Okres transferowy potrwa co prawda jeszcze kilka dni, ale sporo rozstrzygnięć już znamy. Największe armaty na razie wytoczył Falubaz Zielona Góra, wybijając się chyba na pierwsze miejsca na liście papierowych faworytów do tytułu mistrzowskiego. Na ile papierowa teoria przełoży się na realne wyniki? Zobaczymy.
Nie ukrywam, że choć mieszkam w Zielonej Górze, to jestem bardzo źle nastawiony do tego wszystkiego co od kilku lat dzieje się zarówno w samym klubie, jak i wokół niego. Przez dwa ostatnie sezony mecze domowe Falubazu oglądałem tylko w telewizji i patrząc na to, co dzieje się obecnie nie mam zamiaru kupować biletów na ligowe imprezy organizowany przy W69. Zmienił się co prawda prezes, jest nieco zmodyfikowane podejście medialne, ale tak naprawdę nie zmienia się sposób działania klubu. Po słabiutkim sezonie „oszczędnościowym” mamy powrót do „bombowych” transferów, drogich zawodników i wielkich oczekiwań. Czy zamierzony efekt zostanie osiągnięty? Tego nie wiem, ale doświadczenie uczy, że same nazwiska nie jeżdżą, a największym problemem nie jest samo pozyskanie nowych żużlowców, a stworzenie z tej grupy ludzi prawdziwej drużyny. Przecież z tegorocznym składem też można było rozgrywki zakończyć na jakimś przyzwoitym miejscu, ale zabrakło tego, co w sporcie drużynowym jest najważniejsze.
Oprócz wysokości kontraktów i nazwisk nowych zawodników ważny jest też sposób ich pozyskania. Trudno uciec niestety od tematu meczu ostatniej kolejki ligowej, gdy w najważniejszym meczu sezonu trzeci zawodnik ekstraligi nie potrafi wygrać żadnego wyścigu, w wyniku czego jego klub spada do niższej klasy rozgrywkowej, a kilka dni później pojawiają się medialne doniesienia o jego rozmowach z bezpośrednim rywalem w walce o utrzymanie. Ja rozumiem, że nie ma tutaj sentymentów, bo zawodnicy w najbogatszej żużlowej lidze świata jeżdżą przecież wyłącznie dla pieniędzy – na tym polega ich praca. Cenię Nickiego Pedersena za to co osiągnął w tym sporcie, za jego waleczność i w sumie nie mam do niego większych uwag, w końcu skoro liczy się tylko pieniądz, to pewnie nie ma dla niego większego znaczenia w jakim klubie będzie startować. Problem nie leży w zawodnikach, bo tak jak wspomniałem, im jest często bez różnicy jaki klub będą reprezentować, byleby pieniądze się zgadzały. Wizerunkowo w tej sytuacji problem ma Falubaz, nawet jeśli wszystko było tylko i wyłącznie zbiegiem okoliczności.
Dużo negatywnych emocji pojawiło się także wokół Martina Vaculika. I nawet nie tyle chodzi o podpisanie kontraktu w Zielonej Górze, co o sposób pożegnania się ze swoją dotychczasową drużyną. Oczywiście Martin może podpisywać kontrakty tam, gdzie mu się podoba i nikt nie powinien mieć do niego o to pretensji. Jednak słowa prezesa Stali Gorzów o tym, że Słowak próbował rozmontować drużynę wicemistrzów Polski namawiając innych żużlowców do odejścia jest już bardzo poważnym oskarżeniem. Cała ta kwestia z Falubazem raczej nie ma za wiele wspólnego, niemniej jednak znów w zielonogórski klub wizerunkowo dostaje rykoszetem.
Także sposób pożegnania z Grzegorzem Zengotą mógł być lepszy i powinien być lepszy. Jestem w stanie zgodzić się, że Zengi nie wywiązał się do końca z oczekiwań, które z nim wiązano, choć nie da się ukryć, że w tej kwestii część winy leży po stronie klubu. Tutaj można się spierać, ale nie jest to temat najważniejszy. Dla mnie największą zagadką jest pytanie: kiedy zmieniła się koncepcja budowania składu na przyszły sezon? Starałem się dowiedzieć czegoś z różnych źródeł i właściwie wszyscy potwierdzają, że Grzegorz Zengota miał w Falubazie zostać na kolejny sezon. Cóż więc takiego zaszło, że w przyszłym roku Zengi zamieni mysz na koziołka?
Nie wiem co zaszło, więc pozostają mi spekulacje. Zastanawiają mnie trzy wydarzenia:
- 30 sierpnia na stronie Ekstraligi Żużlowej ukazuje się wywiad Piotra Protasiewicza, który odpowiadając na ostatnie pytanie mówi często cytowane później słowa „Ja nie wiem jak się to wszystko potoczy. Nie wiem czy będę jeździł w Zielonej Górze w przyszłym roku. Mam kontrakt ważny, ale nie ma kontraktu, którego nie można rozwiązać.” (speedwayekstraliga.pl/piotr-protasiewicz-jeszcze-nie-zostalismy-w-pge-ekstralidze-wywiad/)
- 6 września nowym prezesem klubu zostaje Adam Goliński
- 20 września klub organizuje konferencję prasową z udziałem prezydenta miasta, podczas której Piotr Protasiewicz deklaruje, że wypełni swój kontrakt do końca.
Ja wiem, że to jest mocno spiskowa teoria, ale mam wrażenie, że w ciągu dwóch tygodni (6-20 września) doszło do ustaleń, które w klubowej hierarchii wypozycjonowały Piotra Protasiewicza znów na czołowe pozycje. Ktoś jednak musiał na tym ucierpieć i wygląda na to, że trafiło na Grzegorza Zengotę. Nie potrafię tego oczywiście udowodnić, ale jestem pewien, że tych dwóch opcji (mocniejsza pozycja P. Prostasiewicza i pozostanie G. Zengoty) nijak nie dało się pogodzić, więc należało znaleźć jakieś inne rozwiązanie. I w tym właśnie miejscu dochodzę do czegoś, co jest według mnie największym problemem tego klubu: nie ma tutaj zdrowej sportowej rywalizacji. Górą zawsze będzie ten, kto wynegocjuje sobie lepszy kontrakt. A to z kolei sprawia, że menadżer, nieważne czy ma na nazwisko Dobrucki, Cieślak czy Skórnicki, będzie pełnił rolę kozła ofiarnego, choć jego rola polega tylko i wyłącznie na wypełnianiu programu, bo najważniejsze decyzje zostały podjęte już wcześniej przez kogoś innego.
Pozostaje jeszcze kwestia juniorów, która też jest bardzo ważna. Przy tak mocnych pięciu seniorach szansa na coś więcej niż trzy programowe biegi juniorskie jest właściwie równa zero. Dlatego uważam, że podpisywanie w Zielonej Górze kontraktu przez młodzieżowca z zewnątrz mija się z celem, bo to oznacza cofnięcie się w rozwoju. Jeśli ktoś jednak skusi się na kontrakt będzie sam sobie winien. Powiedzmy sobie szczerze, żaden klasowy junior nie podejmie takiego ryzyka. Wystarczy spojrzeć na karierę Krystiana Pieszczka, który przychodził do Falubazu jako juniorska gwiazda, w międzyczasie zdobył tytuł wicemistrza świata juniorów, ale te dwa lata bez większych perspektyw na coś więcej niż trzy biegi juniorskie sprawiły, że do dziś chłopak nie może się odnaleźć i musi powrócić do I ligi, żeby wszystko rozpocząć de facto od nowa. Domyślam się, że wielu kibiców Falubazu obruszy się, że przecież Krycha dużo jeździł. Tak, ale tylko wtedy, gdy co najmniej jeden z liderów miał kontuzję. W innym przypadku po trzech biegach szedł pod prysznic. Gdyby przykład Krystiana Pieszczka kogoś nie przekonał, to przypomnę jeszcze Łukasza Sówkę czy Kamila Adamczewskiego. Obaj mieli talent, ale dziś już żaden z nich nie kontynuuje kariery. Dlatego będę dziwić się każdemu juniorowi, który tu przyjdzie. Z drugiej strony chyba nawet nie będę mu współczuł, bo sam sobie będzie winien.
Co dalej? Niech się o to martwią ci, którzy podpisali kontrakty. Konferencja prasowa jest swego rodzaju przekazem do elektoratu, czyli tylko i wyłącznie do tych, którzy bezkrytycznie podchodzą do wypowiedzianych tam słów. Można mówić o profesjonalizmie, o dobrych kontaktach i takich tam innych miłych sprawach. Ostatecznie jednak każdy z zawodników jeździ w ekstralidze dla pieniędzy, w końcu jest to najbogatsza żużlowa liga świata, a nijak nie da się pogodzić pięciu gwiazd z czterema miejscami, które są w biegach nominowanych. Ktoś zawsze będzie poszkodowany, czyli niezadowolony. Na chwilę obecną uważam, bazując na dotychczasowych obserwacjach, że w zielonogórskich realiach nie da się z tego składu stworzyć drużyny w pełnym tego słowa znaczeniu. Jeżeli cała piątka przejedzie sezon bez kontuzji i jednak uda się z tych zawodników stworzyć drużynę, to będę naprawdę pełen podziwu dla umiejętności negocjacyjnych zarządu klubu. Jeżeli ten skład (bez kontuzji) wejdzie do finału, to w ramach pokuty za niedowiarstwo chyba będę musiał kupić karnet na rok 2020.