Miało być lekko łatwo i przyjemnie, a tymczasem skończyło się remisem. Oczywiście można narzekać na dwa defekty w biegach nominowanych, ale powiedzmy sobie szczerze: czy drużyna mająca aspiracje mistrzowskie może się tłumaczyć pechową stratą trzech punktów? Według mnie nie.
Głównym powodem takiego wyniku były słabe starty zielonogórzan oraz fatalne rozgrywanie pierwszego łuku. Pod tym względem rzeszowianie prezentowali się o wiele lepiej. Najgorsza wcale nie jest strata punktu, ale styl w jakim zielonogórzanie zaprezentowali się przed własną publicznością. Niestety mamy kilka dziur w składzie i to już od pewnego czasu. Znów Patryk Dudek i Jonas Davidsson, jadąc z innego pola niż pierwsze, właściwie nie podejmują walki. Szwed jest straszliwie pasywny. Podróżuje sobie z tyłu i nawet nie próbuje zmienić swojej pozycji. Gregowi Hancockowi najwyraźniej nie pasuje zielonogórski owal, a dodatkowo wczoraj miał bardzo słaby dzień. Trudno coś sensownego napisać o Amerykaninie, ale to co zrobił, to po prostu wielka wpadka. Z kolei Piotr Protasiewicz wszystkie punkty musiał wyrywać na dystansie, bo starty miał koszmarne. Tylko ogromna ambicja i wielkie doświadczenie pozwalało mu zdobyć więcej punktów niż wynikałoby to z sytuacji po wejściu w pierwszy łuk. Kiedy zbierze się do kupy wszystkie mankamenty, to trudno się dziwić, że mecz zakończył się takim wynikiem.
Udany był za to powrót Grzegorza Zengoty. Rekonwalescent bardzo dobrze wychodził spod taśmy i efektem tego jest całkiem przyzwoity wynik punktowy. Zengi, jadąc pierwszy raz od października ubiegłego roku, zdobył więcej „oczek” niż lider klasyfikacji cyklu SGP. Widać, że bardzo brakuje mu jeszcze obycia przy walce na łokcie po starcie, ale na pewno sama reakcja na podniesienie taśmy jest mocno pozytywna. Nie było widać żadnych braków kondycyjnych, a walka z Dawidem Lampartem w czternastym wyścigu pokazała, że na trasie Grześ nie ma oporów przed bezpośrednią rywalizacją. Bardzo dobry występ. Szczerze mówiąc, nie spodziewałem się takiego dorobku.
Może dobrze, że pojawił się taki kubeł zimnej wody. Jeden stracony punkt nie robi nam specjalnej krzywdy, pod warunkiem oczywiście, że w kolejnym spotkaniu żużlowcy Falubazu nie pozwolą sobie już na tak poważne wpadki. Pozostaje może mały wstyd, komentarze na forum, a poza tym nic złego się nie stało. Jeśli taki dołek miał się trafić, to dobrze, że zdarzył się przed najważniejszą częścią sezonu. Na razie naszych żużlowców można podzielić na kilka grup (pomijam tu Grzesia, bo jeden mecz, to za mało, żeby wyciągać sensowne wnioski). PePe i AJ są w wyśmienitej formie i czuć, że do każdego wyścigu wyjeżdżają, żeby go wygrać. Herbie bardziej bazuje na starcie, a potem stara się utrzymywać pozycję, raczej nie atakując rywala, a jedynie czekając na jakiś błąd. Nic nie można zarzucić Adamowi Strzelcowi, bo chłopak ma się uczyć. Ambicji mu nie brakuje, może potrzebuje troszkę więcej spokoju. Natomiast, tak jak napisałem wyżej, mamy problem z Patrykiem Dudkiem i Jonasem Davidssonem. Obu brakuje pewności po starcie, a na dystansie nie są w stanie nic zrobić. Do play-offów pozostało jeszcze trochę czasu, ale tak sobie myślę, że ta naciągana „zetzetka” zrobiła nam jednak trochę szkody, bo sztucznie podniosła wartość drużyny, przez co ta dwójka jakby stwierdziła, że na nich nie spoczywa ten bezpośredni ciężar walki. Okazuje się, że tych punktów może zacząć brakować.
Trzeba zaznaczyć, że publiczność na trybunach była świadkiem naprawdę ciekawego widowiska. Nie zabrakło mijanek, czyli tego na co fani czekają. Nawierzchnia była bardzo szybka, czego efektem jest fenomenalny rekord wykręcony przez P. Protasiewicza, po genialnej akcji na przeciwległej prostej, zdecydowanym ataku na drugim łuku i wyprzedzeniu Jasona Crumpa. Myślę, że o ile kibice Falubazu mają prawo być trochę zawiedzeni, to fani żużla nie mogą narzekać. Wreszcie był prawdziwy pojedynek, a nie tylko jazda gęsiego. Rzeszowianie mają teraz duży luz, bo piątego miejsca nikt im nie odbierze. I to też widoczne. Inaczej jeździ się przecież, gdy zostaje zdjęta presja. Na zielonogórzanach niestety ona ciąży. Cóż, taka jest po prostu cena za byciem faworytem, niezależnie od tego czy ten faworyt jest faktyczny czy tylko nadmuchiwany.