Chyba nikt nie spodziewał się takiego pogromu gospodarzy w Częstochowie. Ja też nie, co zresztą było widać po typowanym przeze mnie wyniku tego spotkania. Po meczu sytuacja obu klubów prawie się nie zmieniła. To znaczy zmieniła się o tyle, że Falubaz jest coraz bardziej niepokonany, a Włókniarz coraz bardziej oddala się od szóstki.
Częstochowianie stają się specjalistami od pięknych przegranych. Nie można odmówić im ambicji, ale to nie są skoki narciarskie czy łyżwiarstwo figurowe, więc nie przyznaje się tu punktów za styl. Żużel jest wciąż sportem bardzo mało artystycznym, w którym kiepska wygrana jest lepsza od najefektowniejszej porażki. Tym razem zresztą „Lwy” zostały dość brutalnie sprowadzone na ziemię, bo zielonogórzanie przejechali się po nich jak walec drogowy. Czterech skutecznych zawodników stanowiło tak niszczącą siłę, że poza dwoma pierwszymi wyścigami i kilkoma przebłyskami drużyna Włókniarza była tylko tłem.
Jeszcze w sobotnich wieczornych wiadomościach sportowych na TVP Info Rafał Szombierski stwierdził, że jego ekipa może wygrać, a zielonogórzanie muszą. Nie wiem czy takie podejście nie spowodowało właśnie takiego, a nie innego przebiegu meczu. Wystarczyło spojrzeć w tabelę, żeby stwierdzić, że sytuacja jest akurat całkowicie odwrotna. Przecież częstochowianie chcąc awansować do szóstki muszą wyprzedzić dwie inne ekipy, więc liczenie, że wszystko rozstrzygnie się w bezpośrednich pojedynkach na linii Tarnów – Wrocław – Częstochowa jest bardzo naiwne. Chwała gospodarzom za przygotowanie toru do walki, ale z drugiej strony tak fatalnego spasowania z własną nawierzchnią na starcie już dawno nie widziałem. Chyba tylko w pierwszym biegu Artur Czaja wygrał ten element żużlowego rzemiosła, a nad pozostałymi wyścigami w tym względzie wypada już tylko spuścić zasłonę milczenia.
Na pewno jakąś niespodzianką dla organizatorów jest fakt, że w dwa tygodnie po rozpoczęciu sezonu ligowego stadion przy ul. Olsztyńskiej odwiedziło już prawie 40% ludzi, którzy przyszli tam w całym ubiegłym roku. Na początek miejscowi fani dostali finalistów DMP z poprzedniego sezonu, ale chyba ważny jest także sposób przygotowania toru, gwarantujący walkę. Ironizując, to przy tak fatalnych startach zawodników spod Jasnej Góry zrobienie innego toru w zasadzie skazywałoby ich na serię klęsk. Gdyby w meczu Falubazem kończyć wyścigi na przeciwległej prostej, to różnica punktowa byłaby jeszcze większa, gospodarze mieliby spore problemy ze zdobyciem 25 „oczek”.
Trochę do pieca dodał po meczu Marek Cieślak, mówiąc, że nie bardzo wiedział dlaczego Unia Leszno tak męczyła się z gospodarzami w pierwszej kolejce, bo on patrząc w program nie widział czym rywale mają nam zagrozić. Ostra wypowiedź, ale dość trafnie obrazująca przebieg tego meczu. Można oczywiście powiedzieć, że mieli pecha, bo jednak sześć defektów, w tym dwa na prowadzeniu, rzadko się zdarza, ale z drugiej strony to przecież nie zielonogórzanie sprzedawali Grigorijowi Łagucie partię łańcuszków sprzęgłowych i trudno, żeby odpuszczali wyścigi, bo rywale mieli problemy z motocyklami. Zresztą gdyby nawet dodać drużynie Włókniarza te stracone zdobycze, to i tak ich dorobek nie przekroczyłby nawet 40 punktów.
Falubaz pokazał się jako bardzo wyrównana ekipa, a pamiętać trzeba, że są jeszcze spore rezerwy, bo zdrowy Patryk Dudek potrafi być dużo skuteczniejszym zawodnikiem. Rewelacyjną formę potwierdzili Greg Hancock (wciąż niepokonany na wyjazdach) i Piotr Protasiewicz. Cieszyć może postawa Rafała Dobruckiego, bo oprócz zdobyczy punktowych wreszcie patrzył co dzieje się wokół niego. Być może to kwestia startu na torze do walki, a być może Rafi odzyskał pewność siebie. To był znów ten Rafał z sezonu 2009, kiedy to stanowił bardzo ważne ogniwo swojej drużyny. Warto zwrócić także uwagę na Adama Strzelca, dla którego każdy obecny sezon jest całkowitą premierą, a mimo to radzi sobie całkiem przyzwoicie.
W następnej kolejce Włókniarz jedzie na własnym torze z Unią Tarnów i to będzie dla nich pojedynek o życie. Tam nie będzie już miejsca na zerwane łańcuszki sprzęgłowe. Trzeba także brać pod uwagę, że za niespełna dwa tygodnie rozpoczyna się cykl Speedway Grand Prix, co zapewne nie polepszy dyspozycji Artioma Łaguty. Życzę częstochowianom powodzenia w tej rywalizacji, ale muszą do niej podejść dużo profesjonalniej.