Wilki zakończyły swoją przygodę z dorosłą ekstraligą. Na jak długo? Poczynione na obiekcie inwestycje i raczej długoterminowe plany wskazują, że na sezon 2025 krośnianie chcieliby wrócić do elity. Wiele zależy od nich samych i wydaje się, że przyszły rok może być swego rodzaju sprawdzianem, na ile zawodnicy są w ogóle zainteresowani jazdą w barwach czerwono-czarno-szarych.
Beniaminek otworzył z buta wrota ekstraligi, niczym groźny kowboj wkraczający w westernach do saloonu. Najpierw zaledwie dwupunktowa przegrana w Lesznie, następnie dwa zwycięstwa na własnym torze, a potem… okazało się, że ten kowboj co prawda robi wrażenie, ale ma pistolety na wodę. Jak to możliwe, że przez kolejne dziesięć spotkań Wilki były tylko tłem dla rywali? Wypadałoby się chyba zastanowić, dlaczego przygoda z żużlowym wielkim światem zakończyła się taką katastrofą. Nietrudno znaleźć kilka innych kwestii do przeanalizowania tegorocznego sezonu krośnian. O ile sportowo ponieśli tylko porażkę, to wizerunkowo ten klub jest kojarzony z jakąś klątwą, na którą zresztą tamtejsze środowisko cały czas pracuje. Jest to jakiś dziwny fenomen, który postaram się zbadać i zrozumieć.
Zanim przejdę do kwestii stricte sportowych, warto nieco cofnąć się w czasie i zdefiniować punkty odniesienia. Jeszcze do 2018 roku speedway w Krośnie był swego rodzaju lokalnym folklorem. Skład sklecano zazwyczaj z zawodników niechcianych w innych klubach, którzy po zakończeniu sezonu najczęściej szukali sobie nowego pracodawcy i sytuacja taka cyklicznie się powtarzała. Brakowało szkolenia, a na trybunach zasiadało średnio 2-2,5 tys. kibiców. W momencie, gdy wydawało się, że żużel w Krośnie przestanie istnieć, nagle od 2019 roku sporo się zmieniło. Przyszli nowi ludzie, zmienione zostały nazwa i herb zespołu, a efektem działań nowej ekipy były pojedyncze sukcesy sportowe i wzrost frekwencji do 3,5 tys. kibiców w 2019 roku.
Udało mi się pojechać do Krosna właśnie w tymże 2019 roku. Wracałem wtedy z Nagyhalasz, a te dwie miejscowości dzieli zaledwie 230 km. Przyznam, że bardzo podobały mi się gadżety klubowe, dopracowane graficznie i wykonane z dobrych materiałów. Sam stadion wówczas mnie nie zachwycił, bo też nie bardzo było się czym zachwycać – lokalny obiekt z trybunami wzdłuż prostych. Tor natomiast był dramatycznie nudny – długi, nierówny, z pułapkami wynikającymi z jego geometrii. Właściwie jedynym miejscem wartym zrobienia zdjęcia był widok z drugiego łuku z zabudową starówki w tle.
Pasmo sukcesów rozpoczęło się od 2020 roku, gdy krośnianie wygrali rozgrywki 2. ligi, rok później awansowali do finału rozgrywek 1. ligi, gdzie przegrali z drużyną z Ostrowa Wlkp., a w 2022 roku pokonali w finale rywali z Zielonej Góry i wywalczyli upragniony awans do żużlowego wielkiego świata. Myślę, że podsumowując sezon Wilków warto porównać ich wyniki, organizację i ogólny wizerunek właśnie z klubami z Ostrowa Wlkp. oraz Zielonej Góry. Oba punkty odniesienia działają dużo dłużej niż klub z Krosna, ale ich doświadczenia są zupełnie różne.
W Ostrowie Wlkp. przez wiele lat próbowano dostać się do elity, ale podejmowane działania nie zawsze były regulaminowe, albo w kluczowych momentach okazywało się, że brakuje tam kogoś, kto regulamin potrafi ze zrozumieniem przeczytać. O kilku aferach wokół tamtejszego środowiska można napisać całą książkę, ale nie tego dotyczy mój tekst. Ważne, że w końcu znaleźli się ludzie, którzy spróbowali oczyścić tą Stajnię Augiasza i zaczęli pracę od podstaw. Jednym z działań było szkolenie młodzieży i dawanie szansy wychowankom, co dało rezultaty właśnie w 2021 roku. Podobnie jak później w Krośnie, także w Ostrowie Wlkp. trzeba było zmodernizować trybuny, choć tutaj chodziło o zamianę starych ławek na nowe siedziska. Warto także podkreślić, że z ostrowskim torem nie było większych problemów. Dość długi i szeroki, w miarę łatwy, ale umożliwiający walkę na dystansie. Po awansie do ekstraligi nie było wielkich szans na wzmocnienie, więc oparto zespół na pierwszoligowych zawodnikach i dołożono Chrisa Holdera. Efekt był łatwy do przewidzenia – spadek po jednym sezonie, a do tego brak punktów na koncie po czternastu porażkach. Jednocześnie ostrowianie wygrali debiutujące wtedy rozgrywki Ekstraligi U24, dzięki czemu ich młodzieżowcy mogli poznać topowe polskie tory nie tylko poprzez stresujące starty w dorosłych rozgrywkach, ale także dużo spokojniejsze występy w młodzieżowej wersji. Wiadomo, że patrząc na ostrowski zespół podśmiewywano się nieco, ale nie było wielkiego hejtu czy szyderczych komentarzy. Działacze postawili na naukę i odjechali ten trudny rok w miarę małymi kosztami, zarabiając przy okazji należne klubowi prowizje. Można powiedzieć, że co prawda spadli, ale przynajmniej na tym zarobili, a do tego ich wychowankowie sporo się nauczyli i, co ważne, udało się ich w klubie utrzymać. W tym rok już pojawili się kolejni młodzi żużlowcy, więc wydaje się, że przyszłość tego ośrodka można widzieć w jasnych barwach.
Zielonogórzanie z kolei spadli z wysokiego konia po wielkich sukcesach w latach 2009-2913. Potem próbowano na siłę za wielkie pieniądze zdobywać kolejne sukcesy zatrudniając coraz więcej zawodników z zewnątrz. Szkolenie odstawiono jako niepotrzebny koszt i na efekty nie trzeba było długo czekać, bo już po sezonie 2015 klub o mało nie zbankrutował i tylko pomoc miasta uratowała go przy życiu. Do tego kwestie finansowe nie budowały ani wyników, ani atmosfery. Wciąż jednak pozostawiono główną strategię, czyli kupowano zawodników z zewnątrz. I w końcu… nastąpił spadek, bo wyglądało tak, jakby nikt w klubie niczego się nie nauczył. Po spadku zaczęto rozważniej budować skład, ale znów w najważniejszym momencie zabrakło tego czegoś, co buduje zespół i cały wysiłek poszedł na marne. Szkolenie podobno tutaj jest, tylko efekty na razie są raczej znikome. Klub skupia się generalnie na pierwszej drużynie. Po nieudanej próbie powrotu do ekstraligi zbudowano jednak dość ciekawy i zbilansowany skład, który na razie jest niepokonany. Wyniki są, choć ciężko ogląda się Falubaz złożony z wyłącznie z armii zaciężnej. Zobaczymy jak zakończy się kolejne podejście do powrotu do żużlowego raju.
Wracam do Wilków Krosno. Przypomnę tylko, że próbuję odkryć tajemnicę tak szybkiego zakończenia snu o wielkim speedwayu (na trzy czy cztery kolejki przed końcem rundy zasadniczej) przy tak znakomitym początku bieżącego sezonu.
Skład
Krośnianie awansowali do ekstraligi w najpóźniejszym możliwym terminie, czyli dopiero po ostatnim biegu rewanżowego meczu finałowego. Klub był nowicjuszem na tym poziome rozgrywek, a czasu na kontraktowanie nie było zbyt wiele. Z sezonu 2022 pozostali w drużynie Andrzej Lebiediew, Vaclav Milik i Krzysztof Sadurski. Dla tych dwóch pierwszych tegoroczny sezon był trzecim z rzędu w barwach Wilków, co już samo w sobie było nowością. Do nich dołączyła gwiazda w osobie Jasona Doyle’a, a także dwóch polskich seniorów: Krzysztof Kasprzak i aktualny młodzieżowy mistrz Polski Mateusz Świdnicki, w celu spełnienia wymogów regulaminowych. Formację juniorską uzupełnił natomiast niezbyt przyszłościowy, bo 21-letni Denis Zieliński. Skład nie był jakiś dramatycznie słaby, ale nie powalał na kolana, a do tego był bardzo ryzykowny albo nieprzemyślany, albo zwyczajnie nie było innej możliwości. Dla krajowych seniorów nie stworzono właściwie żadnej alternatywy, a M. Świdnicki jako Polak U24 praktycznie nie miał zmiennika.
Beniaminek z reguły walczy raczej o utrzymanie, a więc kluczowe są przede wszystkim spotkania na własnym torze. Bardzo szybko okazało się, że wejście w dorosły żużel dramatycznie wręcz przerosło M. Świdnickiego, a dodatkowo nie radził on sobie kompletnie właśnie na domowym owalu. To wręcz niewiarygodne, ale mistrz Polski juniorów nie pokonał u siebie ani jednego rywala. Wszystkie punkty dowiózł na tzw. trupach, a jedynym żużlowcem z którym wygrał był… Krzysztof Kasprzak. Powiem szczerze, że nie potrafię zrozumieć dlaczego przez cztery miesiące nie udało się wyciągnąć Mateusza z tej czarnej dziury. Nie wiem czy to on odrzucał pomoc, czy nikt z klubu tej pomocy mu nie zaproponował. Nie mógł startować w Ekstralidze U24 ze względu na zbyt wysoką średnią z poprzedniego sezonu (przekroczył limit o… 0,062 punktu), nie występował w żadnych imprezach towarzyskich poza granicami Polski (pojechał dwa mecze ligowe w Szwecji), a jednocześnie choć formalnie przystąpił do trzynastu meczów ligowych, to pozostał zawodnikiem nieklasyfikowanym ze względu na zbyt małą liczbę odjechanych wyścigów. To dla mnie kompletnie niezrozumiałe, dlaczego odpuszczono kluczowego zawodnika (Polak U24), którego nie było kim zastąpić.
Właściwie żaden z zagranicznych seniorów nie zachwycił. Nie było dramatu, ale też trudno zachwycać się osiągniętymi przez nich wynikami. O ile jeszcze można przeboleć nawet wysokie porażki na wyjeździe, to nie da się utrzymać, jeśli seryjnie przegrywa się na własnym obiekcie. I tutaj szczególnie wyszedł brak wyraźnych liderów. A. Lebiediew miał być liderem, ale jego wyniki były raczej na poziomie solidnej drugiej linii. Ciekawe czy do dziś śni mu się defekt na prowadzeniu podczas meczu w Lesznie, spowodowany brakiem paliwa? Czy to można nazwać pechem czy raczej frajerstwem? A jak nazwać postawę polskich seniorów? Brak jakiegokolwiek wsparcia ze strony zawodnika U24, rozwalił całą koncepcję składu, bo tej dziury nie było kim załatać. Właściwie jedynym zawodnikiem, który spełnił oczekiwania był junior Krzysztof Sadurski.
Jakby tego wszystkiego było mało, nie wykorzystano rozgrywek Ekstraligi U24 do dania należytej szansy wychowankom. Kacper Szopa nie zawsze miał miejsce w tym składzie, a jeśli miał, to często jechał dwa biegi i kończył swój udział. I choć Wilki prowadzą w tych rozgrywkach, to ich siłę tworzą żużlowcy, którzy dziś tu jeżdżą, a za rok może ich nie być. Te rozgrywki są przecież właśnie po to, żeby młodzi zawodnicy, którzy zwiążą się z drużyną, mieli możliwość zapoznania się z ekstraligowymi torami i rywalizacji z rówieśnikami. Ściąganie na siłę nowych zawodników tylko po to, żeby wygrać te rozgrywki mija się z celem. Dodam tylko, że inni wychowankowie, czyli Miłosz Grygolec i wracający po kontuzji Patryk Nater zostali wypożyczeni do Łodzi i Rawicza, gdzie startują niebyt często. Obawiam się, że pod względem rozwoju zawodników młodzieżowych nie wykorzystano należycie tego sezonu.
Zastanawiające jest dla mnie to, że przegrany z poprzedniego sezonu, czyli Falubaz, potrafił zbudować skład może nie tyle mocniejszy, co na pewno dużo lepiej zbilansowany. Zastanawiające jest to, że bardzo szybko po kontuzji Luka Beckera znaleziono kolejnego zawodnika U24 (i to Polaka) – Wiktora Trofimowa, a potem jeszcze zakontraktowano Maksyma Borowiaka. Nie można więc powiedzieć, że nie było już zupełnie zawodników na rynku, a czas pokazał, że gorzej niż M.Świdnicki pojechać się już nie dało. Dziwna niemoc w działaniu względem tej kluczowej pozycji, jaką jest Polak U24, śmierdzi mi mocno zapisami kontraktowymi z jakimiś gwarancjami, bo inaczej nie potrafię sobie tego wytłumaczyć.
Tor
Ja nie lubię krośnieńskiego toru za jego niespecjalnie ciekawą geometrię. Dla mnie jest zwyczajnie nudny. Przy osiąganych tutaj wielkich prędkościach i falach na wejściach w łuki jest też niezbyt bezpieczny. Takie jest moje zdanie. Kontynuując subiektywne oceny – mam wrażenie, że większość żużlowców wolałaby tutaj nie przyjeżdżać. Nie wiem czy tutaj w ogóle da się cokolwiek zrobić, żeby poprawić widowiskowość i przyjemność z jazdy.
Jeden z problemów Wilków polegał na tym, że miejscowi zawodnicy nie bardzo radzili sobie z własnym torem. Zacznijmy od tego, że krośnianie nie rozegrali u siebie żadnego sparingu ze względu na budowę trybuny na pierwszym łuku i późniejszych kłopotów z pogodą. Nie da się oczywiście teraz powiedzieć czy miało to wpływ na późniejsze wyniki. Wydaje się jednak, że szczególnie dla polskich seniorów brak czucia tego owalu był nad wyraz odczuwalny, a to oni właśnie okazali się newralgicznymi punktami drużyny, z czym zresztą należało się liczyć. Co prawda M. Świdnicki był w przeszłości zawodnikiem Wilków, ale najwyraźniej wiedza nabyta kilka lat temu albo gdzieś się rozpłynęła, albo nie była przydatna.
Geometria jest jedną sprawą, a zupełnie czymś innym stan nawierzchni przed kolejnymi meczami. Już w pierwszych dwóch zwycięskich pojedynkach goście mieli spore obiekcje, potem nadszedł nieszczęsny mecz ze Stalą Gorzów zakończony przez sędziego przy wyniku 26:28, zawieszenie licencji toru i ta kumulacja nieszczęść powaliła krośnian na deski. Dopiero w ostatniej kolejce, gdy wszystko było już pozamiatane, Wilki pokonały Unię Leszno, jadącą od połowy meczu bez trzech zawodników, którzy zbyt mocno odczuwali na tym torze skutki wcześniejszych kontuzji i nie chcieli ryzykować. Dziwię się, że po przywróceniu licencji nie organizowano tutaj żadnych sparingów z ekipami z Rzeszowa czy Tarnowa po to, żeby miejscowi złapali jakiś luz.
Wizerunek drużyny i klubu
Tutaj należałoby rozdzielić dwie kwestie. Mam wrażenie, że miejscowi działacze i kibice żyli w pewnej bańce, a udany początek sezonu mocno przekłamał wartość Wilków, szczególnie w opinii samych krośnian. Myślę, że porażka ze Stalą Gorzów była tak niespodziewana dla gospodarzy, że nie bardzo wiedzieli jak się po tym pozbierać. Zawieszenie licencji zablokowało możliwość treningów, co w sumie rozbiło mentalnie ten zespół, który specjalnie mocny mentalnie i tak nie był. Jak napisałem wyżej, w mojej opinii sami krośnianie (działacze i kibice) przecenili wartość swojej drużyny przede wszystkim dlatego, że wcześniej nie mieli możliwości poważnego sprawdzenia się na tle rywali z wyższej półki, a kolejne awanse i dobry początek sezonu nadmiernie rozbudziły oczekiwania i przekonanie o własnej wartości.
Patrząc na Wilki z zewnątrz widzimy raczej prowincjonalny klub w mieście położonym gdzieś daleko – dla wielu ludzi właściwie na końcu świata. Trudno mi powiedzieć na ile ta drużyna traktowana była poważnie, a na ile miał być to kolejny jednoroczny folklor. Nastawienie zmieniło się po dobrym początku i dało się zauważyć, że rywale zaczęli jechać z Wilkami do końca, nawet w przypadku wysokiego prowadzenia. Czy był jakiś układ? Nie wydaje mi się. Tak jak napisałem wcześniej, niewielu zawodników chce tu przyjeżdżać, więc jeśli już muszą się pojawić, to tak, żeby nie pozostawić złudzeń.
Paradoksalnie, choć krośnianie zakończyli sezon z siedmioma punktami, to ich wizerunek jest gorszy niż Ostrovii, która przegrała wszystko, co mogła przegrać. Jak to wytłumaczyć?
Dziwne przypadki wilczej gromadki
Jest zbyt wiele przypadków niewytłumaczalnego wręcz pecha i nakładania sankcji. Rozumiem, że może się zdarzyć jakaś seria przypadków, ale w Krośnie ta seria zbyt mocno zaczyna się układać w pewną spójną całość żeby to wszystko było przypadkiem. Z tego co pamiętam, to dziwne rzeczy zaczęły dziać się wokół tutejszego owalu od organizacji jednego z finałów IMŚJ w 2021 roku. Popadał deszcz, emocji było jak na lekarstwo, za to dużo upadków i dwóch zawodników odwiezionych do szpitala. Ubiegły rok, to przede wszystkim walkower i spore kary finansowe za mecz z Falubazem. Obecny sezon, to wspomniane spotkanie ze Stalą Gorzów, zawieszenie licencji toru, a potem niedawny finał IMP, który nie wiadomo kiedy i gdzie się odbędzie. Do tego dochodzi sporo mniej ważnych protestów dotyczących stanu toru zgłaszanych przez ekipy gości.
No właśnie. Kiedy po raz ostatni ogłoszono walkower w meczu żużlowym w Polsce, spowodowany stanem toru? W 2020 roku w Rzeszowie przełożono spotkanie z – nomen omen – Wilkami, tyle że z Wittstock, choć tor nie nadawał się absolutnie do jazdy pomimo sprzyjającej pogody. Byłem tam bodajże tydzień wcześniej, więc widziałem dokładnie, że tam nie da się jechać, a mimo to nie wyciągnięto żadnych konsekwencji. Za to w Krośnie mieliśmy walkower, kary finansowe, zawieszenie licencji toru. O co w tym chodzi?
Cóż, do wyjaśnienia potrzebni byliby pewnie dziennikarze śledczy. Moim zdaniem klub z Krosna jest ofiarą walki dwóch stron mających między sobą konflikt interesów z polityką w tle. Nastawienie miejscowych działaczy sugeruje, jakby mieli za sobą wsparcie kogoś, przy kim czują się silni, choć sami są zaledwie pionkami na tej polityczno-żużlowej szachownicy. Kim jest ten mocny ktoś? Nie wiem i nawet nie będę próbował zgadywać. Nie zmienia to faktu, że krośnieńscy kibice i działacze zbyt łatwo uwierzyli ładnym słowom i płacą za to wysoką cenę. Drugą stroną, tak to wygląda, jest żużlowa centrala. Nie potrafię inaczej wytłumaczyć dziwnej konsekwencji w działaniu akurat wobec Wilków Krosno. Przypadki z ostatniego tygodnia, gdy wystarczył jeden dzień, żeby butni przedstawiciele klubu Wilki Krosno podkulili ogony i wydali publiczne oświadczenia, jak to centrala dobrze działa i ma kompetentnych ludzi są tak żenujące, że chyba nikt nie uwierzył w szczerą skruchę prezesa i toromistrza.
Podsumowanie
Przyznam, że z pewnym dystansem podchodzę do klubów, gdzie nagle z dość ograniczonego zainteresowania żużlem następuje taki wzrost, że trzeba dobudowywać trybuny, a i tak stadion pęka w szwach. Taka właśnie sytuacja miała miejsce m.in. w Krośnie. Gdzie byli ludzie, gdy klub kilka lat temu ledwo wiązał koniec z końcem? Wygląda jednak na to, że potencjał na wykorzystanie zainteresowania był, skoro do zarządzania weszło miasto, a za tym poszły inwestycje w stadion – sztuczne oświetlenie i wspomniana rozbudowa trybun. Niestety, zabrakło prac, które poprawiłyby nie tylko wyniki sprzedaży biletów, ale także jakość widowisk, bo torem niestety się nie zajmowano.
Jaka przyszłość czeka Wilki Krosno? Nie wiem. Na pewno współpracując z Orlenem mają wsparcie finansowe i jakieś poparcie polityczne, ale muszą być świadomi, że to co działa w promieniu 15 km od stadionu nie musi działać wszędzie. Warto, żeby na serio zajęto się tutaj szkoleniem. Ostatnio wyszła na jaw kwestia, że częściowo robotę w tym temacie robił klub z Przemyśla, który niedawno zakończył swój żywot.
Wygląda na to, że musimy poczekać i obserwować jaką strategię przyjmie krośnieński klub, ile nauczyli się działacze i przekonać się na ile jazda w tej drużynie jest atrakcyjna dla zawodników. Musimy poczekać czy znów stadion przy ul Legionów stanie się areną bitwy o IMP lub innej centralnej imprezy. Szkoda, że w tych oczekiwaniach, przynajmniej moich, jest mało kwestii sportowych. Czy to się zmieni na lepsze? Czas pokaże…