Wiem, że na ten temat powstało dziesięć razy więcej artykułów niż powinno i mój niczego nowego tutaj nie wniesie, ale mimo wszystko napiszę. Chodzi o kwestię żużla w Łodzi.
Pojeździłem trochę po europejskich obiektach żużlowych w ciągu ostatnich kilku lat, zwiedziłem także wszystkie polskie lokalizacje. Celowo piszę o lokalizacjach, a nie o stadionach, bo jest jeden obiekt, na który nie znalazłem ani czasu, ani specjalnych chęci – chodzi o Moto Arenę Łódź. To nie jest daleko, bo niespełna 800 km w dwie strony można spokojnie ogarnąć przecież w jeden dzień, bez noclegu. I to nie jest kwestia, że kogoś nie lubię, albo że uparłem się. Kogo interesuje mój upór? Po prostu nie chce mi się tam jechać. Jedynym motywem byłoby nabicie na swoim koncie wszystkich polskich stadionów. Jest to jakiś powód, ale póki co nie jest on dla mnie wystarczającą motywacją.
Przy okazji rodzinnego wyjazdu byłem na jakimś meczu ligowym w Łodzi. To był 2016 rok. Wtedy przygotowywano dopiero teren pod nowy stadion. Przyglądając się frekwencji i sposobowi kibicowania zastanawiałem się dla kogo ma powstać ten nowy obiekt, budowany absolutnie od podstaw, za niemałe pieniądze? Dziwne było to wszystko. Kiedy Orzeł Łódź był mocny, to nie miał odpowiedniego obiektu. Gdy miał już odpowiedni obiekt, to sportowo był za słaby na walkę o awans. Właściwie im więcej czasu mijało, tym było gorzej. Właściciel klubu coraz częściej narzekał na brak profesjonalizmu zawodników, z którymi podpisał przecież kontrakty.
Gdzie tkwi problem? Nie wiem. Obstawiam, że częściowo chodzi o to, że w tzw. międzyczasie żużlowa centrala podpisała bardzo korzystne umowy z telewizją i z głównym sponsorem ekstraligi, więc stawki zawodników poszybowały w górę. A w Łodzi, choć też pewnie żużlowcy zarabiali coraz więcej, to organizacyjnie klub chyba nie nadążył za zmianami. Czy to wina klubu? Nie do końca. Centrala narzuciła warunki, za którymi wszyscy polecieli, ale to nie oznacza, że te zmiany wyszły na dobre.
Patrzę na to z zewnątrz, bez jakiejś szczegółowej znajomości łódzkiego środowiska. Oprócz tego problemu zewnętrznego, który stworzyła centrala, chyba brakuje w Łodzi zwyczajnej pasji, kogoś kto zaraża ludzi pozytywnym szaleństwem w kwestii speedwaya. Ilu mieliśmy prawdziwych wychowanków Orła w ciągu ostatnich sześciu lat? Niedawno, przy okazji innego artykułu zrobiłem spis zawodników, którzy uzyskali licencję od 2018 roku do 13 maja br. Naliczyłem formalnie czterech, z czego jeden albo w ogóle nie uczestniczył w żadnych zawodach, albo zaliczył kilka wyścigów. To jest okres sześciu lat. Ilu z nich faktycznie było szkolonych w Łodzi? Przemilczmy ten temat.
Niedawno właściciel klubu powiedział, że on właściwie nie lubi żużla, że klub kupił bodajże dla swojej córki. To jest jego święte prawo. Ja jednak nie rozumiem w tym wszystkim powiązań, nie wiem czy politycznych czy biznesowych czy jeszcze jakichś innych. Rozumiem, że w takich miastach jak Zielona Góra, Leszno, Gorzów Wlkp. czy Grudziądz żużel do pewnego momentu był (może gdzieniegdzie dalej jest) pewną lokomotywą kampanii wyborczych. Ale Łódź przecież nie należała do tego grona. Tysiące ludzi z innych krajów czy miast nie waliło do Łodzi na mecze żużlowe. Dlaczego zatem miasto zgodziło się na budowę nowego stadionu, remontując za grube pieniądze w tym samym okresie dwa stadiony piłkarskie? Nie jestem w stanie tego pojąć. Widziałem w 2016 roku jak jeździły tramwaje na Placu Wolności, gdzie torowisko działało na słowo honoru i aż prosiło się o remont. A powstawał stadion żużlowy…
Mam takie pytanie, które zadaję sam sobie i nie znam odpowiedzi. Jeśli w mieście mającym ponad 650 tys. mieszkańców istnieje problem, żeby na trybunach pojawiło się ich więcej niż 0,5% (!!!), jeśli brakuje ludzi chcących ten sport uprawiać, to jaki jest sens budowy nowego stadionu, a nawet sens istnienia tego klubu? Dobra, na drugą część odpowiedzią jest prawo właściciela – chce, stać go, więc klub istnieje. Ale nawet jeśli stworzy się tam modę na obecność na stadionie, co nie jest niemożliwe w tak dużym mieście, to obstawiam, że bardzo szybko zostanie on przejęty przez kiboli ŁKS-u. Przecież oba obiekty w linii prostej dzieli niecały kilometr. To zresztą była kwestia, która chodziła mi po głowie jeszcze podczas wizyty na starym obiekcie i już wtedy bałem się wejścia do żużla kiboli, z którymi chyba żadna żużlowa grupa nie mogła się mierzyć.
Jako ciekawostkę dodam, że kiedyś zgłosiła się do mnie mailowo pani z Miejskiej Arena Kultury i Sportu Sp. z o.o. w Łodzi, dostarczyła zdjęcia i tekst o stadionie w Łodzi. Dziwiłem się, ale skoro jej tak zależało, to wrzuciłem je i do dziś sobie na mojej stronie mieszkają. Musieli mocno przetrzepać internet skoro trafili na kibic-zuzla.pl, a ja miałem wyłącznie opis i zdjęcia starego stadionu.
A chyba najdziwniejsze jest to, że na tym starym obiekcie czułem się bardzo dobrze. Tam był piknik. Żadnego dopingu zorganizowanego. Jakiś pan wstał i zachęcił ludzi z jego sektora do oklasków. Na innym sektorze ktoś inny zrobił to samo. Zupełnie inny świat w porównaniu z tym co znałem z Zielonej Góry. To był zresztą mój ostatni ligowy sezon…
Domyślam się, że żużel z Łodzi nie zniknie, bo centrala nie może sobie na to pozwolić. Nie teraz, gdy pod znakiem zapytania stoi start przyszłorocznych rozgrywek KLŻ. Gdybym jednak się mylił i rzeczywiście Orzeł zostałby zlikwidowany, to marketingowo PZM poległby na całej linii. Przecież za wszelką cenę starają się o wielkie miasta, które speedway mają bardzo głęboko, albo i głębiej. Nie chodzi oczywiście o wielkie ściganie tylko o stracony potencjał kupujących subskrypcję telewizji. Właściciel Orła już dość długo siedzi w tym interesie i pewnie doskonale zna to środowisko. Nie wierzę, że nie ma przynajmniej jednego planu „B”. Tutaj może być jeszcze bardzo ciekawie.
Ja wiem, że ten tekst niczego nie wniesie. Może nawet nikt go nie przeczyta. Ale i tak to napisałem, bo chciałem. A jak mi się znudzi, albo zniechęcę się jak właściciel Orła Łódź, to przestanę…