Udało mi się wreszcie rozpocząć tegoroczny sezon żużlowy. Długo czekałem na ten wyjazd, ale warto było. Trzy dni spędzone w dobrym towarzystwie we francuskiej Akwitanii pozwoliły na odpoczynek, zobaczenie kawałka świata i cieszenie się żużlem w jego najczystszej postaci.
W tym wpisie skupię się wyłącznie na samych zawodach, resztę wyjazdu postaram się opisać w dwóch innych artykułach, bo ze względu na to, że żużel odbywał się w niedzielę, a w sobotę nie było sensownej możliwości dotarcia do Bordeaux, udaliśmy się tam już w piątek. Dzięki temu był czas na spokojny objazd i zwiedzanie.
Jeśli chodzi o samą ligę francuską, to tworzą ją cztery drużyny z miejscowości położonych obok siebie, czyli w prawdziwym zagłębiu torów żużlowych. Najbardziej na zachód, nieco na uboczu, położona jest niewielka wieś Morizès, skąd jest ok. 8 km do La Réole, potem ok. 9 km jest do Lamothe-Landerron, a następnie ok. 11 km do Marmande.
Obiekt w La Réole położone jest pomiędzy główną tamtejszą drogą a rzeką Garonną. Przede wszystkim jest to ok. 800-metrowy tor trawiasty i pod ten tor w kształcie jakiegoś dziwnego nieregularnego owalu została zbudowana kryta trybuna oraz wieżyczka sędziowska. Wewnątrz dużego owalu stworzono kilka lat temu krótki, niespełna 290-metrowy, tor do klasycznego speedwaya. Nawierzchnia ma kolor niespotykany w naszym kraju. Nie wiem jakiego materiału użyto, ale podobny kolor widziałem w mijanym kamieniołomie położonym obok Lamothe-Landerron. Najbardziej charakterystyczną cechą toru w La Réole jest brak band. Zarówno wewnętrzną, jak i zewnętrzną granicę wyznaczają narysowane linie oraz kolorowe pachołki z Decathlona. I jest to najwyraźniej skuteczne rozwiązanie.
Parking to tak naprawdę kawałek pola ograniczony płotem. Jest tam tylko jakieś miejsce do załatwienia kwestii formalnych, a zadaszenie zawodnicy załatwiają sobie sami, co oznacza, że każdy żużlowiec przyjeżdża ze swoim namiotem. Przed zawodami i zaraz po nich można oczywiście chodzić pomiędzy zawodnikami w parkingu, robić zdjęcia i przyglądać się pracy poszczególnych teamów. To jest najzupełniej normalne zjawisko, bo na zawody przychodzą tylko ludzie, których po prostu interesuje żużel.
W niedzielę odbywały się dwa mecze – jeden przed obiadem, a drugi po obiedzie. I właśnie pomiędzy meczami można kupić coś do zjedzenia. W trakcie meczów można ewentualnie zakupić napoje. Gdyby ktoś się pytał, to 0,25l piwa kosztuje 3€, ale za to piwo jest nalewane do plastikowych kubków z logiem miejscowego klubu. I to jest właściwie jedyna pamiątka jaką można przywieźć z tamtejszego obiektu.
O godzinie rozpoczęcia meczu odbywa się prezentacja, a następnie zawodnicy mają możliwość wyjechania do próby toru. Po próbie toru zaczyna się ściganie. Obie drużyny gości przyjechały w niedzielę bez swoich największych gwiazd, czyli Davida Bellego (Lamothe-Landerron) oraz Chrisa Harrisa (Morizès). Zostali oni zastąpieni odpowiednio przez Nicolasa Covattiego oraz Theo Pijpera. Niewątpliwie jednak królem tego toru jest jeżdżący bardzo widowiskowo i walczący zawsze do końca Mathieu Tresarrieu, choć i on znalazł dwukrotnie pogromcę, którym raz okazał się jego niemniej waleczny brat Stéphane, który zwycięstwo biegowe zapewnił sobie po świetnej walce na dystansie.
Tor ze względu na swoją specyfikę, okazał się dość trudny technicznie – szczególnie bardzo ostry pierwszy łuk. Już po zakończeniu drugiego spotkania obeszliśmy sobie tor i okazało się, że na drugim wirażu pojawiły się miejsca, gdzie została wygarnięta cała nawierzchnia i widoczne było gliniaste podłoże. Te miejsca zapewne są potencjalnie bardzo niebezpieczne, dlatego z upływem czasu zawodnicy starali się jeździć coraz ostrożniej. Początkowo czasy kręciły się ok. 58 sekund, a pod koniec były już o ponad dwie sekundy gorsze. Te wszystkie dane dotyczące długości i czasów są mocno orientacyjne, bo pochodzą z moich wyliczeń, jako że raczej nie są jakoś specjalnie dostępne.
Jeśli chodzi o zasady obowiązujące w lidze francuskiej, to mecze składają się z czternastu wyścigów. Dwa ostatnie biegi są nominowane, ale nie potrafię powiedzieć na jakiej zasadzie żużlowcy są tam przydzielani. Największe gwiazdy startują z numerami 1 i 3, a programowo najlepsi zawodnicy jadą razem w biegach IV i XII. Pary mieszają się dość często i trochę dziwnie jest to wszystko poukładane. Na przykład zawodnik spod numeru 3 jedzie programowo z każdym ze swojej drużyny, a jadący z numerem 1 nie spotyka się w parze tylko z kolegą z numerem 5. Każda z drużyn ma możliwość skorzystania z jokera – wówczas punkty wyznaczonego zawodnika liczą się podwójnie. W pierwszym meczu jako joker pojechał Nicolas Covatti i startując w biało-czarnym kasku wygrał swój bieg. Wydawało się, że goście pójdą za ciosem, bo w X biegu wygrali podwójnie przeciwko najsłabszej parze gospodarzy, ale za chwilę jechała najsłabsza para przyjezdnych i sytuacja wróciła do normy. W obu niedzielnych meczach lepsi okazali się gospodarze, ale w poobiednim pojedynku goście postawili trudne warunki. W sumie kibice zobaczyli trochę walki na miejscowym torze i wydaje mi się, że oba mecze mogły się podobać.
Jak się ogląda żużel na torze bez band? Przede wszystkim ogrodzenie nie zasłania zawodników o wszystko dokładnie widać. To trochę inne spojrzenie na speedway i cieszę się, że mogłem na własne oczy takie zawody zobaczyć, bo to było dla mnie całkiem nowe doświadczenie. Poniżej w filmiku jest jeden z wyścigów, tak dla przykładu, żeby kto chce mógł sobie zobaczyć takie ściganie.
Czy tor bez band jest bezpieczniejszy? Trudno mi na to pytanie jednoznacznie odpowiedzieć, ale po tym co widziałem wydaje mi się, że wbrew pozorom taki wcale bezpieczniejszy nie jest. Przede wszystkim dlatego, że zawodnik wyjeżdżając z dużą prędkością z takiego owalu wpada w tym przypadku na trawę, gdzie właściwie nie ma możliwości manewru i musi jechać prosto aż do wytracenia prędkości, bo każdy manewr może zakończyć się niekontrolowanym upadkiem. Akurat w pierwszym łuku jest bardzo dużo miejsca, nie licząc sprzętu do równania i polewania toru, który tam stoi czekając na przerwę w zawodach. Po zdarzeniu z III biegu drugiego meczu, gdy Jérôme Lespinasse przejechał niebezpiecznie blisko traktora, ciężki sprzęt został odsunięty nieco dalej.
Cieszę się, że miałem okazję zobaczyć zupełnie inny żużel – na pewno zdecydowanie tańszy niż w Polsce, a jednocześnie dający dużo większą radość z oglądania i wcale nie mniejsze emocje. To pewnie głupio zabrzmi, ale tutaj wszystko było takie… normalne, bez tego całego nadęcia i miliona ograniczeń, jakie mamy w naszym kraju. Wydaje mi się, że przeciętny kibic ligowy w Polsce nawet nie wie ile rzeczy jest mu zabieranych przez tzw. profesjonalizm i rygorystyczne przepisy. Ja rozumiem, że tego nie da się porównać, bo we Francji przychodzi dwadzieścia kilka razy mniej ludzi na stadion niż w Polsce. Ale jednocześnie te nasze podobno najnowocześniejsze stadiony zaczynają się do siebie powoli upodabniać i poza żużlem niczego tam nie widać. A tutaj mogłem obserwować krążące myszołowy i kanie czarne, idąc do samochodu stojącego na terenie obiektu mogłem zobaczyć pazia żeglarza, obracając się widziałem płynącą Garonnę. Tego u nas nie ma, choć mamy najbogatszą ligę świata…