Wracam po tygodniowym urlopie spędzonym nad polskim morzem.To się nam pan prezes rozpędził. Coraz dziwniejsze rzeczy dzieją się wokół Falubazu. Niby przypadki, tylko jakby lekko sterowane.
Bałtyk mimo wszystkich swoich ograniczeń, ma jednak spory urok, szczególnie przed sezonem, i bardzo się cieszę, że wspólnie z rodziną mogłem spędzić nad jego brzegiem ostatnich kilka dni. Nie da się jednak ukryć, że często warunki oferowane przez nadmorskie miejscowości (proszę nie mylić z warunkami oferowanymi przez pensjonaty czy hotele) są na poziomie dla wielu nie do zaakceptowania i chyba trudno się dziwić, że coraz więcej ludzi wybiera zagranicę. Ja akurat odwiedziłem powiat gryficki i, choć jak wspomniałem wyżej spędziłem przyjemne kilka dni, obiektywnie muszę przyznać, że na trzy tygodnie przed rozpoczęciem ostrego sezonu, przygotowanie do niego jest raczej średnie. Po plaży w Trzęsaczu jeżdżą spychacze i koparki, centrum Rewala jest na razie placem budowy, a na drogach co chwila natrafiamy na remont i światła. Nie spodziewałem się, że tak ogromny problem jest ze znalezieniem normalnego bankomatu (innego niż bank spółdzielczy i SKOK), a o płaceniu kartą można właściwie zapomnieć. Najlepiej w zaistniałej sytuacji zachowują się dzieci, bo one nie zwracają uwagi na takie rzeczy. I to jest rzeczywiście najlepsze podejście, bo przecież nad morze jedzie się po to, żeby wypoczywać, pluskać się w wodzie, budować zamki z piasku, szukać kamieni i muszelek. Muszę też przyznać, że Bałtyk bardzo pięknie wygląda gdy jest wzburzony. Wiem, że często akurat taka jego postać jest mało pożądana, ale mi się podoba. Lubię wtedy fotografować, szczególnie wieczorem, niespokojną wodę.
Zupełnie przypadkiem trafiłem w sobotę na transmisję z Grand Prix Czech. Żona widząc to zaproponowała, że zajmie się dziećmi, a ponieważ nie miałem ostatnio okazji oglądania na żywo turniejów z cyklu SGP, szybko zakupiłem piwko z „Krajana” (dobrze, że było, bo płacenie za „koncerniaki” i picie ich jest mi obce ideowo), zająłem miejsce obok innych kibiców (jak się potem okazało z Gorzowa) i pełen entuzjazmu czekałem na wyścigi. Było trochę uszczypliwości, ale na poziomie, szkoda tylko, że widowisko było gorzej niż marne. Start i…nic się nie dzieje. Koszmar. Tęsknić za oglądaniem kolejnych rund nie będę. Jeden z rozmówców powiedział ważną rzecz na temat zielonogórskiej trybuny – jak ona ma się trzymać, skoro na pobliskim cmentarzu zapadają się groby i rzeczywiście coś w tym jest. Widać, że gorzowianie są dumni ze swojego stadionu i bardzo chcą, żeby wszyscy mogli go zobaczyć i podziwiać. Trudno im się oczywiście dziwić. Mam nadzieję, że także będę miał okazję zasiąść na tym obiekcie, a sąsiadom z północy gratuluję nie tylko stadionu, ale także rewelacyjnej drogi na Szczecin.
Śledziłem dwa niedzielne pojedynki ligowe w TVP Sport. Wrocławianie frajersko przegrali mecz w Częstochowie. Niby prezentowali się poprawnie, ale jednak brakuje zdecydowanego lidera tej ekipy, człowieka, na którego zawsze można liczyć. Za dużo jest przeciętności i przypadku. Zdobycie czterech punktów w trzech ostatnich biegach, to lekki blamaż. Z drugiej strony gospodarze muszą poprawić starty. Przeciwnik nie był z najwyższej półki, więc myślałem, że jedyną kwestią będą rozmiary zwycięstwa „Lwów”. Nie powiem, zaskoczyłem się tym co zobaczyłem. Słabo wyglądały puste trybuny Areny Częstochowa. Podobno przyszło 8 tys. ludzi, więc całkiem przyzwoita ilość, ale jednak mniejsza niż wcześniej. Była walka, był wynik na styku, ale chyba te emocje nie bardzo odpowiadały oczekiwaniom. Nie można częstochowianom odmówić ambicji, bo walczą dzielnie, jednak czegoś w meczach na własnym torze brakuje.
Zaskoczył mnie także drugi mecz. Myślałem, że Unibax powalczy w Gorzowie. Tym, co zapamiętali po spotkaniu widzowie nie była wcale walka na torze, ale niemalże bójka dwóch „kolegów” z drużyny. Nie bardzo wiem o co miał pretensje Artur Mroczka. Jeśli jest dobry, a za takiego najwyraźniej się uważa, to powinien sam sobie radzić. Wiadomo, że Nicki nie jeździ parą i tu akurat nic zaskakującego się nie wydarzyło. Mam wrażenie, że „gwiazdeczka” chciała wyładować swoją frustrację. Po meczu z Falubazem najwyraźniej pan Mroczka uznał, że nie jest już zawodnikiem drugiej linii i potem rzeczywiście udowodnił, że nim nie jest. W dwóch ostatnich meczach nie pokonał żadnego rywala, więc trudno uznać go za kogoś więcej niż tylko uzupełnienie składu, bo najlepiej wychodzi mu prezentacja. Śmiać mi się chce, gdy pomyślę, że ten chłopak twierdził, że wygrałby z Rune Holtą, tylko mu Pedersen przeszkodził. Wyszedł mu jeden mecz (a dokładnie trzy biegi dopóki nie polano toru), bo akurat mógł trenować ile wlezie na pożyczonym silniku. On się mentalnie nie nadaje do ekstraligi. Rzucenie „kur…ą” do mikrofonu było żenujące. Dziwię się, że nie został potem zastąpiony przez Bartka Zmarzlika.
Z niecierpliwością czekałem na wiadomości z Rzeszowa, pojawiające się na przewijanym pasku. Nie miałem zielonego pojęcia, że Falubaz ma prawo do pełnego zastępstwa zawodnika. To stawia w zupełnie innym świetle dwa defekty Grega Hancocka podczas meczu z Lesznem, dzięki którym Amerykanin spadł na czwarte miejsce w drużynie, za Rafała Dobruckiego. Nie lubię kombinatorstwa. W ten sposób tworzony jest sztuczny wielki faworyt ligi, tylko, że w najważniejszych meczach nie będzie już takiej opcji. Potem się okaże, że zostaniemy bez medalu, bo kolos miał gliniane nogi. Tak było wcześniej z Włókniarzem. Niestety kombinujemy dalej i pod pozorem czegoś tam przekładany jest pojedynek z Rzeszowem, żeby wykorzystać zz przeciw Stali Gorzów. Żenada panie Dowhan, żenada. Skoro jesteśmy tak mocni, to po co bać się drużyny, która przegrała we Wrocławiu i Rzeszowie? Tu już nie chodzi o sport, tylko o zaspokojenie prywatnych ambicji i zdobycie za wszelką cenę bonusa. Przecież zwycięstwo w meczu przeciw Stali nie jest Falubazowi do niczego potrzebne, bo i tak mamy już pewne miejsce w play-offach. Do tego w środę (!!!) będą dwie imprezy, pierwsza o godz. 15:30. Czuję się oszukany, bo kupując karnet byłem poinformowany przez klub, że jest on ważny na osiem meczy ligowych oraz finał MPPK. Tymczasem żeby obejrzeć tenże finał musiałbym wziąć urlop. Nie wiem ilu kibiców zasiądzie na trybunach, ale na pewno klub na tym nie zarobi, co jest jawnym działaniem przeciw interesom Falubazu, bo przecież rozpoczęcie turnieju o tej porze powoduje, że spora część kibiców po prostu nie będzie mogła przyjść. Dodatkowo organizowanie pojedynku ligowego w środku tygodnia zmniejszy znacząco ilość sprzedanych biletów, tym bardziej, że rywal nie jest najsilniejszy. To już nie jest chęć zwyciężania, tylko leczenie własnych kompleksów. Szkoda, że Rzeszowianie zgodzili się na przełożenie. A może będzie padać w niedzielę? Tak byłoby najuczciwiej.