Falubaz stał się porządną marką. Podobno jest to najlepiej rozpoznawalny niepiłkarski klub w Polsce. Pojawiło się jakiś czas temu pojęcie magii, dzięki któremu na trybunach mamy komplet kibiców rozkochanych w żółto-biało-zielonych barwach (choć nie zawsze w żużlu).
Za autora tych sukcesów uznawany jest Robert Dowhan. Rzeczywiście zrobił bardzo dużo żeby podnieść klub z dołu (a w zasadzie leja) jaki zostawił po sobie jego poprzednik. Chodziło o spłatę długów i odzyskanie zaufania zawodników, urzędów czy dostawców sprzętu. Ogólnie wykonano sporą robotę, oczywiście nie jednoosobowo, ale zawsze musi być ktoś, kto dowodzi. Jakoś w tak zwanym międzyczasie powstała grupa kibiców tworząca oprawy i atmosferę na trybunach. Dzięki nim frekwencja na zielonogórskim stadionie jest najwyższa w kraju. Wszystko fajnie, tylko niestety nastąpiło zmęczenie materiału. Magia zaczęła żyć własnym życiem. Popularność wśród kibiców dla niektórych stała się gwarancją nietykalności. Tak się przynajmniej wydawało.
Przez kilka lat nikt z klubu nie chciał zająć się tą zorganizowaną grupą ludzi. Wtedy zarząd bardziej skupiał się na promocji klubu (i przy okazji siebie) wśród znanych osobistości. Kibice byli traktowani jak zło konieczne. Stanie w ogromnych kolejkach po bilety, półgodzinne oczekiwanie na przekroczenie bram wejściowych było normalnością. Być może to przyspieszyło zwarcie się struktur kibicowskich, a wiadomo, że ludzi nie mający nic do powiedzenia, w dużej grupie zyskują sporą siłę. Wszystko fajnie dopóki ta siła idzie w kierunku działań pozytywnych, jednak prędzej czy później musi dojść do wystąpień negatywnych. Pierwsze ostrzeżenie było w 2008 roku, kiedy to podczas meczu w Rzeszowie grupa zielonogórzan w wulgarny sposób domagała się ustąpienia ówczesnego trenera Aleksandra Janasa i kierownika drużyny Andrzeja Cichońskiego. Obaj dociągnęli do końca sezonu, po czym zrezygnowali.
W 2009 roku nowym trenerem został Piotr Żyto i szybko stał się ulubieńcem pierwszego łuku. Wiadomo, sezon był bardzo dobry, zakończony mistrzostwem Polski. I cóż? Z klubem rozstał się kapitan drużyny Grzegorz Walasek, choć wydawało się, że jest nie do ruszenia. Różne były opinie na temat jego odejścia, ale jego wyniki pokazały, że była to dobra decyzja prezesa, bo patrząc całościowo na jazdę Walasa, wydaje mi się, że nie zasługiwał na pieniądze jakich oczekiwał. Magia jakoś uporała się ze stratą swojego pupila i przystąpiła do tegorocznych rozgrywek z nowymi siłami. Trzeba przyznać, że w zasadzie na wszystkich meczach mieliśmy komplet ludzi na trybunach. O ile pierwsza część sezonu była dość spokojna, to druga okazała się pełna wulgaryzmów, krzyczanych przez kilka tysięcy bezmyślnych ludzi, posłusznie wykonujących rozkazy tubowego. Na miejscu R. Dowhana spaliłbym się ze wstydu przed zaproszonymi gośćmi. Tymczasem ludzi ci byli cały czas utwierdzani o swej wartości przez trenera i niektórych zawodników.
Teraz szykuje się mała rewolucja w Falubazie. Polecieli już Piotr Żyto i Fredrik Lindgren, bez których wielu „najwierniejszych kibiców” nie wyobrażało sobie drużyny. Być może odejdzie także Grzegorz Zengota i jeśli tak się stanie, to będzie kolejny cios w zielonogórską magię. Tak się zastanawiam czy ruchy kadrowe nie idą troszkę właśnie w kierunku zniechęcenia tych najgłośniejszych krzykaczy. Być może ktoś w klubie zrozumiał, że pełne trybuny, to oczywiście ogromne wpływy do budżetu, ale w tej formie także strasznie roszczeniowa opozycja, nie wnosząca tak naprawdę nic poza dość powierzchownym wizerunkiem. Powierzchownym, bo dziś pójście z dzieckiem na zielonogórski stadion jest mocno ryzykowne. Nie chodzi mi oczywiście o rozróby, bo takich nie ma, ale o chłonięcie tych wszystkich kur…, chu…, wypier…, jeb… itp.
Ciekaw jestem czy te zmiany kadrowe wpłyną na liczbę kibiców na trybunach. Zostało jeszcze trochę czasu i wcale się nie zdziwię gdy dzisiejsi entuzjaści Lindgrena i Zengoty za pół roku będą już fanami Jonssona i Davidssona. Dla mnie zmiany są uzasadnione, bo rzeczywiście coś w tym zespole się wypaliło. To osobny temat i na pewno w najbliższym czasie odniosę się do niego.
Wzorem Falubazu starają się iść inne kluby. Pisałem wcześniej, że we Wrocławiu następuje powrót do korzeni, a raczej próba powrotu. Na razie mamy Betard Sparta. W Gdańsku jest Lotos Wybrzeże, a żużlowcy pierwszy raz będą startować w historycznych czerwono-biało-niebieskich barwach, zamiast sponsorskich żółto-czerwonych. Cieszy na pewno fakt, że działacze dostrzegają swoje błędy, polegające na odejściu od nazw czy barw klubowych. Myślę, że jakimś przykładem dla nich był zielonogórski prezes Robert Dowhan, przywracający drużynie historyczną nazwę Falubaz, co przełożyło się na spore wpływy do klubowej kasy od kibiców. W wyżej wymienionych przypadkach są to jednak tylko półśrodki, świadczące o dość dramatycznej walce nie tyle o kibiców, co o wpływy do budżetów. Kibice są jedynie narzędziem do pozyskania sponsorów. Wątpię żeby takie działania przyniosły jakieś długotrwałe rezultaty. Dziwne zresztą jest to, że w speedway’u sponsorzy tak bardzo pragną być w nazwie. Jeśli spojrzeć na przykład na rodzimy futbol, to okazuje się, że tam wciąż są nazwy klubów znane od lat, choć pieniądze jakimi się operuje wielokrotnie przekraczają budżety najbogatszych drużyn żużlowych. Chyba musimy jeszcze dorosnąć do pewnych rozwiązań znanych na zachodzie. Tam sponsor wykładający swoje środki jakoś nie ma potrzeby ingerowania w nazwę czy logo klubu. U nas jeszcze niestety nie ma takiej kultury. Ciekawe jak nowy sezon będzie przebiegał w Rzeszowie, gdzie zamiast Stali mamy co roku nową nazwę (tym dziwny twór PGE Marma), albo w Tarnowie, gdzie miejsce Unii zajął Tauron Azoty. O ile jednak w logo tarnowskiej drużyny pozostała Jaskółka, to rzeszowski Żuraw jest jedynie w miniaturze na plastronach, bo samo logo zostało całkowicie przejęte przez sponsorów. Można powiedzieć, że jest gatunikiem zagrożonym całkowitym wyginięciem. A przecież same nazwy jak Stal czy Unia są całkowicie neutralne. Trochę inaczej jest w Toruniu, gdzie zamiast Apatora mamy Unibax. Stara nazwa i tak funkcjonuje wśród kibiców, ale jest to działająca wciąż firma, więc trudno się dziwić, że obecny sponsor nie chce jej promować za własne pieniądze. Tyle, że kibiców na trybunach coraz mniej…
W całym tym zamieszaniu pozostał ostatni mohikanin – Unia Leszno. Klub, który nigdy nie skalał swojej nazwy żadnym sponsorem, a mimo to nadal funkcjonuje i ma się całkiem dobrze, bo jest przecież aktualnym mistrzem. Były tam co prawda problemy z małą ilością kibiców na trybunach, co sprawiły ubiegłoroczne kłótnie w drużynie. Nie bano się jednak wyrzucić psujących atmosferę wychowanków czy mającego na koncie tytuł mistrzowski trenera Czesława Czernickiego, choć żaden z nich nie spodziewał się takiego rozwiązania.
Przykłady Zielonej Góry i Leszna udowadniają, że osiągnięcie sukcesu jest możliwe tylko w przypadku pójścia na całość. Kompromis choć jest wartością, nie zawsze jest najlepszym rozwiązaniem.