Dziś zajmę się czterema pozostałymi klubami, które teoretycznie powinny znaleźć się w półfinałach, więc wśród nich jest tegoroczny drużynowy mistrz Polski. Oczywiście teoretycznie. Na ile teoria pokrywa się z praktyką przekonamy się za ok. osiem miesięcy.
Na początek wezmę Unię Leszno. „Byki” mistrzostwo zdobyły jak najbardziej zasłużenie. Trzeba jednak przyznać, że niezmiernie rzadko się zdarza żeby wszyscy seniorzy mieli sezon życia. Wydaje się, że Janusz Kołodziej, Damian Baliński i Troy Batchelor lepiej już pojechać nie mogą, a samo zbliżenie się do ubiegłorocznych wyników może stanowić niemały problem. Na dodatek karierę zakończył Leigh Adams, który był liderem mentalnym tej drużyny. Czy leszczynianie mogą powtórzyć ubiegłoroczny sukces? Oczywiście, bo ich siła polegała (i chyba nadal polega) na atmosferze. Józef Dworakowski po raz kolejny nie pozwolił Pawlickim na egoistyczne zachowania i rozwalanie drużyny. Naprawdę życzę żeby ta konsekwencja dała efekty. Ważnym ogniwem są kibice, a ci niestety nie zawsze licznie stawiali się na trybunach, co przy wysokich wygranych musiało dawać ujemny wynik finansowy. Mam wrażenie, że w Lesznie zapłacono dość wysoką cenę za sukces. Mimo to wszyscy zawodnicy zostali, a działacze nie próbowali ograniczać zdobywanych punktów. Myślę, że nie będzie takiego szału jak w poprzednim sezonie, jednak na pewno nie można Unii lekceważyć.
Unibax Toruń gra ostatnio w najsłabsze ogniwo. Najpierw pożegnano Roberta Kościechę, teraz zrezygnowano z Darcy’ego Warda. Największą zmianą będzie jednak nieobecność Wiesława Jagusia. Może nie odbije się to jakoś specjalnie na zdobyczach punktowych, bo „Mały Rycerz” miał bardzo słaby sezon, ale trzeba pamiętać, że „Jagoda” był ikoną tego klubu. Przeprowadzono jeden, ale za to spektakularny transfer. W ubiegłym roku brakowało lidera, pewniaka, zawodnika, na którego zawsze można liczyć. Wyciągnięto wioski i dziś Rune Holta jest już „Aniołem”. Myślę, że z punktu widzenia wartości sportowej jest to dobre posunięcie, ale nie wiem czy nie odbije się to na atmosferze w parkingu. W ogóle atmosfera, nawet bardziej wokół niż wewnątrz, jest największym problemem tego klubu. Są pieniądze, są czołowi zawodnicy, jest super stadion, ale brakuje kibiców. Jazda przy pustych trybunach na pewno nie motywuje specjalnie do zwiększonego ryzyka. Ubiegły rok pokazał, że obniżenie cen nie pomogło. Coś pękło w Toruniu. Zaczęło się od zdobycia Motoareny przez Falubaz w 2009 roku, potem były dziwne posunięcia zarządu w stosunku do kibiców, a reszta poszła jak lawina. Unibax jest trochę przeciwieństwem Unii Leszno, bo, tak jak napisałem wyżej, w zasadzie niczego oprócz atmosfery tu nie brakuje. Myślę, że sposobem na przełamanie kryzysu może być start dwóch wychowanków jako młodzieżowców. Jeśli bracia Pulczyńscy będą solidnie punktować i, co najważniejsze, walczyć na torze, to wg mnie dla nich znów zaczną na trybunach zasiadać kibice. Nie wierzę, że w mieście, gdzie żużel jest obecny niemal od zawsze (bieżący rok będzie trzydziesty szóstym sezonem z rzędu w najwyższej klasie rozgrywkowej), interesuje się nim sześć tysięcy ludzi.
Na temat szóstych miejsc Stali Gorzów można by napisać niezłą pracę doktorską. Od czasu powrotu do ekstraligi co roku skład jest mocniejszy, a budżet większy. Mimo tego drużyna nie może przebrnąć przez pierwszą rundę play-offów. Mało tego, w tej fazie rozgrywek nie wygrała jeszcze meczu. Po zakończeniu poprzedniego sezonu o transferach gorzowian było dość cicho. Nie udało się zatrzymać Przemysława Pawlickiego, co z jednej strony jest osłabieniem, ale z drugiej pozwala w końcu na start wychowanków. Ostatecznie zakontraktowano dwóch Duńczyków i Artura Mroczkę jako zastępcę… Tomasza Golloba. Wynika to z obowiązku startu trzech Polaków w meczu. Sam Mroczka zdecydował się w końcu zamienić żużlową prowincję na ekstraligę i wybrał w tym celu prawdziwe salony speedway’a, na których sport styka się, a w zasadzie przenika, z polityką. Wcale się nie zdziwię, jeśli wygryzie ze składu Andersena lub Iversena, ale na wielkie fajerwerki z jego strony nie liczę. Myślę, że paradoksalnie sukces będzie wtedy, gdy z barków Tomasza Golloba zostanie zdjęta wyłączna odpowiedzialność za wynik, tzn. jeśli pozostali zawodnicy w najważniejszych momentach nie wymiękną. Dążenie do tegoż sukcesu jest największym przekleństwem Stali, bo mam wrażenie, że jest on jedynym celem ludzi prowadzących ten klub. Presja z tego tytułu jest ogromna, a winni często podawani publicznie przez prezesa Komarnickiego. Okazuje się, że nawet największy budżet nie gwarantuje wyniku.
Obiektywnie patrząc, nie ma przeszkód żeby gorzowianie stanęli na podium. Mają budżet chyba najwyższy w lidze, poparcie prezydenta miasta wraz z ogromnym wsparciem finansowym, w składzie dwóch mistrzów świata, a każdy z podstawowych seniorów ma za sobą starty w cyklu Grand Prix. Teoretycznie są skazani na wymarzony sukces. Dlaczego wciąż nie potrafią go osiągnąć? Nie wiem, ale tak sobie myślę, że nikt w Stali nie chce szerzej spojrzeć na problem i poznać prawdziwą przyczynę niepowodzeń. Żadnych konstruktywnych wniosków, a tylko puste słowa. Idzie się najprostszą drogą, czyli zwalnia się żużlowca czy też trenera, zwala się winę na pech albo niesprawiedliwy regulamin. Tym sposobem nic się nie zbuduje. Być może w końcu gorzowianie na chama przebiją się przez mur play-offów, kontraktując coraz droższych (choć niekoniecznie lepszych) żużlowców, bo jakoś nie wierzę w możliwość zbudowania pozytywnej atmosfery.
Na koniec zostawiłem sobie Falubaz. Od strony sportowej na pewno skład jest silniejszy, bo Andreas Jonsson i Jonas Davidsson są skuteczniejsi niż Fredrik Lindgren i Niels Kristian Iversen. Celowo piszę skuteczniejsi, a nie lepsi, bo to drugie pojęcie jest mniej obiektywne. Zrezygnowano także z usług Piotra Żyto na rzecz Marka Cieślaka i ta zmiana powinna dać wymierne efekty. Wydaje się też, że pozostali seniorzy, którzy poprzedni sezon mieli bardzo przeciętny, raczej słabiej nie pojadą. To wszystko sprawia, że zielonogórzanie są uznawani za pewniaka do jednego z medali. Nie oznacza to jednak, że nie ma problemów. Są i to nawet dość poważne. Część kibiców nie akceptuje zmian personalnych i tak naprawdę dopiero za trzy – cztery miesiące przekonamy się jak wpłynęły one na frekwencję. Drugim, o wiele poważniejszym, jest wojenka prezydenta Zielonej Góry i prezesa klubu. Obaj panowie mają swój udział w sukcesach tego klubu, ale obaj też mają ostatnio bardzo odmienne cele prywatne i niestety do ich osiągnięcia używają klubu żużlowego. Jeden jest już w polityce i chce się tam utrzymać, a drugi najwyraźniej ma zamiar się w niej zadomowić na dobre. Problem w tym, że reprezentują odmienne środowiska, więc robiąc coś dla żużla pilnują żeby nie poszło to na konto tego drugiego. Dla wielu zawodników Robert Dowhan jest gwarantem wypłacalności, jednak okazuje się, że budżetu nie da się dopiąć bez pieniędzy z miasta. Ale nie można ich tak po prostu przyjąć, trzeba żądać więcej, bo inaczej prezydent może być zbyt dobrze postrzegany przez tłum, który jest ważny tylko wtedy, kiedy korzysta ze swojego prawa wyborczego. Z drugiej strony prezydent, skoro daje pieniądze, a nie swoje, chyba nie powinien robić cyrków i wobec obecnej sytuacji miejskich finansów próbować zdobyć potencjalny elektorat. Może za bardzo skupiłem się na kłótni tych dwóch chłopców, ale potrafią naprawdę namieszać i przy okazji dość skutecznie napsuć krwi kibicom. Mam nadzieję, że ich stosunki nie odbiją się na postawie zawodników.