Czekałem, jak pewnie wielu kibiców, na tę pierwszą finałową niedzielę. Aczkolwiek jednocześnie byłem sceptycznie nastawiony do sportowego poziomu meczów (szczególnie do jazdy Falubazu) i przygotowałem sobie zdecydowanie ciemne piwa. Teraz jest już po meczach i szczerze mówiąc jest zażenowany poziomem obu, choć w zupełnie inny sposób. Jedyne co ciśnie mi się ma usta, to apel: ludzie, proszę Was, nie nazywajcie tego cyrku żużlem. To nie jest żużel. To jest ekstraliga.
O 13:30 w Zielonej Górze rozpoczął się Chóragan Speedway Cup V – o puchar Prezydenta Miasta Zielona Góra. Oglądnąłem sobie na żywo osiem wyścigów. I to był prawdziwy żużel. Nieważne, że to amatorzy, że poziom bardzo różny, że duże odległości między zawodnikami. Nie wszystkim udało się wygrać, ale wszyscy próbowali. Naprawdę panowie mam dla Was wielki szacunek za to, że Wam się chce jeździć tak najzwyczajniej dla siebie.
Wróciłem do domu, włączyłem telewizor na derby. 5:1, 5:1, 5:1. W czwartym biegu też się na to zapowiadało, ale Hubert Czerniawski zahaczył o koło prowadzącego Krzysztofa Kasprzaka i zakończył wyścig na bandzie. W powtórce Falubaz wygrał 2:4. Drugie biegowe zwycięstwo goście odnieśli po ewidentnych błędach Linusa Sundstroema, który chyba na moment zmienił barwy klubowe, bo zrobił właściwie wszystko, żeby przepuścić Patryka Dudka, blokując jednocześnie Krzysztofa Kasprzaka. Ostatecznie skończyło się na czternastopunktowej zaliczce gorzowian i trzeba sobie jasno powiedzieć – jest to najniższa kara jaka mogła spotkać gości w tym meczu.
Tak sobie myślę, że skoro Falubaz stracił sporo pieniędzy przez brak awansu do finału, to zawodnicy chyba nie chcieli kopać leżącego i zarabiać na meczu w Gorzowie, a jednocześnie kombinowali, żeby wynik przyciągnął kibiców na rewanż. Żarty żartami, ale zastanawiająca jest jazda Piotra Protasiewicza, bo to już nie był słaby występ tylko zwyczajna kompromitacja. Ja rozumiem, że kapitan może mieć słabszy dzień, ale on nie pokonał ŻADNEGO rywala!!! Nie potrafię zrozumieć czy to jest jakiś foch czy sabotaż za wstawienie go pod numer 4. Widać jednak jak na dłoni, że ewidentnie P. Protasiewicz ma zapisane w kontrakcie cztery starty w meczu, bo jak inaczej wytłumaczyć jego obecność w biegu nominowanym? Jacob Thorsell miał na swoim koncie co prawda tylko jeden punkt, ale zaledwie w dwóch startach i przynajmniej kogoś pokonał.
Właściwie nad występem Falubazu trzeba spuścić zasłonę milczenia. Zabrakło przede wszystkim jakiejś elementarnej sportowej ambicji. Pisałem ostatnio, że widzę w tej grupie ludzi obojętność i teraz tylko się w tym odczuciu upewniam. Mam wrażenie, że gościom nie zależało na walce o zwycięstwo. Przyjechali, bo wymagały tego od nich podpisane kontrakty. Gdzie mam szukać przyczyn? Nie wiem i średnio mnie to obchodzi. Są wszystkowiedzący eksperci, to niech oni się martwią, skoro biorą za to pieniądze. Znając życie, skoro w ekstralidze jeździ się dla pieniędzy, to pewnie także one są odpowiedzią na przynajmniej niektóre niewytłumaczalne sytuacje.
Skończył się „pojedynek” w Gorzowie, więc czekałem na finał. Sam poziom zawodów nie był jakiś najgorszy – nawet trochę działo się na torze. Jednak, jak to zwykle bywa, trzeba zakończyć mecz biegiem nr XV i cały czar prysł. Znów nasze przepisy okazały się kompletnie nieżyciowe, bo po upadku Taia Woffindena nakazały powtórkę, choć sędzia włączył czerwone światło, gdy pozostała trójka była już na ostatnim okrążeniu. Trudno, mamy powtórkę. W powtórce na pierwszym łuku przewraca się Piotr Pawlicki i zaczęło się coś co znów nie przynosi chluby ekstralidze, bo oprócz kontrowersji dotyczących decyzji sędziego mamy wulgarne okrzyki, groźby i ogólnie atmosferę mającą mało wspólnego ze sportowym świętem. Wywiad z Vaclvem Milikiem był przeprowadzany w parkingu, a nie w stadionowym studiu, w obawie o bezpieczeństwo Czecha i to chyba jest najlepsze podsumowanie.
Jeśli chodzi o decyzje (było ich kilka) sędziego Ryszarda Bryły, to na pewno nie zgadzam się z wykluczeniem Szymona Woźniaka z wyścigu V, gdzie mieliśmy klasyczne domino i aż prosiło się o powtórkę w pełnym składzie. W pierwszej odsłonie wyścigu XV Grzegorz Zengota ewidentnie pojechał w sposób nienaturalny, to znaczy wyjechał na prostą z lekkim skorygowaniem toru jazdy w kierunku krawężnika, a nie w kierunku bandy, jak to zwykle bywa. W myśl przyjętych przez ekstraligowych ekspertów pojęć była to wg mnie nieregulaminowa zmiana swojego toru jazdy, co spowodowało upadek Taia Woffindena, który założył, że Zengi zachowa się zgodnie ze zdrowym rozsądkiem. Wykluczony został jednak Brytyjczyk. No i na koniec truskawka na torcie, czyli upadek Piotra Pawlickiego i brak wykluczenia Milika, co uznane zostało przez arcyeksperta Leszka Demskiego za wielBłąd. Cóż. Po tym co widziałem i słyszałem w tym roku pan Demski nie jest dla mnie żadnym autorytetem. Piotr Pawlicki znalazł sobie świetny, aczkolwiek bardzo niebezpieczny, sposób na funkcjonowanie w żużlowym świecie, na co zwracał ostatnio uwagę Martin Smolinski. Otóż Piotr jr przy niemalże każdym kontakcie z przeciwnikiem puszcza motor i wg mnie podobne zachowanie mieliśmy także w tym przypadku. Po starcie z pierwszego toru Vaclav Milik był z przodu i wjeżdżał nieco szerzej w łuk, co jest zwyczajną praktyką. Jadący z drugiego pola Pawlicki automatycznie puścił kierownicę (proszę zwrócić uwagę, że nawet nie miał zamiaru utrzymać się na motocyklu). W tym konkretnym przypadku uważam, że była to kolejna próba wymuszenia przerwania biegu i wykluczenia rywala. Nikomu źle nie życzę, ale ten sposób postępowania prędzej czy później może skończyć się naprawdę groźną kontuzją. Winni są jednak sędziowie, którzy nie reagują na niebezpieczną jazdę, dopóki zawodnik się nie przewróci. Wracając do samego zdarzenia – sporo opinii domagających się wykluczenia Milika opiera się na tym, że wyjechał on bardzo szeroko pod bandę. Pragnę jednak zwrócić uwagę, że zdarzenie miało miejsce przy wejściu w łuk, a tor jazdy Czecha został także wymuszony przez kontakt z Pawlickim. Poza tym pod bandą znalazł po przejechaniu dobrych 20-30 metrów. Wg mnie decyzja o dopuszczeniu całej trójki do powtórki była właściwa.
Potem zacząłem oglądać magazyn PGE Ekstraliga. Okazało się, że sędzia mógł powtórzyć start do biegu VII, bo rywale wzięli Janusz Kołodzieja w kanapkę i nie zostawili mu miejsca. Ale jak usłyszałem opinię kolejnego eksperta Dariusza Ostafińskiego, o tym że sędzia nie wykluczył Milika, bo przestraszył się, że mecz skończy się trzynastopunktową różnicą i Sparta byłaby w bardzo trudnej sytuacji przed rewanżem to wyłączyłem telewizor. Idź pan w ch… z takim żużlem, gdzie rządzi telewizja i siedzą gadające głowy szumnie nazywane ekspertami, których opinie wpływają potem na „świadomość” kibiców. Gdzie regulamin ustala taką granulację materiału, że mamy piach zamiast nawierzchni. Gdzie komisarz nie pilnuje żeby tor sprzyjał walce, ważne żeby był regulaminowy. To ma być żużel? Żużel widziałem kilka godzin wcześniej na zawodach amatorów.