W życiu nie spodziewałbym się, że tarnowianie mogą tak przejść obok najważniejszego meczu w sezonie. Ja wiedziałem, że tam brakuje charakteru i atmosfery, ale to co pokazali to zwykła zbieraniana, a nie drużyna w ekstralidze żużlowej.
Skupiłem się na meczu w Tarnowie, bo to był tak naprawdę jedyny pojedynek o coś, a w zasadzie o życie. Myślałem zresztą, że sędzia nie pozwoli na rozpoczęcie ścigania w takich warunkach, a tymczasem pan Jerzy Najwer po ściągnięciu błotnistej nawierzchni rozpoczął zawody. Poszło bardzo szybko – bez prezentacji, bez równania toru i po niespełna godzinie gospodarze pożegnali się z marzeniami o szóstce. Zaimponowało mi ogromne zaangażowanie zawodników Sparty, choć przecież Kenneth Bjerre i Piotr Świderski jechali z kontuzjami. Aż się chciało oglądać jak skazywani na porażkę (także przeze mnie) goście walczą na dystansie w tych anormalnych warunkach. Fantastyczną robotę wykonali niepokonany Kenneth Bjerre oraz Tomasz Jędrzejak, który w ubiegłym roku nie znalazł uznania w oczach tarnowskiego menadżera. Warto podkreślić fantastyczną postawę juniorów, którzy przywieźli aż 14 punktów, czyli więcej niż Krzysztof Kasprzak, Bjarne Pedersen i Sebastian Ułamek razem wzięci. To właśnie tej trójce kibice „Jaskółek” mogą podziękować za upokorzenie jakiego doznali, siedząc dzielnie w deszczu.
Wielokrotnie wypowiadałem się mocno negatywnie o zespole Taurona Azotów Tarnów i teraz na pewno zdania nie zmienię. Mając takich sponsorów i sześciu wydawałoby się solidnych seniorów właściwie powinni być skazani na sukces. Okazuje się, że nie wystarczy zakontraktować kilka nazwisk i dać im jakiegoś gościa szumnie nazywanego menadżerem. Strategia była prosta: załatwiamy Martinowi Vaculikowi polskie obywatelstwo. I tyle. Nie musimy wtedy troszczyć się o juniorów, a nam pozostaje przecież jeszcze pięciu żużlowców, którzy zawsze coś tam pojadą. Tymczasem Vaculik wciąż jest Słowakiem, który dodatkowo nie poradził sobie w ekstralidze jako senior. Kto jest winny? Wychodzi na to, że Kancelaria Prezydenta RP. „Jaskółkom” pozostaje teraz walka o utrzymanie, gdzie rywalem będzie Włókniarz Częstochowa. A wrocławianom gratuluję, bo wygrali przede wszystkim dlatego, że chcieli wygrać i włożyli w ten pojedynek bardzo dużo serca, choć tak naprawdę patrząc na składy nie mieli prawa wywieźć z Tarnowa trzech dużych punktów.
Hitem kolejki (tak mówili w telewizji) miał być mecz w Toruniu. Kilka fajnych wyścigów nie zmienia jednak ogólnego wrażenia, że spotkanie na Motoarenie emocji za wiele nie dostarczyło. W dużej mierze jest to wina gości, bo drużyna Falubazu oparta przede wszystkim na trzech zawodnikach jest trochę przereklamowana. Bardzo słaby tego dnia był jeden z muszkieterów – Andreas Jonsson, a pozostała czwórka dokładając zaledwie 6 „oczek” nie mogła oczywiście uratować wyniku. Właściwie obnażone zostały wszystkie aktualne braki zielonogórzan i widać, że ciężko będzie nam rywalizować z drużynami dysponującymi naprawdę wyrównanym składem. Można uznać, że mamy jakieś zapasy, bo w końcu AJ nie powinien zaliczać takich wtop, ale przecież trudno też zakładać, że w Unibaksie podobnie słabe mecze zaliczą Chris Holder z Rune Holtą. Choć w toruńskiej ekipie trudno też liczyć na powtórzenie takiej zdobyczy przez Adriana Miedzińskiego, bo w jego przypadku skuteczność jest odwrotnie proporcjonalna do ważności pojedynku. Mówiąc prościej – zawala najważniejsze mecze. Teraz „Miedziak” jest na fali dzięki dzikiej karcie, jaką otrzymał na Grand Prix Polski. Nie jest jednak powiedziane, że utrzyma tą dyspozycję, tym bardziej, że ten „dzikus” był ewidentnie związany z miejscem rozgrywania turnieju.
Szkoda trochę, że nie udało się zielonogórzanom obronić bonusa. Nie zmieniłoby to sytuacji w tabeli, ale wynik wyglądałby po prostu lepiej. Z drugiej strony być może zostanie zdjęta z Falubazu łatka faworyta, która często nie ułatwia zadania, szczególnie słabszym zawodnikom.
Dziwne rzeczy działy się za to w Gorzowie. Mecz został odwołany i pewnie z tego powodu nikt nie miałby większych uwag, gdyby nie popołudniowe zapewnienia, że spotkanie jest niezagrożone. Dokładając to tego wcześniejsze buńczuczne wypowiedzi prezesa Stali o wspaniałej folii dającej ogromną przewagę nad pogodą i krytyce zielonogórskiego klubu za przekładanie meczów z powodu opadów deszczu, mamy teraz trochę karykaturalny obraz Stali. Każdy kto był na finale DPŚ widział zapewne jak wyglądała słynna folia. Dla niezorientowanych powiem, że leżała wyrzucona za bandą i, tak na oko, nie wiem czy jeszcze do czegoś się nadawała.
Podsumowując, emocje dużo większe były tam, gdzie teoretycznie mecz w ogóle nie powinien się odbyć. Żeby było śmieszniej tor w Tarnowie, choć niesamowicie śliski, był dla zawodników bardziej przewidywalny niż nawierzchnia na Motoarenie. Mimo iż rozgrywany w strugach deszczu pojedynek w Tarnowie miał dużo większy ciężar gatunkowy, to nie zanotowano tam żadnego upadku, podczas gdy na świetnie przygotowanym toruńskim torze gospodarze mogli stracić dwóch swoich zawodników. Taki paradoks. Już nawet powtarzać się nie chce, że według ekspertów zawodnicy nie mieli prawa tak walczyć na nowych tłumikach przeznaczonych podobno wyłącznie na suche i twarde nawierzchnie. Naprawdę, wielki szacunek dla żużlowców Sparty za ten występ. Także dla gospodarzy za przygotowanie toru mimo mocno niesprzyjających warunków i dla sędziego za dopuszczenie do rozegrania meczu.