Strasznie dziwny mecz oglądałem wczoraj na zielonogórskim stadionie. Z jednej strony był ciekawy, bo wynik był wciąż sprawą otwartą, z drugiej – na torze niewiele się działo. Niby nawierzchnia przygotowana dobrze, bez większych dziur, ale jednak uniemożliwiająca skuteczne ściganie. Mam wrażenie, że ktoś w naszym klubie wykorzystał to spotkanie do realizacji celów, że się tak wyrażę, mających swoje zakończenie w niedalekiej przyszłości.
Mecz z Włókniarzem podzieliłbym na dwie części: pierwsze czternaście biegów oraz ostatni wyścig. Któraś z tych części jest prawdziwa, ale jeszcze nie wiem która. Jak sensownie wytłumaczyć niemożność nawiązania równorzędnej walki z Grigorijem Łagutą. Wiem, że Rosjanin jest dobrym żużlowcem, jednak wygrywanie z zawodnikami Falubazu różnicą pół prostej była chyba lekką przesadą. Poza tym wciąż brakowało skutecznej drugiej linii. O ile swoje zadanie wypełnił Jonas Davidsson, to postawa Rafała Dobruckiego jest niemiłą niespodzianką. Juniorzy tym razem zaprezentowali się poniżej oczekiwań, przywożąc tylko cztery punkty (w tym jeden darmowy z pierwszego, przegranego podwójnie wyścigu). Jeśli do tego dodamy przeciętnego Grega Hancocka, dobrego Piotra Protasiewicza i bardzo dobrego Andreasa Jonssona, to otrzymujemy zespół ze średniej półki, jadący bez jakiegoś błysku, nie potrafiący przystosować się do własnego toru. Ale Falubaz jest przecież liderem tabeli, drużyną niepokonaną w tym sezonie. Czemu więc w starciu z rywalem z dolnej strefy tak bardzo się męczyliśmy? Nie można gościom odmówić ambicji i umiejętności,ale gdyby zestawić obie drużyny, to na każdej pozycji mieliśmy po prostu lepszego żużlowca. Mimo to częstochowianie indywidualnie wygrali aż osiem wyścigów. Przyznam, że bardzo sprytnie rozegrana została końcówka. Gospodarze utrzymywali czteropunktową przewagę, co oczywiście uniemożliwiało wstawianie rezerw taktycznych.
Jak to się stało, że ostatni bieg był popisem pary gospodarzy? P. Protasiewicz i A. Jonsson zdeklasowali G. Łagutę, który do tego momentu był poza ich zasięgiem. Może dopiero ten wyścig był prawdziwą wykładnią obecnych możliwości zielonogórskich żużlowców. Może to co działo się wcześniej było wielką ściemą, zabawą w kotka i myszkę i próbą pokazania, że nie jesteśmy wcale tacy silni, a przy okazji nieco zbicia KSM-u. Po co? Za tydzień derby, a tam lepiej nie występować w roli faworyta.
Wrocław – Rzeszów
Sparta bardzo mnie rozczarowała. Przecież rywal był przeciętniakiem. Wiadomo było, że nie wolno pozwolić rzeszowskim Polakom na zdobywanie punktów, tymczasem przywieźli ich aż 14. Taki dorobek jest wielką porażką gospodarzy, bo przecież ani Maciej Kuciapa, ani Dawid Lampart, przy całym szacunku, nie należą do ligowych potentatów, szczególnie na wyjazdach. Po raz kolejny zabrakło zdobyczy Macieja Janowskiego. Nie wiem czy nie jest zmęczony trochę początkiem sezonu. Kursowanie między Anglią i Polską, przesiadanie się z nowym tłumików na stare oraz balansowanie między torami skrajnie różnymi torami u nas i na Wyspach wychodzi mu bokiem. Może się mylę, może większym problemem jest nieumiejętność dostosowania się do wrocławskiego toru, który przygotowywany jest bardzo różnie. Tym razem znów gospodarze nie popisali się w tym aspekcie. Nie chodzi o dziury, bo tych podobno nie było, ale o zabranie swoim żużlowcom możliwości walki na dystansie przy słabych startach jest samobójstwem.
Rzeszowianie mogą czuć niedosyt, bo zwycięstwo przegrali na ostatnich metrach XV wyścigu. Remis oznacza jednak, że w zasadzie jedną nogą są już w szóstce, wystarczy im w zasadzie pokonać u siebie Wrocław, Częstochowę i Tarnów, co nie powinno być specjalnie trudnym zadaniem.
Tarnów – Gorzów
Ten pojedynek potwierdził, że „Jaskółki” są po prostu słabe. To mój cały komentarz do ich występu. Mimo deszczu przyszło 8 tys. ludzi , choć niektórzy pewnie ostatni raz. Gorzowianie z kolei odjechali kolejny bardzo przeciętny mecz ze słabym rywalem. Z jednej strony nie było tu nic wybitnego, z drugiej – najsłabszy zawodnik zdobył cztery punkty. Prawdziwy test jednak dopiero za tydzień.
Toruń – Leszno
W zasadzie nic nowego. Unibax idzie w górę, a Leszno stoi w miejscu, może nawet lekko się cofa. W Unii jest na dzień dzisiejszy jeden zawodnik, na którego można liczyć, a reszta jedzie mocno w kratkę lub po prostu słabo. Po raz kolejny zawiódł Janusz Kołodziej, choć tym razem jest nieco wytłumaczony, bo dzień wcześniej miał bardzo groźny upadek w Lesznie. Myślę, że większość kibiców spodziewała się, że leszczynianie nie utrzymają poziomu z ubiegłego roku, bo mieli naprawdę fenomenalny sezon. Nie zmienia to jednak faktu, że „Kołdi” nie jest w tej chwili tak silnym punktem drużyny, jak można było oczekiwać.
Jeśli chodzi o „Krzyżaków”, to znów na Motoarenę przyszło prawie 10 tys. ludzi, co jest pozytywnym wynikiem. Zespół wygrał, więc chyba wszystko idzie w dobrym kierunku.