Od momentu, gdy usłyszałem o inicjatywie Speedway Ekstraliga Camp, chciałem zobaczyć takie zawody. Pomyślałem, że jest to świetna okazja do przeglądu zawodników klas 500R i 500, których nie miałem jeszcze okazji zobaczyć. W tym roku w końcu udało się pojechać do Torunia. Dodatkowo w Pile rozgrywany był Turniej Szkoleniowy DMPJ, więc odwiedziłem również to miejsce. Uznałem, że jest prawie po drodze 🙂
W planie miałem półtora zawodów w Toruniu i turniej w Pile. Pierwsze zawody na Motoarenie rozpoczynały się o godz. 10:00, więc wyjechałem po godz. 5:45 z Zielonej Góry i skorzystałem wyjątkowo z płatnej autostrady. Przejazd zwykłymi drogami był krótszy, ale autostrada czasowo była bardziej przewidywalna. Pod Motoareną zameldowałem się jakieś 20 minut przed rozpoczęciem zawodów, czyli wszystko poszło zgodnie z planem.
Speedway Ekstraliga Camp, to wyjątkowe turnieje organizowane przez Speedway Ekstraligę, bo właściwie z definicji jest to czas dla zawodników i nie są tam potrzebni kibice. Otwiera się dla fanów pół stadionu, ale właściwie nikt oglądaczami się nie przejmuje. Jednym z większych udogodnień jest dostępna toaleta. Program można znaleźć na stronie Ekstraligi, czyli każdy kto chce śledzić wyniki, może sobie taki program wyświetlić w smartfonie. I to jest całkiem fajne.
Usiadłem na trybunach Motoareny, zrobiłem kilka zdjęć z dolnej i z górnej trybuny. Przez pewien czas wydawało mi się, że jestem jedynym kibicem, nie licząc dziennikarzy i fotoreporterów. Ostatecznie trochę pasjonatów zameldowało się na stadionie, ale to i tak była liczba mniejsza niż w Svitavach.
Na stadionie działał spiker, ale – szczerze mówiąc – nie byłem w stanie zrozumieć co on mówi. Punktualnie o godz. 10:00 wyjechali zawodnicy do pierwszego wyścigu. Spośród zawodników klasy 500R widziałem wcześniej chyba tylko Makara Lewiszyna i Marka Zimana, więc niemalże cała stawka była dla mnie nowością. Fajnie, że na takie zawody przyjeżdżają zawodnicy z dziewięciu krajów, z trzech kontynentów, w tym m.in. dwóch Finów, Słowak, Australijczyk i Argentyńczyk.
Nie będę tutaj jakoś specjalnie słodził. Same zawody nie były jakoś specjalnie ciekawe. Ich ogromnym plusem była możliwość przeglądu żużlowego narybku. Poza konkurencją był Polak Szymon Lis, który mijał rywali na dystansie i dopiero w ostatnim starcie znalazł pogromcę. Świetni rozpoczął starty Lisandro Lobos Modon. Po dwóch startach miał sześć oczek, po czterech – dziesięć. W ostatnim występie zanotował defekt już na pierwszym okrążeniu, na czwartej pozycji. Zjechał z toru, schował się za motocyklem i pewnie płakał. Po wyścigu musiał wyjść jego ojciec, trochę czasu go przytulał i dopiero wtedy Argentyńczyk wrócił do parkingu. Ale też trudno się dziwić. W końcu przeleciał pół świata, żeby dotrzeć na ten Camo i zapewne traktował ten czas jako okazję do pokazania się. Jestem pewien, że tę szansę wykorzystał.
W przerwie między zawodami klasy 500R i 500 pojechałem zatankować samochód, a przy okazji spojrzałem na Motoarenę z nieco innej perspektywy. Potem pojechałem zobaczyć pobliskie Sanktuarium NMP Gwiazdy Nowej Ewangelizacji i św. Jana Pawła II. Zobaczyłem, wyrobiłem sobie swoje zdanie i chyba resztę pominę.
Wróciłem na stadion w oczekiwaniu na drugi turniej. Znów punktualnie o godz. 14:00 zawodnicy wyjechali na tor. Problem w tym, że organizatorzy, mając ogrom czasu, nie polali wcześniej toru. W pierwszym biegu kurzyło się niemiłosiernie na prostej przy parkingu i na drugim łuku. Nie potrafię zrozumieć intencji takiego postępowania. Po pierwszym biegu wyjechała polewaczka. W trzecim wyścigu doszło do bardzo groźnie wyglądającego wypadku Thomasa Kringa i Lestera Matthahijsena. Zawodnicy spotkali się przy wyjściu z pierwszego łuku o polecieli przez niemal cała prostą. Na szczęście nikomu nic się nie stało, a sędzia po długim namyśle, wykluczył tego drugiego zawodnika.
A czas leciał. Ciekaw byłem ile zdążę obejrzeć.
Potem zawody poszły już sprawnie. W nieco ponad godzinę rozegrano 10 wyścigów. Poziom był całkiem niezły. Obiektywnie patrząc, ten turniej był dużo ciekawszy od zawodów rozgrywanych o godz. 10:00. Po wypadku w IM Niemiec U21 nie przyjechał Tim Widera, więc część wyścigów rozgrywana była w trzyosobowej obsadzie. Do tego Cyrill Hofmann dość mocno odstawał od reszty. Jednak pozostali zawodnicy – lepszym lug gorszym skutkiem – próbowali zaistnieć w zawodach.
Bardzo chciałem zobaczyć braci Pijperów, występujących jako Brytyjczycy. Ich ojciec Theo – reprezentant Holandii – oczywiście pomagał swoim synom w parkingu. Ace pokazał się z bardzo dobrej strony, a Stene jest młodszy i dopiero zdobywa doświadczenie. Nie widziałem wcześniej bodajże sześciu innych zawodników, więc – jako kibic – zebrałem trochę wiedzy.
Po X biegu wyszedłem z Motoreny, wsiadłem w samochód i ruszyłem do Piły.
Podsumowanie. Bardzo fajna inicjatywa z możliwością pokazania się młodych zawodników przed menadżerami polskich klubów. Czy będzie z tego jakikolwiek efekt, tego nie wiem. Mam nadzieję, że żużlowcy, których widziałem w czwartek będą stanowić część kolejnego pokolenia ludzi ścigających się na torach żużlowych i cieszących swoją jazdą kibiców, takich jak ja.
Jeśli chodzi o toruńską Motoarenę, to mam podobne odczucia, jak w przypadku łódzkiej Moto Areny. Wszystko jest fajnie, ale dla mnie hałas odbijany od dachu jest na dłuższą netę męczący i niezbyt przyjemny. Być może to kwestia dzisiejszych tłumików, a być ja jestem po prostu już za stary na takie obiekty.