Im ciekawiej, tym… mniej ludzi na trybunach

Nieźle poprzestawiana jest tegoroczna ekstraliga. Wystarczyły dwie kolejki, żeby Sparta Wrocław z ekipy, według niektórych, niepasującej do ekstraligi i niemal pewniaka do spadku stała się drużyną zupełnie zasłużenie awansującą do czołowej czwórki. Nie jest to co prawda jeszcze równoznaczne z awansem do play-offów, bo do tego pozostało sporo czasu, ale mimo wszystko zespołowi ze stolicy Dolnego Śląska należą się wielkie brawa. Nie zawsze można to samo powiedzieć o teoretycznych faworytach.

O co tu chodzi? Falubaz jedzie prawie o wszystko, lider z Torunia przegrywa z czerwoną latarnią tabeli, a milionerzy z Częstochowy dostają ostro w cztery litery od drużyny niechcianych, bo przecież Sparta w większości składa się właśnie z takich zawodników. Czy ktokolwiek chciał zakontraktować przed sezonem Petera Ljunga, Zbigniewa Sucheckiego, Troya Batchelora? Kto chciał Tai’a Woffindena? Dziś okazuje się, że wszyscy razem tworzą fajny team, mają zdecydowanego lidera potrafiącego wygrać z każdym i wszędzie, co jest wartością bezcenną. A warto przypomnieć, że wrocławianie mają jeszcze mecze u siebie z Gnieznem, Lesznem, Bydgoszczą, Rzeszowem, co oznacza nie tylko możliwość wygrania tych pojedynków, ale także zdobycia bonusów. Może trochę za daleko wyskoczyłem i mam nadzieję, że nie zapeszę, ale na chwilę obecną sytuacja Sparty wygląda naprawdę pozytywnie.

Inny z murowanych przedsezonowych kandydatów do spadku, czyli Start Gniezno, ograł u siebie niezwyciężone „Anioły”, mając lidera w osobie Mateja Zagara. Czy to jest niespodzianka? Teoretycznie tak, ale praktycznie chyba nie aż tak wielka, jak wynikałoby to z pozycji obu drużyn w tabeli. Bo Unibax, pomimo możliwości korzystania z zastępstwa zawodnika, wcale nie jest mocny. Co prawda liderzy jadą dobrze, ale nie idealnie, a trzecia linia (drugiej linii tam nie ma) jest bardzo słaba. O ile Kamil Brzozowski jeszcze coś jedzie, to toruńscy juniorzy, a szczególnie Emil Pulczyński, są wielką porażką. Może się okazać, że przy słabszej postawie liderów w pojedynczych wyścigach nie będzie miał kto tych strat nadrobić. Przecież w niedzielę, nie licząc biegu młodzieżowego, Tomasz Gollob, Adrian Miedziński oraz Chris Holder startowali po siedem razy, czyli średnio każdy z nich jechał w co drugim wyścigu. I co? I nic. Gospodarze indywidualnie wygrali aż osiem razy, co poprowadziło ich do sześciu zwycięstw biegowych i tylko Sebastian Ułamek popsuł tę statystykę. Wydaje się, że przynajmniej raz wychowanek Włókniarza powinien zostać zastąpiony, tym bardziej, że akurat miejscowi juniorzy mieli całkiem przyzwoite wyniki. Ciekawe jak potoczą się dalej dzieje Seby w Gnieźnie, bo najwyraźniej kibice mają go dość, a on swoimi występami tylko ich utwierdza w tym przekonaniu.

Nie da się nie zauważyć, że coraz bardziej zirytowany postawą swoich podopiecznych jest Marek Cieślak i coraz bardziej emocjonalnie odpowiada na pytania po meczu. Trudno mu się dziwić, bo jeśli zawodnicy mający ciągnąć tę drużyną jadą totalne dno, jeśli po raz kolejny Kacper Gomólski udowadnia, że jest zwyczajnie słaby, jeśli wynik znów trzyma Artiom Łaguta, czyli kolejny niechciany, to ręce można rzeczywiście załamać. „Jaskółki” muszą się wziąć porządnie do roboty, bo może się okazać, że kolejna przegrana skaże ich na walkę o utrzymanie. Coraz częściej w tym roku zdarza się, że M. Cieślak jest zwyczajnie bezradny. Łomot jaki dostał jego zespół w trzech ostatnich wyścigach w Zielonej Górze musiał boleć. Jakiż to paradoks, że dwumecz aktualnych drużynowych mistrzów Polski z papierowym kandydatem do udziału w finale jest pojedynkiem o prawie wszystko najpierw dla tych drugich, a teraz dla tarnowian.

Skończyła się passa Stali Gorzów, która przegrała z niespecjalnie mocną i targaną wewnętrznymi problemami Polonią Bydgoszcz. Połowę punktów dla gości przywiózł Niels Kristian Iversen, co stawia pod dużym znakiem zapytania przydatność co poniektórych zawodników. Żenująco słabo zaprezentowali się gorzowscy juniorzy, co miało decydujący wpływ na końcowy wynik. Szczególnie postawa Bartosza Zmarzlika zaskakuje i nie wiem czy nie jest to jakiś efekt sprawy, którą rozkręcili działacze Falubazu. Bo co myśleć o nominowaniu do występu w turnieju SGP żużlowca, który w lidze ma średnią 1,361, a na wyjeździe średnio przywozi mniej niż jeden punkt na wyścig? Może przyczyna tkwi gdzieś indziej, ale pewnie gdzieś w głowie siedzi myśl o chęci udowodnienia, że nominacja nie była pomyłką. A co myśleć o postawie menadżera Piotra Palucha stawiającego wciąż na Łukasza Cyrana, gdy jednocześnie Adrian Cyfer złapał dobrą formę? Czy znów musi podnieść się wrzawa i ponownie menadżer stając pod presją zmieni swoje poglądy, jak miało to miejsce w przypadku sposobu przygotowania toru? Niedługo kończy się zastępstwo zawodnika za Daniela Nermarka, które do tej pory okazywało się wielkim wzmocnieniem drużyny. Co będzie potem?

Robi się ciekawie, bo tabela coraz bardziej się spłaszcza. Trzecia Unia Leszno ma… dwa punkty przewagi nad strefą spadkową, chociaż trzeba dodać, że poszczególne drużyny mają inną ilość rozegranych spotkań. Ostatnio tor stał znów atutem gospodarzy i jakoś dziwnie splotło się to z opadami deszczu. Śmieszne, ale deszcz zneutralizował betonowe zapędy komisarzy toru, przez co mecze są ciekawsze. I powinni to wziąć pod uwagę działacze Ekstraligi Żużlowej, bo frekwencja na trybunach spada, a oglądalność ligi w nSport pozostawia wiele do życzenia. Przykładem może być choćby Zielona Góra. Przyszło tam zaledwie 7 tys. kibiców, więc mamy kolejną próbę grzebania w regulaminie, aby można było odwołać mecz, bo… może padać. Tak przynajmniej argumentuje swój wniosek Robert Dowhan. Pomijam, że w sobotę nie było żadnej ulewy, tylko mżawka, a w niedzielę od południa było sucho i ciepło. Senator chyba zapomniał, że kibice mogli się lekko obrazić po słabym występie w Gorzowie, a do tego chcieli obejrzeć pierwszy finałowy mecz koszykarzy. Nie wszystkiemu winna jest pogoda panie Robercie.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *