Podsumowanie wyjazdu do Norwegii

Wyjazd do Norwegii był połączeniem możliwości zobaczenia bardzo ciekawego kraju oraz uczestniczenia w rozgrywkach żużlowych mających zupełnie inne priorytety niż u nas.

O Norwegii mówi się, że to kraina fiordów, ale równie dobrze można powiedzieć, że jest to kraj gór, skał, lasów, jezior. Jadąc tutejszymi drogami można było podziwiać piękne widoki natury (zwłaszcza, gdy się było pasażerem), z czasem widocznymi pojedynczymi domami i rzadko spotykanymi miejscowościami. W sumie przejechaliśmy tutaj ponad 1000 km, z czego kilkadziesiąt kilometrów stanowiły budowle umożliwiające pokonanie naturalnych przeszkód. Drogi były bardzo dobrej jakości, ale nie spodziewałem się, że tak mało jest tutaj autostrad w naszym rozumieniu. Jadąc tutaj nie zdawałem sobie sprawy z konieczności drążenia tak wielu tuneli oraz konieczności budowania długich i wysokich mostów.

Na początku wydawało się, że ograniczenia prędkości będą uciążliwe, a opisywane szeroko wysokie mandaty za ich przekraczanie stworzą sporą presją. Okazało się, że do jazdy 80 km/h można się jakoś przyzwyczaić, choć ja – jako pasażer – właściwie nie musiałem nic w tym kierunku robić. Poza odpowiednim nastawieniem, rzecz jasna.

Celem wyprawy były jednak obiekty żużlowe, możliwość uczestniczenia w imprezach oraz spojrzenie na kondycję norweskiego żużla. Jadąc tutaj nie wiedziałem jak wyglądają obiekty, nie znałem trudności i specyfiki torów, nie znałem składów, ani poziomu jaki reprezentują poszczególni zawodnicy. Nie wiedziałem praktycznie nic. Znałem oczywiście kilku norweskich żużlowców, ale na miejscu okazało się, że ci najlepsi (poza Glennem Moi) nie występują już w norweskich rozgrywkach. Podsumowanie tego co widziałem podzielę na kilka części.

Wprowadzenie

Warto rozpocząć od tego, że kilku norweskich żużlowców regularnie ściga w kilku europejskich ligach. Aktualnie największą nadzieją jest Mathias Pollestad, który startuje przede wszystkim w barwach Stali Gorzów w Ekstralidze U24 i jest jednym z liderów swojej drużyny, a w ostatnim czasie otrzymał stałą dziką kartę na udział w cyklu SGP2. Regularnie w Polsce jeździ także inny junior – Espen Sola, W barwach szkockiego klubu Edinburgh Monarchs występuje Lasse Fredriksen, a Truls Kamhaug jeździ w szwedzkich ligach Allsvenskan oraz Division 1, choć akurat on będzie miał dłuższą przerwę z powodu kontuzji. Tych żużlowców nie zobaczymy jednak w norweskich rozgrywkach. Warto jednak podkreślić, że Norwegowi korzystają z miejsc przyznawanych w eliminacjach Mistrzostw Świata (FIM) oraz Mistrzostw Europy (FIM Europe). Ta druga federacja daje im aż dwa miejsca w rozgrywkach juniorskich, z których aktualnie korzystają wspomniani M. Pollestad i E. Sola.

Zawodnicy i poziom, który prezentują

Spośród żużlowców, których w Norwegii można zobaczyć, najbardziej znani są Glenn Moi oraz Benny Johansson, jeżdżący także w niższych rozgrywkach duńskich i szwedzkich. Pozostali zawodnicy startują prawdopodobnie wyłącznie w rodzimej lidze, więc widoczna jest różnica pomiędzy wspomnianą dwójką a resztą stawki.

Mniej więcej połowa żużlowców, których miałem  możliwość zobaczyć, prezentuje całkiem przyzwoity poziom, pozwalający na w miarę swobodne przejechanie czterech kółek. Pozostałych można podzielić na średni oraz niski poziom amatorski.

Nie wiem ile osób w Norwegii czynnie uprawia żużel. Ja widziałem tych osób kilkanaście. Być może podczas lokalnych treningów na torach jeździ więcej zawodników, jednak na pewno nie jest to dyscyplina specjalnie popularna w kraju fiordów.

Obiekty

Tory, które miałem okazję zobaczyć, są zdecydowanie bardziej techniczne i trudniejsze od torów w Polsce. Są kilkadziesiąt metrów krótsze od naszych owali, mają dużo krótsze i ostrzejsze łuki, więc trzeba to wziąć pod uwagę oceniając poziom zawodników. Podejrzewam, że gdyby wysłać tutaj naszych zawodników, to pewna część miałaby problem z płynnym przejechaniem czterech kółek i różnica między naszymi półzawodowcami, a miejscowymi amatorami wcale nie musiałaby być ogromna.

Tory w Elgane i Kristiansand miały szarą, niespotykaną u nas nawierzchnię. Ważne, że każdy z odwiedzonych owali miał wewnątrz mini tor, który był używany. To bardzo ważna obserwacja, bo oznacza, że działa tutaj szkolenie, a jak wiadomo dyscyplina sportowa żyje dopóty, dopóki są ludzie, którzy chcą ją uprawiać.

Wszystkie obiekty, które widziałem był częścią większych kompleksów motorowych i wygląda na to, że dopóki będą wykorzystywane, to nie ma jakiegoś specjalnego zagrożenia ich likwidacją. Dlatego ważne jest zaangażowanie lokalnych pasjonatów prowadzących kluby oraz ludzi uprawiających ten sport nawet na poziomie amatorskim.

Kibice i zainteresowanie

To może być kwestia najbardziej niezrozumiała u nas, ale wygląda na to, że zainteresowanie kibiców jest najmniejszym tutejszym problemem. Imprezy organizowane są przede wszystkim dla zawodników, więc wstęp dla widzów jest darmowy. Wbrew temu, z czym spotykamy się w Polsce, tutaj do zorganizowania imprezy potrzebne są trzy warunki: zawodnicy, sprzęt i tory. I może głupio to zabrzmi, ale tutaj ważne jest to, co jest niezbędne, a cała reszta nie ma znaczenia. Podobał mi się ten system, bo żużel ma przede wszystkim sprawiać przyjemność zawodnikom, a kibice są jedynie dodatkiem.

Podsumowanie

To co zobaczyłem daje mi nadzieję, że żużel w Norwegii będzie istniał, choć poziom jest w dużej mierze jest amatorski. Ten system pozwala jednak wypuścić „w świat” co kilka lat jednego lub dwóch zawodników, którzy nieco ubarwiają żużlową społeczność w Europie. Jestem przekonany, że kiedy dwaj eksportowi norwescy młodzieżowcy ukończą 21 lat, to przewidziane dla tego kraju miejsca w międzynarodowych eliminacjach zostaną obsadzone przez kolejnych wychowanków tej amatorskiej ligi.

Jeżdżąc po Europie widzę, że żużel jest sportem prowincjonalnym i to jest jego siła, bo opiera się na lokalnych społecznościach. I podobnie jest w Norwegii. Nie ma tutaj spektakularnych wydarzeń, ale jakoś to się wszystko kręci dzięki pracy u podstaw.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *