W przedłużony weekend oderwaliśmy się nieco z Żoną od rzeczywistości, spędzając trzy dni w pewnej wsi niedaleko Rawicza, gdzie upływ czasu określa i wybija zegar na wieży tamtejszego kościoła.
W drodze powrotnej zajechaliśmy na stadion Kolejarza Rawicz. Żona przyzwyczaiła się (chyba) do mojego żużlowego hobby, więc nie dziwiło jej specjalnie (chyba), gdy w ciągu krótkiego pobytu na miejscowym obiekcie zdążyłem opowiedzieć, jak to kiedyś:
- trzeba było przyjechać odpowiednio wcześniej, żeby zająć miejsce na… krawężniku na drugim łuku (niedaleko tablicy wyników),
- siadało się na wspomnianym krawężniku, piło piwo i gadało, a żużel toczył się gdzieś w tle,
- dzwoniłem (z 25 lat temu) do rawickiego klubu z pytaniem „po ile są bilety” i dostałem odpowiedź „nie wiem, bo ja mam karnet” (okazało się, że telefon do klubu był tak naprawdę kontaktem do firmy głównego sponsora),
- tutaj właśnie jadło się najlepszą żużlową kiełbasę,
- patrzyło się na jeden z trudniejszych pierwszych łuków w naszym kraju,
- tutaj swój ostatni wyścig odjechał Andrzej Huszcza (chyba).
I jeszcze trochę innych historii. A za wieżyczką pojechał pociąg, czyli widok tak bardzo charakterystyczny dla tego obiektu.
W parkingu stał wóz strażacki OSP Zawady z herbem Rawicza, czyli tradycyjnym rawickim niedźwiedziem. Ten nowy, agresywny, jakoś mi nie pasuje.
Fajnie, że ten ośrodek ma wrócić na mapę naszego speedwaya.