Jak walczyć z przeciętnością?

Dziwną strategię przyjęły zespoły walczące o utrzymanie: odpuszczanie meczów wyjazdowych i skupianie się wyłącznie na pojedynkach na własnym torze. Póki co efekt jest słaby, a kibiców na trybunach jakby coraz mniej. Trudno się dziwić ludziom, że nie przychodzą na stadion. Czy ktoś chciałby kupować w sklepie ze słabym zaopatrzeniem, w którym właściciel nawet nie stara się nic z taką sytuacją zrobić?

Mniejsze wpływy do budżetów Betardu Sparty Wrocław czy Lotosu Wybrzeża Gdańsk to wyłącznie problem tych klubów, z którym prędzej czy później będą musiały się zmierzyć. Tylko dlaczego na tej biernej postawie mają cierpieć inni? Przecież z góry wiadomo, że na takie mecze sprzedaje się mniej biletów i to jeszcze często są w niższej cenie. Dlaczego Speedway Ekstraliga nie zajmuje się takimi sprawami? Obniżenie poziomu ekstraligi spowodowane odjeżdżaniem na sztukę, bez żadnego zaangażowania pogarsza wizerunek spółki, a ta nie będzie miała racji bytu przy pustych trybunach. Już kiedyś pisałem, że warto byłoby pomyśleć o systemie promującym walkę do końca, czyli przy porażce różnicą powiedzmy 25 lub więcej punktów, przygrywająca drużyna płaci zwycięzcy rekompensatę w wysokości takiej, aby było to mocno odczuwalne. Gwarantuję, że taki Wrocław czy Gdańsk przestałby oddawać mecze bez walki. Dlaczego klub podchodzący poważnie ma być karany większymi wydatkami? Przecież to jakiś idiotyzm, że jest przyzwolenie na takie praktyki.

W niedzielę widziałem kolejny taki przykład. Tym razem Włókniarz Częstochowa właściwie nie podjął walki w Zielonej Górze i przyznam, że akurat po „Lwach” tego się nie spodziewałem. Być może nieco inny byłby przebieg spotkania, gdyby w drugim biegu Piotr Protasiewicz nie sfaulował Grzegorza Zengoty, kasując mu przy okazji sprzęt. „Zengi” był dość mocno zmotywowany przed meczem, zresztą wygrał dość ostrą walkę na łokcie z Protasem po starcie. Pu upadku wyraźnie zeszło z niego powietrze, a reszta drużyny gości też jakby trochę odpuściła. Trochę to dziwne, wszak częstochowianie są w bezpośrednim zagrożeniu strefą spadkową i powinno im zależeć na dobrej opinii wśród sporej rzeszy swoich kibiców wciąż jeszcze dość licznie odwiedzających częstochowski obiekt. Mimo wszystko sam mecz był całkiem fajny. Zawodnicy gospodarzy pokazali kilka efektownych mijanek, a Andreas Jonsson zaprezentował wspaniałą jazdę parą, wspomagając Adasia Strzelca. Postawa Falubazu jest dobrym prognostykiem na przyszłość. Pomimo wysokiej przewagi nie ma odpuszczania czy lekceważenia rywala, co nie jest tak oczywiste w przypadku innych drużyn z czołówki.

Mam wrażenie, że poziom sportowy widowisk przy W69 dość wyraźnie się podniósł. Być może tylko na pojedynki ze słabszymi rywalami przygotowano tor pozwalający na ściganie. Być może z trudniejszymi rywalami priorytetem będzie zdobycie punktów meczowych. Zobaczymy. W każdym razie nikt już nie może zarzucić, że w Zielonej Górze mecze są nudne.

Ogromną szansę na podreperowanie dorobku punktowego mieli wrocławianie, jednak dość boleśnie przekonali się jak ważnym elementem układanki są juniorzy. Chociaż dorobek braci Pulczyńskich był całkiem przyzwoity, jak na młodzieżowców oczywiście, to przyglądając się bliżej można wyczytać, że tak naprawdę pokonali tylko swoich odpowiedników ze strony gospodarzy i debiutującego Jespera Monberga. Unibax osłabiony brakiem Darcy’ego Warda wcale nie był monolitem, a mimo wszystko okazał się lepszy, choć paradoksalnie słabszy już chyba być nie może, jeśli oczywiście nie zdarzą się jakieś kontuzje. Osłabienie „Aniołów” przyniosło jednak częściowe odrodzenie Adriana Miedzińskiego, który tym razem musiał wziąć na swoje barki znacznie większą odpowiedzialność za zdobywanie punktów. I wywiązał się z tej roli dobrze. Czasem tak bywa, że zbyt duża ilość liderów powoduje rozmycie się tejże odpowiedzialności, a solidny do tej pory zawodnik nie potrafi poradzić sobie jako druga linia.

Dziesiąta kolejka niewiele zmieniła w ligowej tabeli. O czwórce może już zapomnieć PGE Marma Rzeszów i nie da się ukryć, że tamtejsi kibice za taki stan rzeczy mogą podziękować swojemu australijskiemu gwiazdorowi. Jason Crump tym razem zdobył zaledwie siedem punktów w sześciu biegach. Trudno uwierzyć w nagłą obniżkę formy, skoro aktualnie jest wiceliderem cyklu Speedway Grand Prix. „Kangur” do tej pory był dość solidnym ligowcem, choć od jakiegoś czasu brakowało błysku w jego jeździe. Jednak to co robi od kilku kolejek to niemalże kompromitacja. Taka postawa musi być mocno demotywująca dla pozostałych zawodników, bo co ma powiedzieć taki Grzegorz Walasek, harujący na torze za dwóch, skoro Crump, najdroższy zawodnik ekstraligi, niszczy cały wysiłek pozostałych zawodników? Ciekawe czy pani prezes, mając już pewne utrzymanie, a jednocześnie brak szans na walkę o medale, wzorem lat ubiegłych odsunie od składu żużlowców zarabiających dużo, ale nie wypełniających swoich podstawowych obowiązków? Tym razem jest to wątpliwe, bo kaliber zbyt duży, ale nauczka na przyszłość taka, że nie warto przepłacać. Chyba, że to wszystko jest zaplanowanym obniżaniem KSM-u. W sumie, wcale bym się nie zdziwił.

Spokojnie w Gdańsku wygrała Stal Gorzów, ale wciąż trudno cokolwiek powiedzieć o dyspozycji tego zespołu,bo po raz kolejny rywal prezentował bardzo niski poziom. Gorzowianie mają podobny układ spotkań jak Falubaz. W środku sezonu trafiają na serię meczów ze słabymi przeciwnikami i mniej lub bardziej zdecydowane zwycięstwa tak naprawdę niewiele potrafią nam wyjaśnić w kontekście spotkań z bardziej wymagającymi drużynami. Wiadomo, że Matej Zagar i Bartosz Zmarzlik są zawodnikami własnego toru, podobnie zresztą jak chociażby Rune Holta, który pomimo całkiem pokaźnej zdobyczy nie  jest nawet połową siebie sprzed dwóch lat.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *