Według TVP wczorajszy mecz Polska – Reszta Świata zakończył sezon żużlowy w Polsce. To bardzo ciekawa informacja, bo z tego co się orientuję, w sobotę ma zostać rozegrany najstarszy krajowy turniej indywidualny – O Łańcuch Herbowy Miasta Ostrowa Wielkopolskiego.
Cóż, jeśli informację te przekazuje pan Maciek Kurzajewski, to rozumiem, że może się pomylić, wszak jego związek z żużlem jest pewnie dla większości kibiców wielką zagadką. Ale jeśli to samo powtarza pan redaktor Rafał Darżynkiewicz, to tu już jestem mocno zawiedziony, bo akurat on na żużlu się zna(ł). Przez kilka lat komentował mecze w zielonogórskiej „kablówce”, więc stąd wiem, że kibice mają od niego prawo wymagać dużo więcej.
Mecz w Toruniu był bardzo mocno nagłośniony – wielki powrót na antenę ogólnopolską, najlepsi zawodnicy na świecie, czyli jednym zdaniem wielka promocja speedway’a. Rzeczywiście obsada była bardzo dobra – zabrakło tylko Jasona Crumpa, który przebywa w Australii, gdzie jak wiadomo uczestniczył ostatnio w pogrzebie swojego dziadka. Cały świat zebrał się, żeby w końcu zwyciężyć naszą niepokonana reprezentację? Uwierzyć w to może chyba tylko ktoś straszliwie naiwny. Troszkę denerwujące były pytania odnośnie wielkiego celu. Wiadomo, że żużlowcy lubią się ścigać, bo jest to tak naprawdę warunek uprawiania tego sportu, a jeśli jeszcze mają płacone dobre pieniądze, to wówczas pewnie są podwójnie zadowoleni, bo robią to co lubią i jeszcze na tym zarabiają.
Fajnie, że takie spotkanie udało się zorganizować. Kibice mogli zobaczyć kilka dobrych akcji. A poza tym, i tu chciałem to szczególnie zaznaczyć, żużlowcy potraktowali mecz przede wszystkim jako zabawę i to powinna być tak naprawdę największa wartość tej imprezy: pokazanie, że można zorganizować mecz, w którym chodzi o czysty żużel, a nie o wynik. Na pewno goście nie wykorzystali wszystkich swoich atutów. Myślę, że większość zwyczajnych kibiców jako „jokera” wstawiłoby Greg Hancocka, a nie Chrisa Holdera. Czy Per Jonsson popełnił błąd taktyczny? Nie wiadomo, jakie umowy mieli żużlowcy z organizatorami. Mam wrażenie, że zagraniczni goście odpowiadając na pytania odnośnie chęci zwycięstwa weszli w pewną konwencję. O tej konwencji też pewnie wiedzieli dziennikarze przeprowadzający wywiady w parkingu, bo oni byli przecież najbliżej tej atmosfery. Po co więc na siłę próbowano sprzedać na zewnątrz te zawody jako wielki pojedynek, w którym Polska stawia czoła całemu światu? Nie wiem. I tu mam największe pretensje do telewizji, że tą kompletnie niepotrzebną otoczką zepsuła atmosferę zabawy. Co nam dało to zwycięstwo? Przede wszystkim satysfakcję, więc przekonywanie, że bronimy czegoś było idiotyczne. Poza tym straszliwie długa przerwa po IX biegu, pozwalająca rozpocząć transmisję w TVP1 i ponowne słuchanie tych wszystkich rewelacji rodem z telewizji śniadaniowej też trochę zmniejszyło emocje. Cała ta otoczka medialna skojarzyła z silikonowym biustem. Co z tego, że duży, skoro sztuczny…
Czy to była promocja żużla? Szczerze mówiąc wątpię, bo czy ktokolwiek z telewizyjnych kibiców zapragnie pójść na stadion? Ci, którzy chodzą i tak pójdą, a ci którzy z różnych przyczyn nie chodzą i tak nie pójdą. Taka jest niestety smutna prawda, że żużel albo się lubi, albo jest on obojętny, a relacja telewizjna nigdy nie odda tego co czuje się siedząc na trybunach. Ja nie mam zamiaru nikogo krytykować, bo pomysł oraz wykonanie było bardzo fajne i na wysokim poziomie. Chodzi mi tylko jeszcze raz o tę idiotyczną otoczkę zrobioną przez telewizję. Poza tym takiego składu kibice nie mogą zobaczyć w lidze, bo nowe przepisy uniemożliwiają kontraktowanie kilku zawodników z górnej półki w jednej drużynie. To troszkę tak jakby zorganizować mecz Real – Barcelona, żeby promować polską ekstraklasę piłkarską. U nas nie grają światowe gwiazdy, a ludzie i tak przychodzą na stadiony i to jest fajne. Tak naprawdę miłość (wielkie słowo, ale niech będzie) do sportu (w tym przypadku do speedway’a) nie zależy od wielkich gwiazd. To wszystko rozpoczyna się dużo wcześniej.
Mocno w cieniu toruńskiej imprezy odbywała się walka o wszystko. Szkoda, że TVP nie pokazała nawet skrótów tego meczu, bo tu właśnie były prawdziwe emocje. Nie spodziewałem się, że Start Gniezno postawi tak trudne warunki gospodarzom. Chwała za to „Orłom”, że po przegraniu pierwszego meczu podnieśli się z kolan. Ten pojedynek udowodnił jak wielką wartością w drużynie są wychowankowie. Patrząc na wyniki z Częstochowy aż trudno uwierzyć, że ktoś w Gnieźnie mógł podjąć tak debilną decyzję o odsunięciu od składu kapitana i w przekroju całego sezonu najlepszego zawodnika drużyny – Krzysztofa Jabłońskiego. Goście mieli w poniedziałek zgłosić protest wobec nieregulaminowej zmiany w XII biegu, ale wątpię, żeby konsekwencją było odebranie częstochowianom awansu. Sytuacja jest trudna, bo co prawda Marcel Kajzer nie zdobył punktu, ale to umożliwiło wykorzystanie podwójnej rezerwy taktycznej w biegu XIV. Nie da się rozstrzygnąć co by było gdyby, bo to czysta spekulacja. Dlatego zakładam, że GKSŻ uzna protest, da karę kierownikowi drużyny Włókniarza oraz sędziemu, ale wyniku nie zmieni.
Teraz bardzo trudny okres czeka oba kluby. Włókniarz utrzymał się w elicie, ale wobec tego, że Grigorij Łaguta jest zawodnikiem spoza cyklu SGP, jego zatrzymanie graniczy z cudem. Poza tym do wymiany jest połowa składu, a z pieniędzmi raczej krucho. Dla gnieźnian przyszły rok może być bardzo ciężki i wcale nie ma pewności, że znów będą walczyć o awans. Tak bywa, że jeśli jest się blisko celu, ale nie udaje się go osiągnąć, to często wszystko zaczyna się sypać. Przypomina mi się rok 2002 i pojedynek o ekstraligę pomiędzy Startem i ZKŻ-em w Gnieźnie. Wydawało się, że gospodarze spokojnie wygrają, zresztą nawet główny sponsor klubu podczas prezentacji życzył zielonogórzanom powodzenia…w barażach. I co? Goście wygrali 40:50, a w Starcie po sezonie wszystko posypało się jak domek z kart. Potrzebowano aż 9 lat, żeby podjąć kolejną próbę walki o ekstraligę. Znów się nie udało i już pojawiły się informacje o odejściu braci Jabłońskich i szczerze mówiąc wcale nie będę się im dziwił.
Mieliśmy w niedzielę emocje i „emocje”. Jedne prawdziwe, bo wynikające z prawdziwej walki, a drugie trochę wykreowane przez telewizję. Kilkanaście minut rozpoczęła się powtórka z Torunia. Chciałem ją oglądnąć, ale jak usłyszałem pana Kurzajewskiego z jego gadaniem, to nie wytrzymałem i przełączyłem. Jak ten człowiek potrafił nic nie powiedzieć. Geniusz. Żużel, to prosty sport – kto pierwszy na mecie ten wygrywa. Nie liczy się wartość techniczna, ani wrażenie artystyczne. I niech tak zostanie.