Patrząc na układ par półfinałów ekstraligi żużlowej wydawało się, że lubuskie derby są opcją bardzo prawdopodobną, aczkolwiek zarówno Stal Gorzów, jak i Falubaz Zielona Góra stawiano w roli faworytów do rozgrywki o złoto, a nie o brąz. Wyszło jak wyszło i oba kluby muszą pozbierać się, bo choć sezon poszedł na straty, to wciąż jest o co walczyć.
Ten lubuski pojedynek jest szczęściem w nieszczęściu dla obu klubów, bo niewątpliwie sam fakt, że od kilku lat derbowe dwumecze nie mają zwycięzcy przyciągnie na stadiony kibiców, którzy to kibice zapłacą za bilety. Wiadomo, że nawet jeśli stadion pękać będzie w szwach, to klub nie zarobi tyle, ile mógłby zarobić na finale. Nie da się osiągnąć planowanego zysku, ale trzeba minimalizować straty.
Czego zabrakło mi w Falubazie w rewanżu z Unią Leszno? Zabrakło mi przede wszystkim wiary w zwycięstwo. Odnoszę wrażenie, że sami zawodnicy nie bardzo wierzyli w sukces, a biegi nr 3 i 4 właściwie zakończyły jakiekolwiek marzenia. Nie potrafię tego wytłumaczyć, ale ewidentnie posypała się atmosfera na W69. Wystarczy słabszy dzień Jasona Doyle’a, który myślami jest w cyklu Speedway Grand Prix, i Piotra Protasiewicza i nie ma im ich zastąpić. Można zapytać: jak zastąpić liderów? Proszę popatrzeć na Spartę Wrocław. Pojechali do Gorzowa bez Maksyma Drabika, a do tego Maciej Janowski, Andrzej Lebiediew, Damian Dróżdż przywieźli w sumie 7 punktów w dziesięciu startach, a mimo wszystko wrocławianie będąc właściwie już na łopatkach potrafili odrobić aż 12 punktów straty w czterech biegach. Przypominam, że Falubaz miał do dyspozycji pięciu naprawdę dobrych seniorów, którzy w piętnastu biegach mieli odrobić dziesięć punktów na swoim torze. Jest różnica?
Obie ekipy przystępują do meczów o brąz z innych pozycji, bo o ile w Zielonej Górze wiara w odrobienie 10-punktowej straty z Leszna była co najwyżej średnia i gasła wraz z kolejnymi wyścigami, to gorzowianie finał mieli już w ręku, tracąc nagle wszystko w ostatnich czterech biegach. Kto jest bardziej zdołowany? Trudno powiedzieć, bo ani jedna sytuacja, ani druga nie jest powodem do wielkiej chwały. Zwłaszcza, że mówimy o klubach dysponujących największymi budżetami.
Wydaje mi się jednak, że więcej chęci do walki będą w stanie wykrzesać z siebie gorzowianie, bo oni mogą być podłamani, mogą być zirytowani, mogą być wkurwieni, że nie wykorzystali szansy. To pewnie mało optymistyczne emocje, ale jednak jakieś emocje. Falubaz jest… obojętny.