Podczas pobytu nad morzem byłem odcięty od internetu. Muszę nadrobić trochę zaległości, bo o kilku rzeczach nie miałem zielonego pojęcia. Teraz znów jestem człowiekiem z miasta, więc wracam do współczesności.
Patrząc na serię kontuzji jakie dotknęły Unię Leszno, mam nadzieję, że zielonogórzanie przestaną samych siebie uważać za największych pechowców. Trudno zresztą uwierzyć w wielkiego pecha, gdy prowadzi się w tabeli mając na koncie siedem zwycięstw (w tym cztery wyjazdowe) przy tylko jeden porażce. Leszczynianie, którzy i tak są w sporym kryzysie (albo raczej wrócili do normy po zeszłorocznym wyskoku), teraz dodatkowo jeszcze stracili trzech zawodników. Na ich szczęście Damian Baliński jest wg nowego rankingu trzecim zawodnikiem drużyny, co pozwala na pełne wykorzystanie zastępstwa zawodnika. Takie szczęście w nieszczęściu. Teraz „Byki” jadą do Tarnowa i wygląda na to, że gospodarze wreszcie odniosą pierwszy, wyczekany triumf. Zresztą nawet w przypadku pełnego składu goście nie byliby raczej stuprocentowymi faworytami tego pojedynku.
Na kontuzjach kolegów najbardziej „skorzysta” Adam Skórnicki, który w końcu ma okazję występować w swojej drużynie. To z jednej strony okazja, a z drugiej spora odpowiedzialność, bo jeśli w tych trudnych chwilach nie okaże się należytym wsparciem, to o kolejnym sezonie w Unii, w jego Unii, może zapomnieć. Myślę, że dla wielu zawodników oprócz pieniędzy w tym sporcie liczy się jeszcze coś więcej. Dla „Skóry” możliwość jazdy z bykiem na plastronie jest pewnie czymś więcej niż tylko reprezentowaniem jednego z wielu klubów i szczerze życzę mu powodzenia, choć ostatnie jego ekstraligowe doświadczenia nie były pozytywne ani dla samego zawodnika, ani dla jego ówczesnego klubu.
Śledząc różne przypadki można dojść do wniosku, że czasem kontuzja, choć jest dramatem konkretnego zawodnika, niekoniecznie musi oznaczać automatyczne osłabienie drużyny. Gdyby nie złamana noga Grzesia Zengoty nie byłoby tego spokoju wśród zielonogórskich zawodników, bo wciąż każdy słabszy występ oznaczałby odsunięcie od składu. Z kolei dramatyczny wypadek Rafała Dobruckiego i możliwość stosowania zastępstwa zawodnika paradoksalnie wzmocniła Falubaz, bo ilość punktów zdobywanych dzięki temu zapisowi regulaminowemu jest najprawdopodobniej większa niż to, co do tej pory przywoził Rafał. Ja wiem, że takie podejście do sprawy jest kompletnie bezduszne, ale chciałem tylko zauważyć pewien fakt. Podobnie wygląda sprawa w Lesznie, gdzie „dzięki” kontuzji Sławomira Musielaka szansę występów otrzyma inny junior i być może będzie to dobra inwestycja na przyszłość. Sławek zresztą nie spełniał oczekiwań, bo od tak doświadczonego juniora zarówno działacze, jak i kibice mieli prawo oczekiwać dużo więcej. Tymczasem na osiemnaście biegów w aż dwunastu nie przywoził żadnej zdobyczy. Wniosek nasuwa się sam.
Ciekaw jestem jak będą wyglądały przyszłoroczne zapisy w regulaminie po ostatnich pomysłach Falubazu, czyli personalnie prezesa Dowhana. Przyznawanie zz tylko na trzy kolejki miało zapobiec sytuacji z 2008 roku, gdy Włókniarz przez całą rundę zasadniczą wykorzystywał tę możliwość, czerpiąc z tego ogromne korzyści. Do czasu oczywiście, bo czternaście spotkań z dodatkowym startem Nickiego Pedersena, Grega Hancocka i Sebastiana Ułamka na pewno odbiło się na kondycji klubu i kto wie czy dzisiejsza sytuacja finansowa częstochowian nie jest po części efektem właśnie tych pozornych korzyści. Warto przypomnieć, że w rundzie play-off skończyło się eldorado i „Lwy” sponiewierane prawdziwymi kontuzjami nie zdobyły żadnego medalu. Teraz kombinują zielonogórzanie przekładając mecz z Rzeszowem po to, żeby zz wykorzystać podczas pojedynku ze Stalą Gorzów. Ewentualne korzyści wcale nie muszą być wielkie, bo przecież to sprawianie wrażenia, że zespół jest lepszy niż jego rzeczywista wartość Skończy się za trzy i pół tygodnia. Zakładając dobrą pogodę, 20 czerwca Falubaz nagle traci dodatkowe starty Andreasa Jonssona, Grega Hancocka i Piotra Protasiewicza. Mamy rundę zasadniczą. Chodzi tylko i wyłącznie o awans do szóstki, który zielonogórzanie mają pewny już od co najmniej miesiąca. Po co więc te kombinacje? Jedynym wytłumaczeniem jest chyba tylko połechtanie ego jednego czy drugiego pana. W tej atmosferze trudno o jedność środowiska, bo każdy ciągnie w swoją stronę.
Mam nadzieję, że na końcu wygra sport, nawet jeśli nie będzie miał żółto-biało-zielonych barw.