Mecz wygrywa się w szatni. Niezależnie od dyscypliny.

Głównym tematem sportowych rozmów jest oczywiście klęska polskiej reprezentacji w meczu z Kolumbią. Nie mam zamiaru analizować tego „pojedynku” – nie ma sensu kolejny raz się dołować. Chciałbym jednak posłużyć się przykładem postawy polskiej drużyny i przejść na grunt żużlowy, bo w sporcie drużynowym obowiązują te same zasady niezależnie od dyscypliny.

Wystarczy posłuchać wypowiedzi polskich piłkarzy oceniających swoją grę w meczu z Kolumbią, żeby zacząć się zastanawiać czy oni w ogóle wierzyli w możliwość powalczenia chociażby o remis. Z  kilku pomeczowych rozmów wyłania się obraz naszego rywala jako drużyny kompletnie dla nas nieosiągalnej. Do tego dość druzgocące są oceny różnego rodzaju ekspertów dotyczące szeroko pojętego przygotowania fizycznego i taktycznego. Czyli mamy problem zarówno po stronie mentalnej, jak i kondycyjnej. Trudno podjąć walkę, gdy jeszcze przed meczem uznajemy się za pokonanych. To jest kolejny dowód na to, że meczów nie wygrywa się na boisku, parkiecie, torze czy lodowisku. Mecze wygrywa się w szatni (żużlowym odpowiednikiem jest parking). Tu jest ogromna rola człowieka, który z grupy zawodników występujących w takich samych strojach ma stworzyć drużynę w pełnym tego słowa znaczeniu.

Oglądam sobie właśnie powtórkę sobotniego meczu Nice I Ligi Żużlowej pomiędzy zespołami z Rybnika oraz Lublina. Mamy tu w parkingu legendę rybnickiego klubu z lat 80-tych Antoniego Skupienia, mamy menadżera Jarosława Dymka, ale mamy także trzęsącego całą drużyną i podejmującego wszystkie decyzje prezesa Krzysztofa Mrozka, który na pewno żyje tym klubem, stara się z pozycji pracodawcy zmotywować swoich pracowników, ale mam wrażenie, że ta jego obecność powoduje coraz większą presję i coraz gorszą atmosferę. Naprawdę będę zaskoczony, jeśli którykolwiek z żużlowców (poza wychowankami i może Danielem Bewleyem) po tym sezonie zostanie w tym klubie.

Sposoby zmotywowania rybnickich żużlowców do lepszej jazdy są, delikatnie rzecz ujmując, idiotyczne. Przed sezonem prezes zakontraktował sześciu seniorów. 30 maja do składu dołączył 19-letni Brytyjczyk Daniel Bewley, 1 czerwca dołączył 23-letni Brytyjczyk Jye Etheridge, a 11 czerwca wypożyczono ze Sparty Wrocław Andrzeja Lebedevsa. I co? ROW przegrał na własnym torze z drużyną z Lublina. Jak może być inaczej, skoro większość zawodników nie wie czy pojedzie w kolejnym meczu. I tak się zastanawiam co kierowało Łotyszem, że zdecydował się na przejście do klubu, w którym… właściwie nie jeździ? Na co on liczył? Skoro nie łapał się do składu we Wrocławiu, gdzie miał siedmiu „kolegów” (sześciu seniorów i jednego juniora) do walki o możliwość jazdy, to nagle pojedzie, gdy będzie musiał udowodnić swoją przydatność na tle ośmiu innych seniorów? Przepraszam Andrzeja, ale to było straszliwie naiwne. Na dodatek w parkingu jakiś prezes w czarnych okularach a’la Bzyk z Pszczółki Mai opierdala jego i pozostałych jak bandę gówniarzy.

Jadą jak panienki. (…) ROW Rybnik to się równa żeńska koszykówka, bo to jest żenada. Jadą jak panienki.” – grzmi z poczuciem wyższości, wręcz z obrzydzeniem o bandzie swoich nieudaczników prezes Mrozek. Nazywanie panienką człowieka uprawiającego jeden z najniebezpieczniejszych sportów na świecie jest kompromitacją tego pana. To jest wypowiedź poniżej jakiegokolwiek poziomu. Niech sam wsiądzie na motocykl i niech sam pokaże jak powinien ścigać się prawdziwy mężczyzna. Chętnie obejrzałbym taki wyścig. Szanse na to są raczej mizerne i pewnie dlatego ten prawdziwy mężczyzna chowa swoje oczy za czarnymi okularami. Wcześniej obejrzałem mecz ligi angielskiej, gdzie Simon Stead oraz Peter Adams zachowywali pełną klasę. A w Rybniku jest jakiś biznesmen, jakby żywcem wyciągnięty ze skansenu lat 90-tych. Ja rozumiem emocje, pieniądze włożone w klub, ale w ten sposób nie da się zbudować drużyny ani w tym sezonie, ani w kolejnych latach.

Zastanawiałem się co się dzieje z takim Robertem Chmielem, który całkiem fajnie jedzie w imprezach indywidualnych, a w lidze na 29 wyścigów aż 12 razy przyjechał ostatni, a wygrał tylko trzy razy (w tym dwa razy z Wandą Kraków). Powoli chyba zaczynam rozumieć. Chłopak albo nie wytrzymuje presji, albo nie odnajduje się w warunkach, gdy ktoś próbuje mu obrzydzić zajęcie sprawiające mu frajdę.

Mecze wygrywa się w parkingu. Nie trzeba być wielkim psychologiem, żeby domyśleć się, że przy takich metodach motywacyjnych, jak męska rozmowa z prezesem Mrozkiem, zawodnicy mają serdecznie dość jazdy, chcą jak najszybciej opuścić obiekt i uwolnić się od wszechwładnego pana prezesa. Ciekawe jakie obserwacje ma Daniel Bewley, który po raz pierwszy jechał w meczu na styku i chyba po raz pierwszy zetknął się z takim sposobem prowadzenia zespołu?

Sport ma to do siebie, że zawsze trzeba walczyć do końca, ale nie zawsze da się wygrać. Myślę, że każdy kibic gołym okiem będzie potrafił ocenić który zawodnik jest sportowcem w pełnym tego słowa znaczeniu, zarabiającym pieniądze robiąc to co kocha, a który jest zwykłym pracownikiem, grającym lub jeżdżącym bez większych ambicji sportowych. Obawiam się, że w polskiej piłce zbyt wielu jest ludzi, dla których ważniejsza jest wysokość kontraktu (pokaż się w kraju i złap kontrakt zagranicą) niż chęć podnoszenia swoich umiejętności. Mam wrażenie, że nawet w reprezentacji są ludzie, którym w zupełności wystarcza to co już osiągnęli (stosunkowo dobre pieniądze, wyrobienie pozycji celebrytki swojej żonie lub dziewczynie itp.), więc piłkarsko zatrzymali się w pewnym miejscu i nie rozumieją dlaczego to, co prezentowali dwa lata temu dziś już nie wystarcza. Z kolei w polskim żużlu celebrytów zbyt wielu nie ma, naprawdę duże pieniądze zarabia stosunkowo niewielka grupa, a największym problemem są działacze coraz bardziej hamujący rozwój speedwaya w naszym kraju. Ostatnio Jan Tomaszewski powiedział, że szkolenie w polskim żużlu powinno być wzorem dla polskich klubów piłkarskich. Tę znajomość tematu pana Jana chyba trzeba przemilczeć, bo gdyby to wziąć na serio, to piłkarskimi reprezentantami Polski w 90% zostawaliby wychowankowie własnych ojców. Niech pan Jan obejrzy sobie powtórkę meczu z Rybnika, gdzie dwóch młodziutkich Brytyjczyków (tam podobno szkolenie kuleje) potrafi walczyć sposób będący poza zasięgiem wielu polskich seniorów, o juniorach już nawet nie wspominając.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *