Przed nami rewanżowa finałowa niedziela w polskich ligach żużlowych. Co można napisać o meczach rozegranych kilka dni temu? Po finale ekstraligi chyba tylko tyle, że się odbył, bo jedynie wynik trzymał emocje. Chociaż z drugiej strony, w porównaniu z tym, co działo się dzień wcześniej w Chorzowie, to finał był całkiem niezłym widowiskiem. Tak to działa, że wystarczy sobie znaleźć właściwy punkt odniesienia.
Zaskoczyły mnie dwie rzeczy. Pierwsza, to rozmiary zwycięstwa ROW-u Rybnik, choć precyzyjniej byłoby chyba napisać rozmiary porażki Motoru Lublin. Zwycięzcy pierwszoligowej rundy zasadniczej po zaskakująco słabej końcówce pierwszego meczu finałowego sami postawili się w bardzo trudnej sytuacji, choć nadal bezpośredni awans do ekstraligi jest jak najbardziej w zasięgu lublinian. Z drugiej strony po raz kolejny można zastanawiać się czym kieruje się człowiek podejmujący decyzję o roszadach taktycznych w ROW-ie Rybnik, skoro beznadziejnie jadący Troy Batchelor aż czterokrotnie staje pod taśmą, czyli dokładnie tyle samo, co najlepszy zawodnik gospodarzy Lars Skupień. Junior może stawać na rzęsach, a i tak szansa na dodatkowe starty jest kwestią czysto teoretyczną.
Pomimo aż czternastopunktowej straty uważam, że Motor Lublin jest w stanie wygrać u siebie co najmniej taką samą różnicą. Pod warunkiem oczywiście, że zawodnicy będą odpowiednio zmotywowani, aby faktycznie ten bezpośredni awans wywalczyć. Nie mam zamiaru dorabiać tutaj jakichś teorii spiskowych, ale nie da się ukryć, że w tej fazie sezonu bardzo często wygrywa ta drużyna, której zwyczajnie bardziej zależy na zwycięstwie. Motywacji rybniczanom na pewno nie zabraknie, o co zadba zapewne prezes, ale może zabraknąć im umiejętności czysto sportowych, jeśli odpowiednia motywacja będzie także po stronie gospodarzy.
Z pewnością wynik meczu w Lublinie będzie bardzo interesować kibiców w Zielonej Górze, oczywiście w kontekście zbliżających się baraży. Wydaje się, że Motor w pełnym składzie z Oskarem Boberem jest drużyną dużo trudniejszą niż ROW Rybnik. Nie zmienia to mojej opinii, że nawet przy braku Patryka Dudka Falubaz jest zdecydowanym faworytem meczu na własnym torze, natomiast szanse w rewanżu zależeć będą przede wszystkim od wypracowanej przewagi.
Drugą kwestią, która mnie zaskoczyła jest frekwencja podczas finałowego pojedynku Stal Gorzów – Unia Leszno. 1500 – 2000 wolnych miejsc na meczu finałowym to jest wręcz klęska marketingowa i prawie 100 tys. zł, których klub nie zarobił. Powód jest oczywisty – zbyt wysokie ceny biletów, czyli złe rozeznanie rynku. Dlaczego jest to wizerunkowa porażka? Żeby uzmysłowić skalę problemu gorzowskiego klubu przypomnę, że więcej kibiców przyszło na mecze z Unią Tarnów czy GKM-em Grudziądz, czyli najsłabszymi nie tylko sportowo, ale także najmniej atrakcyjnymi marketingowo drużynami w ekstralidze. A przecież mecz z grudziądzanami odbywał się 1 lipca, czyli tydzień po rozpoczęciu wakacji…
Gorzowscy działacze swój błąd odczują tak naprawdę dopiero w przyszłym roku, bo przynajmniej część kibiców, którzy świadomie nie kupili biletów, czując się zlekceważonymi przez klub, więcej na stadionie może się już nie pojawić. Pamiętać także należy, że gorzowscy kibice nie mają już tak gigantycznej presji zdobycia mistrzostwa jak w 2014 roku, kiedy to Stal wywalczyła złoty medal po 31 latach oczekiwania. Dlatego oprócz zwycięstw będą coraz częściej oczekiwać także widowiska, a te podczas finału było, mówiąc bez owijania w bawełnę, marne. Poziom emocji sportowych najlepiej oddaje komentarz w telewizyjnym studiu po dziesiątym wyścigu. Wówczas to jeden z gości powiedział „Zaczyna się coś dziać”. Po dziesiątym wyścigu!? Czy zaczęło się faktycznie coś dziać? Niestety, nie bardzo.
Ostatecznie gospodarze wygrali, ale różnicą zaledwie dwóch punktów i mam wrażenie, że ta strata była jakby kontrolowana przez rywali. Wiem, że nawet minimalna strata zawsze jest stratą i trzeba będzie ją odrabiać. Z drugiej jednak strony strata, która najprawdopodobniej zostanie odrobiona tylko podsyca emocje i zachęca do zakupienia biletu. Z doświadczenia wiem, że w Lesznie właściwie nie istnieje coś ograniczona pojemność stadionu. Byłem na finale w 2015 roku, gdy pozajmowane były właściwie wszystkie miejsca, w których dało się stanąć – całe zawody oglądałem na schodach, gdzie nie było właściwie żadnego przejścia. Ot, taka uroda tego miejsca.
Mam nadzieję, że przede wszystkim mecze będą ciekawe. Niech wygra lepszy i tyle. Najlepiej byłoby, gdyby pan Demski nie miał żadnych kontrowersji do omówienia, za to pan Dryła przyjechał ze śpiworem na stadion i nie miał zamiaru go opuszczać.