Kilka powtarzających się sytuacji

Do faktycznego zakończenia sezonu zostało jeszcze kilka imprez, ale można pobawić się w jakieś podsumowania. Myślę, że ten rok nie był jakoś szczególnie wyjątkowy, bo potwierdziło się kilka niepisanych prawd, które „rządzą” żużlem, szczególnie tym ligowym, od kilku dobrych lat.

Główną różnicą w stosunku do lat wcześniejszych było na pewno wprowadzenie nowych tłumików. Wbrew opiniom „fachowców” speedway wygląda tak samo – mamy mijanki, nie widać jakiegoś większego zagrożenia dla zawodników, a dźwięk, choć nieco inny niż w przypadku starych wydechów, na pewno nie przypomina kosiarek. Nie dość, że na kilku obiektach zostały pobite rekordy toru, to jeszcze żużlowcy dawali sobie radę na nawierzchniach ekstremalnie przyczepnych. Tak naprawdę potwierdziło się, że to czy mecz jest atrakcyjny dla kibiców zależy przede wszystkim od sposobu przygotowania toru – jeśli jest on zrobiony dobrze, to zawodnicy mogą walczyć, aż miło patrzeć. Pod tym względem królowała Częstochowa, a ja jestem zadowolony, bo także w Zielonej Górze mogliśmy oglądać kilka naprawdę fajnych spotkań. Nowe tłumiki pokazały za to, którzy zawodnicy byli najlepiej przygotowani do sezonu. To kibice mogli dokładnie zobaczyć i sami ocenić.

Jeśli chodzi o cykl Speedway Grand Prix, kolejny rok z rzędu mieliśmy sytuację, że jeden z uczestników zdecydowanie górował nad rywalami, a kwestia tytułu była oficjalnie rozstrzygnięta jeszcze przed ostatnim turniejem. Warto się zastanowić dlaczego co roku ktoś inny tak odstaje od reszty? Czy przypadkiem oprócz umiejętności zawodników głównej roli nie odgrywa tu praca tunerów? Może to „sztuczki” tunerów decydują tak naprawdę o triumfie? Jestem bardzo o ciekawy jak w przyszłym roku spisywać się będzie sprzęt od Marcela Gerharda, a co za tym idzie, jaki wynik osiągnie Greg Hancock. Po raz kolejny mieliśmy tez sytuację, że grupa uczestników SGP zdecydowanie odstaje od „peletonu”, a ambicją części tegoż peletonu jest jedynie miejsce w ósemce. Widać gołym okiem, że młodszych zawodników zwyczajnie nie stać na równą rywalizację z czołówką, co powoduje, że SGP robi się mocno przewidywalne, a co za tym idzie – lekko nudne. BSI nie ma zamiaru podwyższać nagród finansowych, a prezesi polskiej ekstraligi wolą płacić wielkie sumy zawodnikom spoza elity. Interesy są mocno rozbieżne, więc prędzej czy później musi zostać podjęta jakaś sensowna decyzja.

W lidze tych prawidłowości zauważyłem dużo więcej. Pierwsza i chyba najważniejsza jest ta, że medale zdobywają drużyny, w których w trakcie rundy zasadniczej zdołano utrzymać dobrą atmosferę lub też udało się nie popsuć jej za bardzo. Falubaz jest tutaj odpowiednim przykładem, bo właśnie dzięki odpowiedniemu nastawieniu zawodników wynik był tak jaki był. Z tego punktu wynika następny – w klubie musi być albo dobry menadżer, umiejący motywować żużlowców i, co też ważne, nie wprowadzający niepotrzebnego zamieszania, albo zgrana grupa zawodników potrafiąca skupić się wokół lidera i wygrywać jako „my”, a nie jako „ja”. Można oczywiście mając zespół gwiazd rywalizujących między sobą osiągnąć mistrzostwo, ale jest to dość trudne, nie przynosi wielkiej satysfakcji, a poza tym przy pierwszej lepszej okazji wszystko się rozsypie. Kolejnym elementem powtarzającym się od kilku lat są wychowankowie. Wiadomo, że kibice są w stanie wybaczyć więcej chłopakowi „stąd”, ale także właśnie ci, którzy wychowali się wśród tych kibiców w najważniejszym momencie potrafią z siebie wykrzesać jeszcze więcej.

W tym roku znów potwierdziła się reguła, że zwycięzca rundy zasadniczej nie zdobywa złota. Pod tym względem wyjątkowy był poprzedni rok, kiedy to Unia Leszno była silniejsza od reguł. Nie udało się już jednak uniknąć leszczynianom innej przypadłości, a mianowicie pewnego kompleksu poprzedniego, udanego sezonu. Bardzo ciężko jest powtórzyć bardzo dobre wyniki, a czasem nawet świadomość kolosalnej różnicy między wynikami z różnych lat sprawia, że chęć powrotu do dawnej dyspozycji staje się obciążeniem. Na szczęście system play-off nie wymusza na żużlowcach rozpoczęcia sezonu z wysokiego „C”, ale daje nawet czteromiesięczny okres aklimatyzacji. Jeśli jednak ktoś nie jeździ od początku na wysokim ubiegłorocznym poziomie, to również później trudno oczekiwać wodotrysków, często jednak choć częściowa zwyżka formy pozwala nawet na srebro. Nie jest przypadkiem, że po raz ostatni Drużynowe Mistrzostwo Polski udało się obronić w 2006 roku, a pamiętać trzeba przy okazji, że Unia Tarnów wygrywała ligę w latach 2005-2006, ale już w 2008 roku spadła do I ligi i do dziś tak naprawdę się nie podniosła.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *