Posłuchałem dzisiejszego programu „Dogrywka” w Radiu Zielona Góra. To podsumowanie sportowego weekendu zielonogórskich drużyn, ale mnie interesował tylko Falubaz. Skoro już dotarłem w piątek na mecz ligowy to chciałbym podzielić się swoimi przemyśleniami.
Nie udało mi się dodzwonić do radia, bo tym razem nie było możliwości wypowiadania się przez kibiców. Całość części żużlowej poświęcono wypowiedziom obu stron i rozmowie redaktora Jacka Białogłowego z ekspertem, którym był Michał Korościel. Domyślam się, że głos kibiców potencjalnie mógłby naruszyć polityczną poprawność, a – takie mam wrażenie – redaktor, przy zachowaniu obiektywizmu i próbach drążenia tematu, chciał jednak tą polityczną poprawność zachować. I chyba mu się nie dziwię. Nie może powiedzieć, że jest dobrze, ale też musi jakoś z klubem współpracować.
Niektóre wywiady i pytanie są, bo muszą być. Muszą być więc pytania o Leona Madsena, muszą być pytania do Piotra Protasiewicza, ale przecież wszyscy wiemy, że tak naprawdę wprost nie czego się nie dowiemy. To nie miejsce, ani czas. Wywiady są po prostu elementem przedstawienia. W pewnym sensie jest to część spontaniczna, ale reżyserowana. Nikt przed meczem nie wie oczywiście, jaki będzie jego przebieg, ale właściwie z góry wiemy, na jakie pytania nie otrzymamy odpowiedzi. Wiadomo, że nie wolno źle mówić o samych rozgrywkach, nie wolno kategorycznie podważać decyzji arbitra, nie można także podważać sensowności kontraktów gwiazd. A przecież wszyscy wiemy, że wszystkie problemy kręcą się wokół Leona Madsena.
To było pierwsze wprowadzenie. Ja ze swojej strony już dobry tydzień temu pisałem, że muszą ruszyć rozgrywki w Danii i Szwecji i wtedy dopiero będzie można oceniać postawę zawodników. Rasmus Jensen pojechał w środę w Fjelsted. Cztery pierwsze starty miał nieudane, ale w dwóch ostatnich był niepokonany. Co prawda dwukrotnie pokonał tę samą parę (Frederik Jakobsen – Mateusz Cierniak), ale sam fakt wygrania z rywalami w najważniejszej części spotkania musi dodać trochę pewności. W piątek rewelacji nie było, ale jednak nastąpił wreszcie ruch we właściwym kierunku, Bardzo fajnie i ambitnie pojechał Przemysław Pawlicki, walczył Damian Ratajczak, jeśli z dobrą prędkością wyszedł z pierwszego łuku. I to w sumie tyle pozytywów. Reszta jedzie po prostu słabo. Bardzo mało pewności jest u Jarosława Hampela. Widziałem to w piątek, widziałem także podczas eliminacji IMP w Łodzi. Brakuje czegoś więcej niż płynne przejechanie pierwszego łuku. Tutaj mamy coś przedziwnego, bo – jak zauważył Jacek Białogłowy – zawodnicy nie robią silników u jednego tunera, a mimo to żaden z nich – może poza P. Pawlickim – nie jedzie nawet na 50-60% swoich możliwości. Nie trzeba być ekspertem, żeby to zauważyć.
Tutaj przejdę do własnych opinii, w których będzie bardzo dużo subiektywnej oceny. Tych ocen i komentarzy było w ciągu trzech dni tyle, że ciężko wymyślić coś oryginalnego. Widziałem zawodników Falubazu w ZG, Lesznie i Łodzi. Choć od niemal 10 lat nie jestem już kibicem swojej drużyny, to jednak w tym roku i tak widziałem już więcej niż ogromna część kibiców Falubazu zasiadających na trybunach.
Powtarzając się nieco podkreślę, że wg mnie bezsensowne są częste treningi na torze przy ul. Wrocławskiej 69. Zawodnicy Falubazu nie mając rywali na dobrym poziomie nie są w stanie stwierdzić, czy dopasowali się ze sprzętem i na ile naprawdę są szybcy, na ile obierają dobre ścieżki, czy to co pasuje na starcie jest dobre także w trasie. Nie wszystko da się ocenić wyłącznie na podstawie pomiarów czasu czy w wewnętrznej rywalizacji, skoro nikt nie potrafi powiedzieć czy jest szybki. Po co organizowano trening w piątek po ściągnięciu plandeki? To jest dla mnie zagadka. Kolejną zagadką są słowa Piotra Protasiewicza, w pewien sposób podważającego sens tych treningów. Kto zatem je organizuje?
Pisałem, że zawodnikom Falubazu brakuje jazdy. Wszyscy czekają nie na polską Ekstraligę, ale duńską Speedway Ligaen i szwedzką Bauhaus Ligan. Właśnie po to, żeby wyrwać się z tego zielonogórskiego kręgu. Żaden z zawodników Falubazu nie jeździ w Anglii w przeciwieństwie chociażby do Maksa Fricke, Michaela Jepsena Jensena i Jaimona Lidseya, czyli podstawowej trójki GKM-u Grudziądz. Na prawdziwą wartość Falubazu musimy więc poczekać jeszcze dobre dwa – trzy tygodnie. Tyle, że wtedy naprawdę może pozostać już tylko walka o utrzymanie.
Na marginesie dodam, że niedługo startuje także Ekstraliga U24, więc młodzi zawodnicy również będą mieli więcej jazdy.
Można jednak powiedzieć, że przecież jest mnóstwo zawodników, którzy nie jadą w Anglii, a prezentują świetny poziom. Daleko szukać nie trzeba. Bartosz Zmarzlik, Dominik Kubera, Nicki Pedersen, Mikkel Michelsen. Tyle, że to oni wyznaczają kierunek w swoich drużynach. Oni sami sobą reprezentują po prostu inny poziom. Tymczasem właściwie cały Falubaz jest w cieniu Leona Madsena, czy też dokładniej rzecz ujmując – w cieniu kontraktu Leona Madsena. Już nie raz byliśmy świadkami sytuacji, że jeśli świetnie opłacani liderzy zawodzą na całej linii, a mimo to nie ponoszą właściwie żadnych konsekwencji, to reszta drużyny – zarówno zawodnicy czujący się liderami, jaki również ci typowani na drugą linię – nie mają specjalnego zamiaru ratowania dupy ani gwieździe, ani prezesowi, ani menadżerowi. Nie chodzi mi to, że jest to prosta diagnoza przyczyna fatalnego początku sezonu w wykonaniu Falubazu, ale niewątpliwie trudno znaleźć w sobie motywację do pracy, gdy atmosfera jest toksyczna. Bo jazda w ekstralidze jest zwyczajną pracą dla ogromnej części zawodników, którzy w niej startują. Tak jak wielu z nas pracuje, żeby potem móc zająć się m.in. swoim hobby, tak żużlowcy jeżdżą w naszych ligach, żeby potem móc bić się mistrza świata lub zwyczajnie startować gdzieś indziej dla przyjemności. Wielu kibiców tej prostej kwestii nie chce zrozumieć, oczekując traktowania swojej drużyny jak niemalże spełniania sportowych marzeń. Tak jakby sami nie zauważali różnicy pomiędzy chodzeniem do pracy, w której jest dobra atmosfera a miejscem, gdzie wszyscy dookoła ich obserwują i oceniają. A jeśli w pracy jest przydupas prezesa, który zarabia więcej, choć robi mniej niż powinien, to mamy gotowy przepis na to, żeby ludzie się w takiej firmie pozagryzali.
Pojawiają się pretensje do Piotra Protasiewicza o oddanie Jana Kvecha. Bo teraz Czech jedzie całkiem fajnie, a wcześniej jeździł tak sobie. To akurat fajnie wytłumaczyli red. Jacek Białogłowy i Michał Korościel. Po prostu czeska mentalność jest inna niż nasza. Teraz nie ma co płakać, a raczej trzeba pracować w tym składzie, który mamy. Zamiast jechać po Michale Curzytku, jak po łysej kobyle, można dać więcej szans młodym zawodnikom zagranicznym, żeby uczyli się torów. Akurat w piątek Mitchell McDiarmid pojechał tylko dwa razy, a potem była za niego dwa razy rezerwa taktyczna, która dwa razy przyjechała na… zero. Pech.
Pretensje są także, a może przede wszystkim, o Leona Madsena. Myślę, że już niedługo dowiemy się, choćby obserwując awizowane składy, czy decyzje wynikają z wyników na torze czy z podpisanych kontraktów. Sam P. Protasiewicz wydaje się być zirytowany postawą Duńczyka, więc zakładam, że niekoniecznie chciałby wystawiać go znów w parze z juniorem. Gość, który w założeniach miał być gwiazdą zdobył w trzech meczach 24 punkty, w tym 8 na swoich zawodnikach U24 lub U21. Z 16 wyścigów aż 7 przegrał podwójnie. Jeżeli znów pojedzie z numerem 5, to ciężko będzie wytłumaczyć taki wybór kwestiami merytorycznymi. Patrząc na irytację menadżera Falubazu odniosłem wrażenie, że nie może pewnych rzeczy powiedzieć. To jednak tylko moje wrażenie.
Na koniec dodam, że ostatni raz byłem na Falubazie 6 lat temu. Wówczas Falubaz w drugiej kolejce jechał do Wrocławia, w trzeciej podejmował GKM (na tym meczu właśnie byłem), a w czwartej jechał do Gorzowa. Niemalże kopia z tegorocznego terminarza. Wtedy był ten sam prezes klubu. Wyniki były inne, ale ostatecznie czwarte miejsce rozczarowało.
Uderzające dla mnie było to, jak niewiele w ciągu tych 6 lat zmieniło się podczas imprezy. Nadal rządzi tzw. sektor dopingujący, „pozdrawiający’’ w mało wyszukanych słowach swoich odpowiedników z klatki gości. Nadal niekoniecznie wiele dzieje się na torze, pomimo nachylenia łuków. Nadal budowany jest wizerunek klubu niekoniecznie odpowiadający rzeczywistości. Nadal z mikrofonem chodzi Kamil Kawicki i co jakiś prosi sektory dopingujące o właściwe zachowanie. Niby tyle zmieniło się w międzyczasie, a tak niewiele jest różnic. Ciekawe ilu z kibiców obecnych w piątek przy W69 było 6 lat temu na stadionie? Ciekawe ilu z nich interesowało się wtedy Falubazem?
Zaskakujące, że wciąż jest ta sama zasada. Dla wielu kibiców mecz jest po prostu swego rodzaju eventem – możliwością uczestnictwa w sportowym wydarzeniu. Akurat w naszym regionie właściwie nie ma nic poza żużlem (koszykówka bardziej interesuje mieszkańców miasta niż okolicznych powiatów). I dalej jest przedziwna zależność, gdy sektor dopingujący jest formalnie upominany za swoje zachowanie, ale nikt nie robi nic, aby zmienić poziom kibicowania. Nie może, bo ten doping jest częścią wydarzenia, na które ludzie przychodzą. Powiem szczerze, że gdy usłyszałem odczytane przed meczem stanowisko klubu w sprawie ewentualnych pozwów i konsekwencji prawnych i finansowych za przerwanie spotkania, to zastanawiałem się na ile był to wymóg Ekstraligi i na ile czytający ten tekst wierzy w to co czyta. Przecież dobre 80-90% obecnych na trybunach nigdy nie zrobiło nic przeciwko klubowi, a reszta ma wszystko bardzo głęboko, bo nikt ich do odpowiedzialności nie pociągnie. A przecież to publiczne bluzgi, obrażanie przeciwników i wprowadzanie atmosfery nienawiści są zachętą do działań niezgodnych z regulaminem imprezy.
Ciekawe jakie będą komentarze i czym będą zajęte media po najbliższych lubuskich derbach w Gorzowie? Chciałbym, żeby zajmowały się tylko kwestiami sportowymi, ale sam nie bardzo w to wierzę.
Ostatni raz byłem 6 lat temu (dostałem zaproszenia), ale przecież prawie 10 lat temu zdecydowałem, że nie chcę płacić za uczestnictwo w czymś, co dawno przekroczyło granice dobrego smaku i przestało mnie bawić. Tyle czasu minęło, a w tym miejscu prawie nic się nie zmieniło…