Korzystając z dobrej pogody poszedłem zobaczyć zawody młodzieżowe. Z góry założyłem, że obejrzę 8-10 wyścigów, żeby zaobserwować każdego z zawodników, bo na tyle pozwalał mi czas. Tak też zrobiłem. Potem słyszałem już tylko jeżdżących żużlowców, a ja w tym czasie siedziałem sobie spokojnie w… piaskownicy. Zawsze lubiłem juniorskie potyczki i obserwowanie nawet tych początkujących zawodników, ale nie mam już teraz ciśnienia, że muszę oglądać koniecznie zawody do końca. Wynik też traktuję jako rzecz drugo- czy nawet trzeciorzędną. Po prostu wpadam sobie na stadion i miło spędzam czas.
Drugi raz miałem okazje zasiąść na na sławnej zielonogórskiej trybunie „K”, bo tylko ta część stadionu była otwarta dla kibiców, i szczerze mówiąc nie jest to dla mnie jakaś szczególna atrakcja. Ale nie mam zamiaru narzekać. Bardzo fajnie, że wstęp był bezpłatny, bo przyszło całkiem sporo (jak na młodzieżówkę oczywiście) rodziców z dziećmi. Takie zawody, to świetna metoda na wychowywanie sobie kibiców, bo choć efekty będą pewnie dopiero za kilka lat, to jednak kibic „młodzieżówkowy” jest dużo bardziej przywiązany do dyscypliny, a co za tym idzie – także do klubu. To bardzo ważne w kontekście zmniejszającej się ilości sprzedawanych biletów. Fani przychodzący wraz z modą często są dla klubu nawet ważniejsi, bo są skłonni do kupowania droższych wejściówek, ale na dłuższą metę nie można chyba na nich opierać budżetu, bo nigdy nie wiadomo, kiedy skończy się moda.
Patrząc na same zawody, to widać gołym okiem, że młodych zawodników jest dużo mniej niż jeszcze kilka lat temu, a ich poziom jest niższy. Przecież niedawno MDMP rozgrywano jako czwórmecze, gdzie drużyny miały po czterech zawodników, a większość jeszcze rezerwowego. Teraz często nie udaje się zebrać trójki juniorów. Widać też, że w szkoleniu przodują kluby ekstraligowe lub posiadające takowe aspiracje, a pozostałe opierają się bardziej na armiach zaciężnych, bo organizacyjnie i finansowo jest to po prostu łatwiejsze. Z drugiej strony mamy dziwny przepis, który pozwala zarejestrować klub bez stadionu, bez drużyny ligowej, kontraktujący zawodników występujących… w innych klubach. W ten sposób dziwny twór jakim jest WTS Warszawa próbuje sobie kupić kolejny młodzieżowy medal, bo jaki inaczej ocenić zatrudnienie na te konkretne rozgrywki braci Pawlickich i Łukasza Sówki? Nie wiem czy działa to pozytywnie na istnienie speedway’a w stolicy, bo przecież tamtejsi kibice chcąc zobaczyć jakiekolwiek zawody i tak muszą przejechać sporo kilometrów.
Jeszcze jedno. Jeden z żużlowców – Piotr Czerwiński z Kolejarza Opole – jechał na tłumiku bodajże firmy Prodrive. Dźwięk wydawany przez ten wynalazek był koszmarny i rzeczywiście przypominał kosiarkę. Dobrze, że King pozostał przy żużlu i produkuje nowe wydechy, które dźwiękowo nie różnią się aż tak drastycznie od starszych produktów (nie mając porównania, właściwie nie zauważa się różnicy). Szkoda młodego chłopaka, bo pewnie jeździ na tym, co akurat jest w klubie. Trudno na takim sprzęcie swoje umiejętności rozwijać, bo już na starcie ma małe szanse na rywalizację. I to jest także różnica w stosunku do młodzieżówek sprzed kilku lat, bo wydaje mi się, że wtedy młodzież miała chyba jednak dostęp do nieco lepszych silników.