Zupełnie nieoczekiwanie udało mi się polecieć do Anglii na pierwszy tegoroczny finał Indywidualnych Mistrzostw Świata Juniorów w King’s Lynn. Ze względu na liczbę upadków i przerwanych biegów nie udało mi się do końca obejrzeć zawodów, ale i tak jestem zadowolony. Co zobaczyłem, to moje.
Pierwszą godzinę w King’s Lynn spędziłem na zwiedzeniu miasta. Przyznam, że nie zapoznałem się zbytnio z jego historią, a to sięga już 1000 lat. W miejscowym ratuszu przechowywane są miecz, kielich i regalia króla Jana bez Ziemi. Stąd pochodził podróżnik i odkrywca George Vancouver, który w XVIII wieku zbadał i przeniósł na mapę zachodnie wybrzeże dzisiejszych Stanów Zjednoczonych i Kanady. Jeśli jego nazwisko skojarzyło się komuś z kanadyjskim miastem, to jest to skojarzenie jak najbardziej prawidłowe, bo nazwa miasta jest hołdem dla tegoż podróżnika.
Tor położony jest w południowej części miasta. Z jednej strony mamy tu pola, a z drugiej coś w rodzaju strefy przemysłowej. Stadion Adraian Flux Arena jest w miarę nowy, oczywiście jak na warunki angielskiego żużla. Jak zdecydowana większość tego typu obiektów, tak i ten jest dwufunkcyjny. Mam wrażenie, że żużel jest swego rodzaju dodatkiem, bo głównym sportem zdecydowanie jest Banger Racing, czyli wyścigi starych samochodów, w których jest wiele wypadków, stłuczek i zamieszania. Dlatego owal otoczony jest wysokim płotem, który nie ułatwia oglądania speedway’a, nie mówiąc już o robieniu zdjęć. Banda ma konstrukcję muszącą wytrzymać uderzenia samochodów, więc jest zupełnie inna niż te znane z naszych torów.
Bardzo dziwna jest tamtejsza nawierzchnia, przypominająca raczej kamienistą plażę niż znany u nas sjenit. Ze względu na na wspomniane wyścigi samochodowe, a raczej sposób ich rozgrywania, na torze czają się porozrzucane części, które są zbierane przez organizatorów przed rozpoczęciem zawodów. Na pewno ciekawostką jest to, że na godzinę przed prezentacją na prostej startowej została dosypana nawierzchnia na odcinku kilkudziesięciu metrów, a następnie rozprowadzona przez ciągnik i polana.
Mam wrażenie, że właśnie na potrzeby wspomnianych wyścigów samochodowych powstała wyższa trybuna (Grandstand), z której jednak nie skorzystałem, bo musiałbym dopłacić 5 funtów. Miejscowi kibice też z niej nie korzystają. Od razu zajmują z góry upatrzone miejsce, takie jak zawsze, i tam pozostają. Niestety, średnia wieku angielskich fanów jest bardzo wysoka. Bardzo mało widziałem tam młodych ludzi i dzieci, co nie jest dobrym prognostykiem na przyszłość.
Jeśli chodzi o same zawody, to nie ukrywam, że spora liczba upadków mocno wpłynęła na pewne zniechęcenie, które wynikało też zapewne ze zmęczenia. Jednak sama możliwość obejrzenia na własne oczy ścigania na tym owalu była bardzo ciekawym doświadczeniem. Wydawało mi się, że jest to tor raczej w stylu kontynentalnym, wszak jego długość wynosi 342 metry. Tymczasem wąskie, stosunkowo krótkie i ostre łuki w połączeniu z dość długimi prostymi powodują, że ten tor jest bardzo wymagający dla zawodników nie mających doświadczenia z ligi angielskiej. Niektórzy z żużlowców potrzebowali dwa wyścigi na ogarnięcie sposobu poruszania się po nim, bo wąskie wchodzenie w wiraż na dużej prędkości prowadził niechybnie do wyniesienia pod bandę, a próby kontrowania bardzo często prowadziły do upadków.