Odejście Piotra Protasiewicza z Falubazu Zielona Góra wywołało szok w pewnej grupie kibiców zielonogórskiego klubu. Jak duża jest to grupa? Nie wiem. Wg mnie dla ludzi traktujących mecz jako jedną z imprez, nie ma to specjalnego znaczenia. Które podejście ma więcej zwolenników? Obserwując od wielu lat Falubaz z zewnątrz, wydaje mi się, że to drugie.
Ja nie jestem jakimś szczególnym fanem Piotra Protasiewicza, a powody zachowam dla siebie. Przyznam, że zawsze ciekawiło mnie, jak można wytłumaczyć akceptację wyzwisk kierowanych w stronę rywali z toru? Jak można dziękować grupie rzucającej te wyzwiska i skakać przed nią jak pajacyki, a jednocześnie mieć szacunek dla rywali obrażanych przez tę grupę? Przecież ludzie realizujący swoją ekstremalną pasję muszą dla siebie chociaż minimum szacunku. Jakoś nigdy nie potrafiłem tego ani zrozumieć, ani zaakceptować. To jeden z wielu powodów mojej rezygnacji z uczestniczenia w meczach ligowych.
Kwestia Piotra Protasiewicza została odmieniona przez komentatorów przez wszystkie możliwe przypadki. Chyba, że powstanie nowy, np. Absurdalnik, próbujący odpowiedzieć na pytanie: co tu się odjebało? Ja chciałbym potraktować ją jako pewien wstęp do artykułu traktującego o zmianach w polskim żużlu od strony kibiców oraz klubów.
Dla mnie obecnie żużel charakteryzują dwie kwestie:
– jest to sport indywidualny,
– jest to zjawisko o charakterze lokalnym, czyli opartym na działających oddzielnie ośrodkach, utrzymujących swoje obiekty i prowadzących szkolenie we własnym zakresie.
Jeśli chodzi o pierwszą kwestię, to my – polscy kibice czarnego sportu – mamy z tym problem, bo jesteśmy w niemal 100% wychowani na speedwayu ligowym, czyli żużlu postrzeganym jako sport drużynowy. Druga kwestia wynika z pierwszej, tzn. wszystkie działania były i nadal są u nas oceniane w kontekście przydatności dla drużyny ligowej.
Musiałem trochę pojeździć, żeby odkryć, że nasz polski sposób postrzegania speedwaya różni się dość mocno od tego, jak wygląda to w innych krajach. Można oczywiście powiedzieć, że skoro to u nas jeżdżą wszyscy najlepsi zawodnicy, to znaczy, że to właśnie nasz model jest najbardziej odpowiedni. Wg mnie jednak sytuacja nie jest taka oczywista.
Falubaz jest chyba najbardziej jaskrawym przykładem zmian w polskim speedwayu w ciągu ostatnich 15 – 20 lat, bo to właśnie w zielonogórskim klubie rozpoczęły się działania marketingowe i wizerunkowe, współpraca międzynarodowe, to prawdopodobnie w Falubazie rozpoczęto sprzedaż gadżetów klubowych w pełnym tego słowa znaczeniu. To dbanie o wizerunek poszło tak daleko, że zaczęło być ważniejsze od drużyny. W klubie żużlowym żużel był tylko dodatkiem. Był czas, że niemal zamknięto szkółkę, nie organizowano żadnych imprez młodzieżowych, a wizerunek poprzez udział w akcjach czy fundacjach miał się doskonale. Mam także wrażenie, że kibice speedwaya przestali być tutaj potrzebni, za to postawiono na kibiców, którzy w barwach klubowych zasiadali przede wszystkim dlatego, że zasiadali tam inni postępujący w ten sposób. Z dawnego klubu zrobiono papkę wizerunkową. Pięknie pomalowaną wydmuszkę.
Falubaz, przynajmniej w kwestii marketingu, wyznaczył pewien sposób postępowania. Inne kluby z kolei w pogoni za sukcesem sportowym postawiły na armie zaciężne, które miały dać upragnione sukcesy. Siłą napędową i właściwie jedynym motywatorem stały się pieniądze. Działacze przerzucali się kwotami, ale jednocześnie, gdyby odciąć ich od pieniędzy publicznych, to okazałoby się, że jedyne co posiadają, to długi.
To jest naprawdę fascynujące, że udało się stworzyć tak straszliwie nijaki system. Kibice identyfikują się z klubem poprzez koszulki i szaliki, ale jednocześnie te kluby, czyli działacze, w ogromnej większości w ogóle nie identyfikują ze swoimi wychowankami, traktując ich jak zło konieczne. Lokalna tożsamość odeszła w wielu miejscach w zapomnienie, a zewnętrzne jej przejawy są tylko opakowaniem, pod którym mieszka wielkie nic. Myślę, że to nie jest przypadek.
Ciekawe, że to wszystko dzieje się w czasach, gdy niby dba się o przywrócenie tożsamości, gdy w to imię wszystkich, którzy myślą inaczej nazywa się zdrajcami. Szkoda, że pod tym publicznym patriotyzmem tak mało jest rzeczywistego patriotyzmu lokalnego, tego poczucia, że jesteśmy stąd, że identyfikujemy się z miejscem, z ludźmi, z językiem, z tradycjami. Szkoda, że ta właśnie lokalność, czyli drugi z moich punktów charakteryzujących speedway, została zamieniona w bełkot marketingowy, dzięki któremu można sprzedać produkt ludziom, których – poza zewnętrznymi deklaracjami – on tak naprawdę nie interesuje.
Mamy więc grupy tymczasowych wyznawców, którymi można pochwalić się w mediach społecznościowych. Ludzi mających często pretensje do żużlowców, że startują gdzieś indziej poza swoim polskim klubem, bo nie rozumieją, że speedway jest sportem indywidualnym, a drużyna ligowa jest zbiorem indywidualistów, z których trzeba umieć zmontować zespół.
Tak patrzę na Falubaz. Kiedyś to był mój Falubaz. Teraz, to jakiś twór, niczym twarz po botoksie, która ma podobno dobrze się prezentować, ale traci najbardziej charakterystyczne cechy – to coś, co sprawia, że jesteśmy sobą. I co mamy tym klubie? Kiboli, którym najbardziej zależy na zaistnieniu w środowisku kibolskim. Polityków, którzy zbijają przy tym swoje interesy i kampanie wyborcze. Działaczy, którzy udają, że wszystko jest w porządku, żeby nikt nie domyślił się, że może być inaczej niż wspaniale.
Najciekawsze jest to, że gdzieś tam na uboczu są ludzie pracujący z młodymi chłopakami, jeżdżący z nimi na zawody, poświęcający swój czas na treningi, żeby przygotować ich do startu jako żużlowców, a nie trybik w wielkiej machinie, jaką jest klub. To jest właśnie ta lokalność, ta absolutna podstawa speedwaya, która prawie nikogo nie interesuje, a już najmniej tych, którzy na zewnątrz najgłośniej deklarują swoje przywiązanie.
Najwięcej piszę o Falubazie, bo trudno mi się pogodzić z tym, co zrobiono z tego klubu w ciągu ostatnich 15 lat. Ale czy w innych ośrodkach wygląda to lepiej? Ile jest takich klubów z atrakcyjną fasadą i wielką pustką w środku?
W ujęciu ogólnym uważam, że to nie jest przypadek. Żeby na tym zarobić, trzeba sprzedać produkt ludziom, których on nie interesuje, trzeba ten produkt maksymalnie upodobnić do czegoś, co jest popularne. To wszystko jest oczywiście działaniem tymczasowym, a utrzymanie tego sztucznego tworu kosztuje coraz więcej.
Na tym chyba zakończę tegoroczne pisanie moich felietonów, że tak je nazwę. Pozostaje dokończenie statystyk, jakieś podsumowania, a potem zastanowię się co dalej zrobić z tym moim dziełem, które nijak nie pasuje do przyjętej strategii postrzegania żużla.