Skończyły się najważniejsze rozgrywki drużynowe i możemy przejść wreszcie do innych imprez, szczególnie ligowych, których zdecydowanie zabrakło nam w lipcu. Sam finał DPŚ był wielką huśtawką nastrojów. Wydawało się, że Polacy spokojnie zdobędą złoto, a tu się okazało, że muszą cieszyć się ze srebra.
Sportowo nasza reprezentacja przegrała te zawody. Po prostu przegrała. I tyle. Najlepsi według mnie byli Australijczycy, za nimi Duńczycy, a dopiero na trzecim miejscu gospodarze. Dlaczego tak uważam? Odliczyłem pierwszą kolejkę, która ze stricte sportowego punktu widzenia była po prostu nieobiektywna. Rywale musieli nauczyć się ścieżek, podczas gdy Polacy mieli je dokładnie opracowane. Wystarczyło, że nasi zawodnicy stracili atut znajomości toru i wszystko posypało się jak domek z kart. Wystarczy zresztą spojrzeć na wyniki.
Poza pierwszą kolejką Polacy wygrali tylko trzy wyścigi, podczas gdy Duńczycy cztery, a Australijczycy aż osiem. Na dodatek żużlowcy z Antypodów mieli głowy skażone ustawieniami z barażu, które najwyraźniej nadawały się do kosza. Niestety, gospodarze byli zwyczajnie słabsi i trzeba się z tym pogodzić.
Największym plusem tegorocznych półfinałów i barażu jest pokazanie światu kilku utalentowanych juniorów. Może wreszcie Szwedzi zaczną się liczyć w światowej czołówce? Pod warunkiem wszakże, że postawią na młodość, bo ich kapitan Andreas Jonsson (choć prywatnie bardzo go lubię) niemiłosiernie zawalał im kolejne wyścigi w Bydgoszczy. Bardzo fajnie pokazali się młodzi Czesi, a także przyszłość amerykańskiego speedwaya. Co prawda Gino Manzares i Max Ruml nie zapunktowali w baraże, a dla nich tor dłuższy niż 300 m jest jeszcze zwyczajnie za długi. Mają jednak nauczycieli w osobach Grega Hancocka i Billy’ego Hamilla, więc można się spodziewać, że poczynią postępy. W ich przypadku to pierwsze koty za płoty, w końcu w ciągu ostatnich osiemnastu lat nasi reprezentanci aż dziewięciokrotnie zdobywali tytuł mistrza świata juniorów, a tylko raz w kategorii seniorów. W innych nacjach przełożenie jest dużo korzystniejsze. Patrząc na ostatni wyścig pomyślałem sobie, że w 2002 roku niejaki Niels Krtistian Iversen był za słaby, że załapać się do ósemki z półfinału IMŚJ w Zielonej Górze, a po 2010 uznano, że jest za słaby na starty w Falubazie…
Wiosek: w 2018 r. NKI będzie mistrzem świata 🙂