Wydawało się, że będzie wyrównany mecz, a tymczasem Stelmet Falubaz przejechał się po gościach z Leszna niczym walec. W tym roku leszczynianie mieli sporo szczęścia aż nadeszła weryfikacja, która nie wypadła dla nich specjalnie pomyślnie. Zielonogórzanie przeciwnie – jechali poniżej oczekiwań i możliwości, a w niedzielę nagle zaskoczyli. Szczególnie gości.
Menadżer Unii Roman Jankowski próbował coś zmieniać, ale przy tak dysponowanej trójce liderów gospodarzy był właściwie bezradny, bo poza Piotrem Pawlickim (o to też nie zawsze) nie miał żadnych argumentów. Na dodatek Tobiasz Musielak dotknął taśmy, a Damian Baliński wskutek awarii sprzęgła zerwał ją przed zapaleniem zielonego światła i został wykluczony za przekroczenie czasu 2 minut. Ale czy te dwa przypadki miały wpływ na wynik? Być może jakoś tam zwiększyły rozmiary zwycięstwa gospodarzy, ale na pewno ich brak nie dałby gościom wielkiego handicapu.
Można się zastanawiać jak duży wpływ miała tutaj pogoda, która przede wszystkim komisarza postawiła w jakiś sposób przed faktem dokonanym. Na zdjęciach widać leżącą przy krawężniku ściągnięta warstwę nawierzchni. W sumie tor przesechł na tyle, że w trakcie meczu kilkakrotnie musiała wyjeżdżać polewaczka i dość niezrozumiałe wydają się pretensje komisarza w stosunku do organizatorów, że o godz. 8 tor nie był gotowy. Nie był, bo padało. Podczas meczu był o niebo lepszy niż w poprzednim pojedynku, co tylko dowodzi, że podstawowa zasada komisarzy powinna brzmieć: przede wszystkim nie szkodzić.
Wskutek porozumień między oboma klubami nie mógł wystąpić Kamil Adamczewski, chociaż po samym podpisaniu kontraktu nie słyszałem o takich zapisach. Jest to o tyle dziwne, że Kamil przeszedł do Falubazu na zasadzie kontraktu definitywnego i chyba pierwszy raz zdarza się, aby zawarto taką klauzulę. Jeśli prezes zielonogórskiego klubu zgodził się na coś takiego, to musiał być mocno zdesperowany. Póki co nowy nabytek jedzie ambitnie, ale ze skutecznością jest dużo gorzej. Tym razem zastąpić go musiał Alex Zgardziński i przyznać trzeba, że zadanie miał bardzo trudne, bo trafił na najlepszą parę ekstraligowych młodzieżowców, a i tak dość długo trzymał się na trzecim miejscu w biegu juniorskim. Brakowało mu startu, a bez tego szansa na jakąkolwiek zdobycz punktową była właściwie zerowa. Dobrze jednak, że zbiera doświadczenie, które być może zaprocentuje w przyszłości.
Podsumowując, kibice mogli zobaczyć trochę fajnego ścigania i wszystko byłoby fajnie, gdyby nie postawa kiboli, jak sami siebie nazywają. Dlaczego nie potrafią zrozumieć, że doping nie polega na byciu przeciw rywalu? Przecież to nie jest takie trudne, ale najwyraźniej przekracza ich możliwości intelektualne. Póki co trzeba to przeczekać, bo nie mam wątpliwości, że za jakiś czas to się skończy. Każda moda się kiedyś kończy, a zdecydowana większość tego zielonego stada nie ma pojęcia o żużlu jak dyscyplinie. Jeśli dla kogoś ważniejsze jest rozwieszanie flag zamiast oglądania wyścigu, to chyba dobitnie świadczy, że tak naprawdę same zawody są tylko i wyłącznie pretekstem do bycia w grupie. Ich doping, przeniesiony żywcem ze stadionów piłkarskich, gdzie rzeczywiście się sprawdza, stał się sztuką samą w sobie. Zresztą ostatnie doniesienia odnośnie rezygnacji z wyjazdu do Gorzowa dobitnie pokazują, że najważniejsze są flagi, bębny i megafon. Wypada tylko spuścić zasłonę milczenia…
Kiepsko, że podczas rundy honorowej wygwizdani zostali Pawliccy. Bez sensu totalnie