Polscy juniorzy znów są drużynowymi mistrzami świata. Właściwie nie mieli innego wyjścia, skoro impreza organizowana była w naszym kraju, w dodatku na torze niemalże kompletnie nieznanym większości rywali. Z góry wiadomo więc było, że pozostałe drużyny jadą co najwyżej o srebro. Możemy się cieszyć z kolejnego złota, ale i tak wiadomo, że najważniejszym wydarzeniem był niestety wypadek, którego efektem jest poważna kontuzja Bartosza Zmarzlika.
Na początek troszeczkę o systemie eliminacji DMŚJ. Były one na tyle głupie, że główni rywale Polaków odpadli w półfinale, bo… mieli trudniejszych rywali. Efekt? Z półfinału w Abensbergu awansowali Szwedzi, a z Thurrocku – Australijczycy. Stawkę uzupełnili Rosjanie, bo w Niemczech zdobyli więcej punktów niż Duńczycy w Anglii. Nie wiem jak można porównywać rywalizację z Niemcami i Finlandią oraz walkę z Wielką Brytanią i Czechami. Ktoś stwierdził, że można. I co się okazało? W finale Rosjanie i Szwedzi zdobyli mniej punktów w sumie niż Australia, nie mówiąc już o porównaniu z Polakami. Dla mnie w ogóle jest bezsensem mówienie o promocji żużla i organizowanie takiej imprezy w naszym kraju. Gdzie tu jest jakaś promocja? Tego nie wiem. Na pewno nie na trybunach, bo te świeciły pustkami.
Teraz zajmę się ważniejszą kwestią, czyli wypadkiem i kontuzją Bartka Zmarzlika. Szczerze współczuję młodemu gorzowianinowi, bo jest to dla niego dramat osobisty i sportowy. Kontuzja zdarzyła się u szczytu formy, a do tego w przededniu najważniejszych rozstrzygnięć ekstraligowych. Nie dość, że jego Stal ma wreszcie realną szansę na awans do finału, to jeszcze spotyka się w półfinale z Falubazem. Dochodzą inne kwestie, wszak leczenie tak poważnego urazu musi potrwać i zakłócony zostanie cykl przygotowań do nowego sezonu, a spóźnione wejście w rozgrywki jest trudniejsze niż może się z pozoru wydawać. Pozostaje życzyć Bartkowi powrotu do zdrowia.
Pierwsze doniesienia mówiły o staranowaniu gorzowianina przez Andrieja Kudriaszowa. Na forach Rosjaninowi, delikatnie rzecz ujmując, mocno się dostało. Ja zadałem sobie troszkę trudu i kilkukrotnie obejrzałem nagranie z wypadku dostępne na stronie TVP Sport. Według mnie na pewno nie można posądzać Kudriaszowa o jakieś wyjątkowe chamstwo, bo niestety Polak popełniał w tym wyścigu mnóstwo błędów. Przede wszystkim Bartek dość szeroko wchodził w łuki, następnie na szczycie kontrował motor i schodził do krawężnika. Podobnie chciał zrobić także na pierwszym łuku drugiego okrążenia. Kiedy jednak zobaczył atakującego przy kredzie rywala skontrował motor tak mocno, że niemal stanął w miejscu. Rosjanin był rozpędzony i zamierzał ewidentny błąd Polaka wykorzystać zdecydowanym atakiem przy krawężniku. Jeżeli jednak jeden jadąc szerzej ścina do krawężnika, a drugi wchodząc w łuk wąsko jest wypychany na zewnątrz przez siłę odśrodkową, to niestety muszą się gdzieś spotkać, tym bardziej, że zawodnik atakujący był w tym momencie dużo szybszy od zawodnika broniącego swojej pozycji. W efekcie tego spotkania Bartek został „zabrany” przez rozpędzonego Kudriaszowa. Wszystko co nastąpiło potem było już kotłowaniną ludzi i motocykli. Całe szczęście, że lecących w stronę bandy rywali zdołał ominąć jadący jeszcze szerzej Dakota North. Tak ja to widziałem.
Jestem świadomy, że moja opinia nie zgadza się z powszechnym przekonaniem o brutalnej jeździe A. Kudriaszowa. Nie można przy tej okazji pominąć, że jednak Bartek jechał trochę tak, jakby sam był na tym torze. Zastanawiam się czy ryzyko podjęte przez niego było potrzebne, bo ścinanie na szczycie łuku jest ryzykowne. Przecież Polacy już dużo wcześniej zapewnili sobie zwycięstwo, więc nawet ewentualna strata pozycji nie miałaby tutaj kompletnie żadnego znaczenia. Wiem, że w tym momencie mogą pojawić się głosy o sportowej ambicji, o braku kalkulacji itp. Te wartości są oczywiście w sporcie bardzo ważne, ale nie mogą uzasadniać podejmowania niepotrzebnego ryzyka niewspółmiernego do zysków, szczególnie w sporcie tak niebezpiecznym jak żużel. Jeżeli mam gdzieś odnaleźć przyczynę, to chyba musiałbym jej poszukać w gorzowskim klubie. I wcale nie dlatego, że jestem z Zielonej Góry. Chyba każdy interesujący się speedway’em w naszym kraju dostrzegł, że od pewnego czasu Bartek coraz częściej jeździł, że się tak wyrażę, bezkompromisowo. Nie da się także ukryć, że za swoją postawę był chwalony w klubie. Nie słyszałem ze strony Piotra Palucha nawet zająknięcia o stylu atakowania po meczach w Lesznie i Zielonej Górze, a ataki były naprawdę na pograniczu nie tylko jazdy fair, ale także zdrowego rozsądku. Można się domyśleć, że chwalenie przez znanych kolegów, poklepywanie w parkingu pewnie imponowało młodemu chłopakowi, który jeszcze dwa lata temu mógł tylko pomarzyć o takich wynikach i znajomości z największymi tuzami żużla. Wszystko się udawało dopóki nie trafił na zawodnika, który też nie miał zamiaru zamknąć gazu…
Nie chcę występować jako wróżbita typu „to musiało się tak skończyć”, bo wcale nie musiało. Nie chcę też być jedynym sprawiedliwym mającym wyłączność na prawdę, bo nie mam takich ambicji. Chciałem tylko zwrócić uwagę, że 17-letni chłopak ma jednak zdecydowanie inne podejście do życia niż facet dwudziestokilkuletni czy tak jak ja, zbliżający się do czterdziestki. I warto, żeby w klubie oprócz chwalenia za wyniki, które na pewno były bardzo dobre, zwracano także uwagę na sposób ich osiągania. Nie wolno pozwalać na zbytnie ryzykowanie, kosztem zdrowia swojego i innych. Nawet najlepszy wynik nie jest tu żadnym usprawiedliwieniem.
Nie da się ukryć, że kontuzja Bartka zmienia mocno układ przed meczami z Falubazem. Teraz zielonogórzanie, chociaż starali się z całych sił tego uniknąć, stają się w jakiś sposób teoretycznymi faworytami tej rozgrywki. Jak będzie faktycznie, to przekonamy się za kilka dni. Dla Stali to zdarzenie też może mieć jakieś pozytywne konsekwencje. Teraz mało kto liczy na gorzowskich juniorów i to jest szansa dla Adriana Cyfera, bo chociaż jego dotychczasowe wyniki nie powalały, to jednak trzeba pamiętać, że na większości torów w pierwszym biegu nie da się wyprzedzać, a wynik inny niż 5:1 dla zielonogórzan będzie uznany za sensację. Kto ma w związku z tym większą presję? Oczywiście młodzieżowcy Falubazu.