Big Fish Speedway Ring

Bodajże 16 marca br. pojawiła się informacja o tym, że właściciel toru w Nagyhalasz Jozsef Albok, zamierza po zakończeniu sezonu zamknąć swój obiekt. Powodem mają być konflikty z węgierską federacją. Ostatnim turniejem miał być półfinał Mistrzostw Europy Par, który zaplanowano na 2 września.

Wyjazd do Nagyhalasz wyszedł dość spontanicznie. Pierwotnie planowałem wycieczkę na Węgry w sierpniu, kiedy to chciałem zobaczyć zawody w Debreczynie i zwiedzić stare, zapomniane miejsca po żużlowych owalach. Niestety, wyszło jak wyszło i musiałem ten wyjazd odpuścić. Wydawało mi się, że będę siedział w domu aż do Zlatej Prilby, ale za długo nie wytrzymałem. Impulsem było zdanie sobie sprawy, że półfinał Mistrzostw Europy Par ma być naprawdę ostatnim turniejem na torze, który od 2019 roku uważam za najlepszy żużlowy owal na świecie. Żeby przekonać Żonę, że wyjazd ma sens zaproponowałem zabranie Teściowej do Piwnicznej-Zdroju, skąd do celu miałbym już tylko 240 km. Plan wypalił i wyjechaliśmy w piątkowy ranek w długą podróż.

Dopiero po zaproponowaniu wyjazdu przypomniałem sobie, że mam przecież wykupiony bilet na czwartkowy koncert Vadera we Wrocławiu, więc musiałem zrezygnować niestety z muzycznej przyjemności, bo nie dałbym rady po średnio przespanej nocy pojechać następnego dnia ponad 800 km. Trudno.

Węgry pamiętałem sprzed czterech i pięciu lat jako kraj z niewykorzystanym potencjałem, zamkniętymi ludźmi, fajnymi widokami i koszmarnymi drogami. I wydaje mi się, że teraz sytuacja jest jeszcze gorsza niż wtedy. W 2018 roku leciałem na zawody do Debreczyna samolotem, który lądował w Budapeszcie. Miałem wówczas przy sobie jeden banknot o nominale 5000 forintów, z którego taksówkarz nie był w stanie mi wydać po ponad pięciokilometrowej przejażdżce. Teraz 5000 forintów kosztował bilet na zawody w Nagyhalasz…

Po drodze chciałem odwiedzić sklep w Koszycach, żeby nabyć trochę świetnego słowackiego piwa i akurat w piątek nasi południowi sąsiedzi mieli Dzień Konstytucji Republiki Słowackiej, kiedy to sklepy są pozamykane. Cóż, pojechałem dalej i bardzo szybko zauważyłem, że przekroczyłem granicę. Niestety, węgierskie drogi w dużej części są koszmarne, łatane, dziurawe. Wiele miejscowości jest szarych i mało zadbanych. Trochę jakbym cofnął się w czasie o jakieś 20-30 lat.

Zajechałem w końcu na nocleg w Nyiregyhazie – niespełna 120-tysięcznym mieście, czyli wielkością zbliżonym mniej więcej do Zielonej Góry sprzed dołączenia gminy. Tutaj miałem hotel w samym centrum, w budynku zapewne XIX-wiecznym, jakby żywcem wyjętym z czasów Austro-Węgier. Trochę zaniedbanym, ale przez to tanim. Nie mogę jednak narzekać, bo było czysto, łóżko było wygodne i miałem lodówkę w pokoju. Pognałem więc do sklepu po jakieś miejscowe piwo i… No cóż. Soproni, Borsodi, Arany Aszok czy Kobanyai okazały się straszliwie bezpłciowymi koncerniakami. Ale czy naprawdę liczyłem na więcej? Chyba nie.

Wpadłem na wspaniały pomysł, żeby pojechać do Nagyhalasz (ok. 20 km) autobusem Volanbusz, czyli tamtejszym PKS-em. Wstałem rano i zaraz po śniadaniu poszedłem zwiedzić miasto, a przy okazji sprawdzić też drogę na dworzec autobusowy. Utwierdziłem się w przekonaniu o Austro-Węgierskim charakterze tego miasta, który przejawiał się w budynkach i przede wszystkim w napotykanych co chwila pomnikach. I miałem wrażenie, że tutejsi ludzie trochę zostali w tym przeświadczeniu o dawnej chwale i własnej wyjątkowości. Przekonałem się niestety, że nie jest łatwo porozumieć się, gdy próbując kupić bilet u kierowcy, ten mówił do mnie po węgiersku i nie wykazał najmniejszej chęci wytłumaczeni mi, dlaczego nie chce lub nie może sprzedać mi biletu. Pokazywałem mu w telefonie przystanek, na którym chcę wysiąść. Miałem wrażenie, że dla niego jest zupełnie obojętne czy wsiądę, bo on tak czy inaczej pojedzie. Wróciłem do hotelu, zabrałem kluczyki i pojechałem samochodem.

Wysiadłem wcześniej, żeby zobaczyć kilka budynków wyróżniających Nagyhalasz. Warto dodać, że nazwa miejscowości oznacza po polsku „wielką rybę”, co jest zresztą uwidocznione w jej herbie. Nie chciało mi się już zajeżdżać w miejsca, które widziałem cztery lata temu, więc po zrobieniu kilku zdjęć pojechałem na stadion. I tutaj wreszcie spotkałem kogoś, kto z uśmiechem pomógł mi zaparkować, potem kupiłem bilet i wszedłem na ten wyjątkowy teren mieszczący stadion żużlowy i… stawy rybne. I chodząc przy wodzie odpocząłem trochę, bo też widok wody zwyczajnie mnie uspokaja. Gdy na torze pracowały ciągnik i polewaczka, tutaj wędkarze w kilku grupach łowili spokojnie ryby. Jak niewiele czasem człowiekowi czasem potrzeba do szczęścia.

Czekałem na spotkanie z ludźmi, których poznałem dzięki profilowi facebookowemu. To naprawdę cudowne, że można spotkać takich samych pasjonatów, którzy też przejeżdżają setki kilometrów, żeby cieszyć się żużlem. Najpierw spotkałem się z Krzyśkiem, potem z Hubertem, a następnie z Wiktorem i Beatą. Miałem w planach, że podczas zawodów będę chodzić po stadionie i fotografować ściganie z różnych miejsc, a ostatecznie przesiedziałem cały turniej w jednym miejscu. Kilka razy wyciągnąłem aparat, ale generalnie cieszyłem się oglądaniem świetnego ścigania i pobytem w dobrym towarzystwie.

Jeśli chodzi o sam turniej, to potwierdzona została stara prawda mówiąca, że wystarczy dobry tor i wyrównana stawka do stworzenia dobrego widowiska. Od początku najwięcej wiatru robili Ukraińcy, a w szczególności Marko Lewiszyn, którego naprawdę doskonale się ogląda. Chłopak ma świetną technikę, odwagę graniczącą z szaleństwem i gorącą głowę. I ta mieszanka powoduje, że często musi coś odwalić. I podobnie było tym razem, gdy w wyścigu ze słabiutkimi Węgrami pojechał za szeroko i zakończył wyścig na bandzie. I tych punktów zabrakło Ukraińcom do awansu. Skuteczni za to byli doświadczeniu Włosi, doskonale jechał Słoweniec Nick Skorja, który niemal w pojedynkę wywalczył awans dla swojej drużyny. Równo punktowali młodzi Łotysze, dzięki czemu zakończyli zawody na podium.

Największymi przegranymi turnieju byli niewątpliwie Czesi. Ci uznawani powszechnie za faworytów zawodnicy już w pierwszym swoim biegu przegrali z Ukraińcami, a w dalszej części zawodów dwa wykluczenia Jana Kvecha i podwójna przegrana z Włochami przekreśliły ich szanse nie tylko na zwycięstwo, ale także na awans do finału. Drugie wykluczenie Honzy było związane z wyjątkowo niesportową jego jazdą i próbą brutalnego blokowania szybszego Jewgienija Kostygowa. Zawodnicy powinni się nawzajem szanować i takie zachowania nie powinny mieć miejsca. Na szczęście dmuchana banda uratowała zdrowie rozpędzonego Łotysza, dzięki czemu frustracja faworyta nie poniosła za sobą większych konsekwencji.

Nie wiem kiedy po raz ostatni Austriacy wystąpili w zawodach drużynowych. Aktualnie mają dwóch zawodników i fajnie, że zgłosili się do tego turnieju. A co można powiedzieć o gospodarzach? Niewiele dobrego. Generalnie ich występ wyglądał tak jak większość tutejszego świata, który miałem możliwość zobaczyć: szary i byle jaki. Na chwilę obecną mają u siebie bodajże czterech zawodników, w tym 48-letniego Norberta Magosiego, który akurat w Nagyhalasz nie wystąpił. Przed turniejem na torze zaprezentowało się dwóch adeptów debreczyńskiej szkółki, a w specjalnym punkcie można było kupić zielone koszulki nadziei tutejszego speedwaya – Zoltana Lovasa.

Zadziwiająca sytuacja miała miejsce w przerwie po XI wyścigu. Po zakończeniu równaniu toru prowadzący spikerkę właściciel obiektu zaczął tłumaczyć kibicom swoją decyzję. Przez chyba kilkanaście minut opowiadał i zapewne wskazywał odpowiedzialnych za taki stan rzeczy. Im dłużej mówił, tym większe poparcie otrzymywał od tutejszych kibiców. Kiedy skończył, zostawił mikrofon i odszedł, a podprowadzający zaczął ściągać taśmę. Nie było wiadomo o co chodzi, ale okazało się, że w czasie tak długiej przerwy tor przesechł i konieczne było jego polanie. Potem zawodnicy znów przystąpili do walki. To przemówienie trochę przypominało mi zachowanie właścicieli polskich klubów w latach 90-tych. Ciekawe czy oficjalny program zawodów przewidywał taką przerwę?

Niejednokrotnie obawiałem się czy żużlowcy wjeżdżając łokieć w łokieć w łuk będą potrafili z tego łuku bezpiecznie wyjechać. Ten tor jest jednak rewelacyjny, bo pozwala na bezpieczne ściganie i ataki zarówno przy krawężniku, jak i po szerokiej. Zastanawiam się czy świetna geometria tego owalu jest wynikiem jakiegoś przemyślanego planu czy wynikiem spontanicznego projektu właściciela. Nie zdziwiłbym się, gdyby ta druga opcja okazała się prawdą. Trybuny są mocno eklektyczne, ale dobrze się tutaj ogląda zawody. Nieco ponad półtora roku temu dostawiono tutaj sztuczne oświetlenie, więc informacja o zamknięciu toru jest jakimś kompletnie niewytłumaczalnym zjawiskiem. Widać było, że organizacyjnie zawody są dobrze przygotowane. Ludzie z obsługi wiedzieli co mają robić. Podobała mi się ekipa pracująca z łopatami podczas równania toru i zgarniająca nawierzchnię spod bandy. Zabrakło może trochę czegoś konkretniejszego do zjedzenia i to pewnie jest do poprawienia, bo ja cały czas wierzę, że ten obiekt nie zostanie zamknięty.

Bezpośrednio po zakończeniu oficjalnej dekoracji tor został otwarty dla kibiców, więc można było wejść i zrobić sobie zdjęcia z bohaterami sobotniego popołudnia. Aż dziwnie patrzyło się na nieco onieśmielonych Jewgienija Kostygowa, Daniiła Kołodinskiego czy Nicolasa Covattiego. Daniił cierpliwie odpowiadał na każdą prośbę o zdjęcie, klękał przy dzieciach, bo jest bardzo wysokim chłopakiem. Za to jak ryba w wodzie czuł się na podium Paco Castagna.

Czy Jozsef Albok faktycznie zamknie stadion, tego na dzień dzisiejszy nie wiadomo. Byłoby strasznie szkoda tego toru pozwalającego na niesamowitą walkę. Na jakieś sensowne informacje musimy trochę poczekać, a wiem, że jest człowiek, który przedstawi nam za jakiś czas obiektywną wersję wydarzeń w tym wewnątrzwęgierskim piekiełku. A rozeznanie się w tym środowisku na pewno nie jest łatwe.

Kilkadziesiąt minut po zakończeniu zawodów, gdy wracałem do hotelu, rozpoczęła się spora ulewa. Rano wciąż padał deszcz, a mniej lub bardziej mokro było przez całą drogę do Piwnicznej-Zdroju. Potem jeszcze spotkanie z rodziną mojej Żony i powrót z Teściową do Zielonej Góry.

One thought on “Big Fish Speedway Ring

  • 06-09-2023 z 14:37
    Permalink

    Dziekuje za relacju. Bardzo fajnie czytac Pana. Za Vadera – osobisty respect!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *