się, że Rosjanie wystawiają swoje gwiazdy – Emila Sajfutinowa i Grigorija Łagutę. Szykuje się naprawdę dobre ściganie, a wynik bardzo trudno przewidzieć. I o to chodzi.

Patrząc na gorzowskie turnieje z innej beczki, to weźmie w nich udział aż czterech zawodników Unii Leszno. Oczywiście nie po to tu przyjeżdżają, ale na pewno będą mogli zapoznać się lepiej z tym obiektem przed pierwszą runda play-off.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *