Wizyty podczas meczów Ekstraligi U24 (Leszno – Częstochowa) oraz 2. rundy DMPJ w Zielonej Górze zmusiły mnie do zastanowienia się nad tytułową kwestią: czy warto szkolić wychowanków? Chociaż bardziej chyba nad pytaniem: czy regulamin szkoleniowy rzeczywiście zdaje egzamin?
Cały tekst dotyczy szkolenia i wychowanków w dorosłym żużlu, czyli w klasie 500cc.
Podczas DMPJ w Zielonej Górze na szesnastu zawodników tylko pięciu było wychowankami klubów, które reprezentowali. Rozumiem, że cały zamysł regulaminu szkoleniowego polegał przede wszystkim na tym, żeby „wrzucać” na rynek nowych żużlowców, ale jednocześnie wiadomo przecież, że rynek nie jest z gumy, a liczba potrzebnych zawodników jest skończona. Co więcej, pójście na ilość jest właściwie równoznaczne z niższą jakością.
Jeśli wziąć pod uwagę polskich seniorów, to aktualnie (zakładam, że dobrze policzyłem) mamy pięć przykładów wychowanków startujących w macierzystych klubach, ale nie ma ani jednego, który startuje w swoim klubie bez przerwy. Tych pięciu żużlowców to: Maciej Janowski (Sparta Wrocław), Paweł Przedpełski (Apator Toruń), Bartosz Smektała (Unia Leszno), Kacper Gomólski i Kevin Fajfer (Start Gniezno). Do tego jeszcze Grzegorz Walasek i Krzysztof Buczkowski pracują jako opiekunowie szkółek Falubazu Zielona Góra i GKM-u Grudziądz, ale to tylko kwestia informacyjna. Na marginesie dodam, że Polaków w kategorii U24 mamy zaledwie dziewięciu (na dwadzieścia klubów). I nie ma tam ani jednego wychowanka!!!
Czy zatem warto mieć w składzie wychowanków? Patrząc na wcześniejszy akapit wychodzi na to, że nie. Precyzyjniej rzecz ujmując, nie jest to żadna wartość dodana w kwestiach finansowych, wizerunkowych, marketingowych, ani sportowych, rozpatrując wymienione kategorie właśnie w tej kolejności.
Skoro na dłuższą metę wychowankowie nie są potrzebni, to po co szkolić? Z tego punktu widzenia wyszła spora część klubów jakiś czas temu, przez co szkolenie (jeśli w ogóle było) odbywało się tylko wtedy, gdy aktualni wychowankowie mieli 20-21 lat. Brakowało regularnych imprez młodzieżowych, nierzadko DMPJ odbywały się w niepełnych obsadach. Mimo wszystko jednak do grona seniorów (bez okresu półochronnego, jakim jest kategoria U24) przechodziło kilku czy kilkunastu zawodników. I jakoś ten cyrk się kręcił.
Najwyraźniej jednak zauważono w centrali problem i postanowiono zmierzyć się z nim. Jako motywacji postanowiono użyć kar finansowych, ale trudno było spodziewać się innych propozycji, gdy wartość wizerunkowa polskiego żużla opiera się niemal wyłącznie na pieniądzach.
No właśnie. Dlaczego argumentem mającym motywować kluby do pracy są kary finansowe? Czy nie lepiej byłoby nagradzać te kluby, których wychowankowie – niezależnie od aktualnej przynależności klubowej – reprezentują kraj, osiągają dobre wyniki w ligach, zdobywają Srebrny lub Brązowy Kask? Fajnie, tylko kto miałby finansować takie nagrody? Przecież nie centrala. Stworzono więc projekt, zgodnie z którym ci szkolący niezgodnie z regulaminem płacą kary, a pieniądze trafiają do szkolących właściwie, przy czym właściwe szkolenie miało być zgodne z Excelem centrali, a wynikami na torze nikt się nie przejmował. W praktyce, jak wiemy, ten super pomysł sprawił, że ukarane zostały kluby dostarczające na rynek wartościowych juniorów, czyli akurat te, dzięki którym rozgrywki w Polsce mogą się odbywać.
Można zadać pytanie: jak to jest możliwe, że klub właściwie szkolący i regularnie „wrzucający” nowych zawodników na rynek musi jednocześnie wypożyczać żużlowców z innych ośrodków? Cóż, prawdopodobnie chodzi o to, że budowane są składy dające szansę na zwycięstwo w lidze, a młodzieżowcy po licencji i szkolenie na sztukę nie dość, że niczego nie gwarantują i niczego „na tu i teraz” nie wnoszą, to jeszcze nie wiadomo kiedy wychowankowie zrobią postępy, jeśli w ogóle je zrobią. I robi się dziwne zamknięte koło, bo jeśli młodzi chłopacy nie mają szans na jazdę i nikt w nich nie wierzy, to nie rozwijają swoich umiejętności. A jak nie rozwijają umiejętności, to są coraz bardziej odsuwani na boczny tor, zapominani i kończą swoją przygodę ze speedwayem, szumnie nazywaną karierą.
Można zadać kolejne pytanie: po co w ogóle ktoś wpadł na pomysł regulaminu szkoleniowego? Oczywiście po to, żeby zmusić kluby do szkolenia, żeby nie zabrakło zawodników, w końcu interes centrali musi się kręcić. A że kluby nie szkoliły, bo i tak ledwo wiązały koniec z końcem, to zupełnie inna kwestia. Jest to dla mnie głęboko niezrozumiałe: najpierw dopuścić i wręcz wspierać idiotycznie wysokie koszty żużla w Polsce, a potem nakładać kary na tych, którzy nie szkolą. Dlaczego? Powiedzmy, że że w ogóle się tego nie domyślam. Po prostu nie wiem. Znane powiedzenie mówi jednak, że jeśli nie wiadomo o co chodzi, to… Wszyscy znamy zakończenie.
Sporo domniemań, więc warto przejść chyba do liczb. Przejrzałem listę polskich zawodników, którzy uzyskali licencję od 2018 roku do dziś. Egzamin zdało 187 kandydatów, przy czym dwóch chłopaków zdało egzamin dwukrotnie (będąc w wieku juniora), a jeden z nich uczynił to nawet w barwach dwóch różnych klubów i po drugiej próbie nie wystartował w żadnych zawodach. Genialne. Mamy więc okres niespełna 6,5 sezonu, przy czym w pandemicznym roku 2020 licencję uzyskało zaledwie 9 adeptów. Wtedy jednak selekcja była gruba i okazuje się, że aż ośmiu z nich startuje do dziś. A jak ma się w innych rocznikach?
- Spośród kandydatów na żużlowców, którzy zdali egzamin w 2018 roku, do dziś startuje.. 24,14%
- Spośród kandydatów na żużlowców, którzy zdali egzamin w 2019 roku, do dziś startuje.. 31,03%
- Spośród kandydatów na żużlowców, którzy zdali egzamin w 2021 roku, do dziś startuje.. 74,19%
- Spośród kandydatów na żużlowców, którzy zdali egzamin w 2022 roku, do dziś startuje.. 73,53%
Czy za 2022 rok to jest dobry wskaźnik? A jeśli napiszę, że spośród kandydatów na żużlowców, którzy zdali egzamin w 2022 roku nie startuje już ponad 25% chłopaków, to jak to zabrzmi? Od razu dopiszę, że prawie wszyscy żużlowcy, którzy zrezygnowali z kontynuowania przygody z żużlem nie szukali startów zagranicą. Jeździli tam, gdzie klub lub centrala kazali im pojechać, jeśli w ogóle realną szansę na starty dostali.
W ubiegłym roku zbierałem wyniki wszystkich imprez rozgrywanych w Europie i na tej podstawie mam statystyki, także te dotyczące polskich juniorów. Co się okazało? Juniorzy do 19 roku życia stanowili niemalże połowę wszystkich polskich żużlowców. W sumie juniorzy stanowili ponad 64% polskich zawodników. Prawie 40% juniorów startowało wyłącznie w Polsce, a dla 35% jedynymi zagranicznymi startami były te wynikające z kalendarza PZM (Landshut, Daugavpils i DMPJ w Pardubicach). Zagranicą szukało startów 25% naszego żużlowego narybku, przy czym 1/3 z nich miała zagranicą po jednym starcie. Obawiam się, że pomimo wielkich liczb, którymi centrala może się pochwalić, do dorosłego żużla przejdzie może 15% dzisiejszych juniorów. Dla pozostałych zwyczajnie nie ma tam miejsca.
Duża liczba startów, którą wymusza na juniorach kalendarz PZM (liga, Ekstraliga U24, DMPJ, turnieje zaplecza kadry juniorów) jest oczywiście czymś normalnym w żużlu. Problem polega na tym, że juniorzy nie mają czasu już na szukanie innych geometrii, innych nawierzchni, innych rywali. Jeżdżą w większości wciąż na tych samych owalach z tymi samymi rywalami. Z takiej mąki chleba raczej nie będzie…
Weźmy jakiś przykładowy turniej DMPJ i spójrzmy na jego uczestników, z których Całkiem spora część jeździ już dwa lata lub więcej. Ilu z nich z czysty sumieniem wysłalibyście na tory niemieckie, szwedzkie, austriackie, nie mówiąc już o duńskich czy angielskich? Ilu z nich poradziłoby sobie na nawierzchni trochę bardziej dziurawej albo grząskiej czy gliniastej? Jeden może dwóch. Reszta potrafi jeździć szybko po równym torze i to wszystko. Może wysyłać ich an tory krótkie – do Liberca czy Gustrow? Tam mogę nauczyć się trochę manewrować gazem.
Na koniec, jako ciekawostkę przedstawię kilka innych danych dotyczących żużlowców, którzy zdali licencje w latach 2018-2024. Otóż:
- klub z Torunia wyszkolił czternastu żużlowców, z czego połowa wciąż jeździ i wszyscy aktywni reprezentują swoją macierzystą drużynę
- zaledwie 25% wychowanków Falubazu z tego okresu jest aktualnie zgłoszonych do rozgrywek (2 z 8), przy czym Maksymilian Kręcisz tylko raz stanął pod taśmą i zanotował defekt na starcie
- wszyscy wychowankowi klubu z Ostrowa Wlkp. startują do dziś i reprezentują barwy czterech klubów
- Polonia Piła miała jednego wychowanka, który aktualnie już nie startuje
- Sparta Wrocław miała dziesięciu wychowanków, z których połowa jest zgłoszona aktualnie do rozgrywek, a i tak ściąga juniorów z zewnątrz
- wychowankowie Stali Gorzów Wlkp. reprezentują aktualnie cztery kluby w różnych rozgrywkach
- Start Gniezno miał jedenastu wychowanków, z czego pięciu wciąż startuje, ale tylko trzech reprezentuje swój klub
- Unia Leszno miała osiemnastu wychowanków, z których odpadł tylko jeden, a pozostali reprezentują dziś sześć klubów
- Włókniarz Częstochowa miał czternastu wychowanków, z czego aż dziesięciu jest nadal w macierzystym klubie
- jeden klub nie wyszkolił żadnego wychowanka i też działa na polskim rynku
Myślę, że największy paradoks regulaminu szkoleniowego polega na tym, że bardziej wypełnia się tenże regulamin niż szkoli, z góry zakładając, że z ogromnej części młodych żużlowców i tak nie będzie żadnego pożytku. I to nie jest jakaś specjalnie wielka tajemnica. Dane chyba potwierdzają to, co jest odczuciem powszechnym. Wygląda na to, że jeśli chodzi o przechodzenie w wiek seniora, to regulamin szkoleniowy może doskonale niczego nie zmienić. jednak wizerunek zaangażowania centrali robi wrażenie. I być może właśnie o to chodziło?