Sezon 2010 został zakończony. Pożegnaliśmy Jacka Krzyżaniaka, uczciliśmy pamięć czterech zielonogórskich zawodników oraz Eugeniusza Nazimka i raczej nie będzie już więcej imprez w tym roku, bo zawodnicy też muszą odpocząć, a kibicom, nawet tym zmęczonym tegorocznymi zmaganiami, te pięć miesięcy pozwoli na zatęsknienie za ukochaną dyscypliną.
Teoretycznie październik i listopad są okresem martwym, bo można rozmawiać jedynie z własnymi zawodnikami. Oczywiście jest to tylko teoria, bo w rzeczywistości jest to czas wielkich obietnic i kuszenia zawodników. Telefony pewnie grzeją się niemiłosiernie, a „znawcy” mają okazję do upubliczniania swoich teorii na forach internetowych. Czy warto oferować żużlowcom ogromne kwoty? Patrząc na dotychczasowe osiągnięcia dream-teamów zdecydowanie nie, bo żaden z nich nie zdobył mistrzostwa, za to zdarzało się pożegnanie z ekstraligą. Do tego przyszłoroczne rozgrywki będą bardzo specyficzne, bo przecież bezpośrednio nie spada żadna drużyna, a 70% spotkań będzie zbiorowym obniżaniem KSM-ów. Nie ma się co czarować. Pewniaków jest coraz mniej, a proponowanie ogromnych sum żużlowcom średniej klasy jest chyba pełną desperacją prezesów, którzy zachowują się jak ludzie walczący o własne życie. Może się jeszcze okazać, że wszystko wywróci się do góry nogami dzięki nowym tłumikom, które były używane jedynie okazjonalnie i raczej na twardych torach, natomiast mało kto jeździł na nich regularnie, w związku z czym trudno tak naprawdę ocenić jaki będzie ich realny wpływ na postawę poszczególnych jeźdźców. Biorąc to wszystko pod uwagę okazuje się, że włodarze klubów są właśnie tymi tytułowymi jeleniami, bo dają się nabierać jak dzieci przepełnione chorą ambicją , które boją się, że ktoś w piaskownicy może mieć lepsze zabawki od nich.
Najwięcej emocji jest obecnie wokół przyszłorocznej przynależności klubowej Grzegorza Walaska i Jasona Crumpa. W przypadku byłego kapitana Falubazu sprawa jest o tyle dziwna, że im słabiej jeździ tym wyższe dostaje oferty. Tym razem wygląda na to, że walczą o niego najwięksi podsyfiacze polskiego speedway’a z Gorzowa i Rzeszowa. Boję się pomyśleć jakie kwoty wchodzą w grę i ile tak naprawdę można zdobyć na torze, a ile wypłacane jest z góry. Walas oficjalnie ma średnią biegopunktową na przyzwoitym poziomie 1,965, co i tak jest najgorszym wynikiem od wielu lat. Wystarczy jednak odjąć pojedynki z najsłabszym w lidze Włókniarzem i okaże się że jego średnia spada do 1,703, co jest już rezultatem żenującym, jeśli porówna się je z oczekiwaniami finansowymi, które są na poziomie czołówki światowej. Wiem, że mimo wszystko Grześ wciąż bywa wartościowym żużlowcem, potrafiącym pokonać każdego przeciwnika, ale sytuacja kiedy średniak ligowy (a takim niestety jest obecnie Walasek) zostaje obiektem największego pożądania jest chora. Sam żużlowiec musi wziąć pod uwagę jeszcze jedną rzecz – atmosferę w drużynie. O Gorzowie pisałem już tyle, że nie chce mi się tego powtarzać. Za to pani Marta Półtorak potrafiła w trakcie sezonu podziękować za jazdę Rune Holcie oraz Kennethowi Bjerre, a nie zdarzyła się jeszcze sytuacja żeby składy Rzeszowa były do siebie choćby zbliżone. Warto dla samych pieniędzy wchodzić na rok w takie miejsca? Z mojego punktu widzenia nie, ale ja nie otrzymuję takich propozycji, więc jestem w tym temacie teoretykiem.
Wydaje się, że na żużlowej mapie Polski pozostaje kilka klubów, gdzie nie proponuje się pieniędzy większych niż wynosi realna wartość zawodników czyli Leszno, Zielona Góra i Toruń. Mimo to ilość medali drużynowych za ostatnie cztery lata w tych jest imponująca, bo podstawą jest zespół, a nie indywidualności. Z kolei wystarczy spojrzeć na ekipy, w które wpompowane zostały naprawdę ogromne pieniądze, a które nie odniosły w ostatnich latach żadnych sukcesów czyli Gorzów i Częstochowa. Żeby było śmieszniej, nikt nie wyciąga z tych porażek żadnych wniosków, a sytuacja zmienia się dopiero w obliczu pustej kasy. Zresztą nawet Polonia Bydgoszcz czyli tegoroczny spadkowicz, jak można się było dowiedzieć z nieoficjalnych doniesień lub podsumować krążące tu i ówdzie informacje, wydała tylko na trzech zawodników ok. 5 mln. I co? Pożegnała się z ekstraligą, mając przy okazji trochę długów. Ich szczęściem było posiadanie ostatniej rundy Grand Prix, która w związku z postawą Tomasza Golloba uratowała finansowo ten klub. Swoją drogą, jeśli spojrzy się na ten turniej, to okaże się, że sprzedaż biletów też była typowym polowaniem na jeleni, bo za takich uznaję kibiców sukcesu, którzy płacą ogromne pieniądze wyłącznie po to żeby przy okazji marnych zawodów zobaczyć Polaków na podium.
Prezesi starają się walczyć z żądaniami żużlowców (przynajmniej tak mówią). Narzekają ile to pracy trzeba włożyć w znalezienie sponsorów (tu się akurat zgodzę) na pokrycie wydatków. A może wystarczyłoby jedno proste zarządzenie? W końcu wszystkie kluby ekstraligowe są sportowymi spółkami akcyjnymi, więc działają według prawa handlowego. Ogromna część wpływów do budżetów pochodzi z biletów, a mimo to kibice są skazani na widzimisię działaczy. A jakby tak podać do publicznej wiadomości wysokości kontraktów poszczególnych zawodników, z zastrzeżeniem ile biorą oni od razu do kieszeni, a ile zdobywają na torze, to porównanie tych żądań z wynikami raczej skutecznie powstrzymałoby tych bardziej pazernych przed dojeniem klubów, a prezesów przed podpisywaniem nierealnych kontraktów. Skoro w piłce nożnej, gdzie kwoty są dużo wyższe, można podawać ile kto zarabia, to nie ma chyba powodu żeby w speedway’u nie czynić podobnie.
Na koniec jeszcze raz wrócę do Grzesia Walaska, bo ostatnio w medialnym wyścigu po niego na czoło wyszedł prezes Komarnicki (tak przynajmniej twierdzili dziennikarze). Szybko jednak informacja zniknęła, a pojawiło się dementi samego pana Władysława. Stwierdził on, że nie ma już w Gorzowie tematu Walaska, choć był on rzeczywiście w kręgu zainteresowań. Wszystko fajnie, tylko jakby w przypadku pana prezesa jego lewa ręka, według ewangelicznej zasady, nie wie co robi prawa. Rozmów z Pawlickimi też nie było, a jednak kontrakt został podpisany. Do przetargu na remont stadionu jego firma miała nie startować, a jednak go wygrała, Stanisław Chomski miał być trenerem dopóki pan Władek będzie prezesem, a jak jest – wszyscy wiemy. Zobaczymy za niecałe dwa miesiące gdzie wyląduje wychowanek Morawskiego Zielona Góra. Tak dla ciekawości tylko podam, że po wpisaniu w google frazy „Grzegorz Walasek” na pierwszym miejscu jest oczywiście adres www.grzegorzwalasek.pl z informacją „Strona domowa Grzegorza Walaska. Zawodnik klubów ZKŻ Zielona Góra, Poole Pirates, Piraterna Motala, MC Bergring Teterow.” . Żeby było śmieszniej, po wejściu na tę stronę mamy film z głównym bohaterem w plastronie… ZKŻ Kronopol, a pomimo iż w stopce jest napis Grzegorz Walasek 2010, nie można znaleźć ani jednego zdjęcia w barwach obecnego klubu. Trochę to dziwne, że zarabiając tak ogromne kwoty szkoda mu wydać równowartość dwóch czy góra trzech punktów na uaktualnienie czegoś, co jest przecież jego wizytówką w internecie. A może tak wielki ma sentyment do Zielonej Góry? Żart, oczywiście.