Brak zgody = nowy tłumik

Wiosna idzie, kibice budzą się z zimowego snu. Najszybciej wstali fani z Gorzowa i w ramach protestu przeciw nowym tłumikom chcą oddawać karnety. Całkiem możliwe, że pójdą za nimi inne ośrodki. Strach zaglądnął w oczy prezesowi Stali, który wystosował dramatyczny apel. Wszystko jest bardzo wzruszające, tylko co ten pan robił pół roku temu? W życiu nie widziałem takiej obłudy w speedway’u.

Największym obecnie problemem całego środowiska jest kompletny brak jedności. Każdy ciągnie w swoją stronę i, najprościej rzecz ujmując, ma w dupie pozostałych uczestników. Kibice są na szarym końcu i nikt się z nimi nie liczy: ani żużlowcy, ani działacze. Kibice, to prości ludzie, których jedynym zadaniem jest zakup biletów i niezależnie gdzie się zajrzy (chodzi mi rzecz jasna o polskie kluby), to wszędzie właśnie tak jesteśmy traktowani. I niestety większość jest rzeczywiście bezmyślnie powtarzającą utarte frazesy grupą, co widać chociażby po tzw. zorganizowanym dopingu.

Można porównać to co się dzieje do rozbiorów. Są trzy środowiska: żużlowcy, działacze klubowi (prezesi klubów) oraz działacze federacji krajowych i międzynarodowych. Każde z tych środowisk prowadzi swoją polityką, która w dłuższym lub krótszym czasie doprowadzi do kompletnej marginalizacji speedway’a. Zawodnicy żądają horrendalnych pieniędzy za swoje usługi, bo to pozwala im opłacać sowicie tunerów i w ten sposób walczyć o medale lub po prostu dobrze zarabiać. Prezesi polskich klubów, realizując chore własne i kibicowskie ambicje, płaci zawodnikom te kwoty, często żądając wsparcia ze środków publicznych. Działacze federacji, wykorzystując brak jedności dwóch wyżej wymienionych grup, robią co chcą, wprowadzając uregulowania korzystne dla niektórych firm, co samo w sobie jest przynajmniej moralnie niedopuszczalne. Moralność jednak w żadnym z tych środowisk nie ma żadnej wartości, więc jest jak jest.

Teraz wrócę do prezesa Stali Gorzów. Zabawię się w p. Wołoszańskiego. „Jest 29 września 2010 roku. Podczas konferencji prasowej zostaje podpisana umowa pomiędzy prezydentem Gorzowa, prezesem Stali Gorzów, szefem PZM oraz dyrektorem zarządzającym firmy BSI, właścicielem cyklu Speedway Grand Prix, Paul’em  Bellamy. Północna stolica województwa lubuskiego gościć będzie najlepszych żużlowców świata przez najbliższe pięć lat. Dla prezesa klubu jest to spełnienie marzeń.” I tyle wzruszeń, teraz przejdźmy do realiów. Już wtedy na 99,9% wiadomo było, że wejdą w życie nowe tłumiki, a mimo to podpisano kontrakt bez żadnych zastrzeżeń. Jestem świadomy, że gdyby Gorzów stawiał jakiekolwiek warunki, to znalazłby się inny ośrodek. Żadnych zastrzeżeń jednak nie przedstawiono i wszyscy w blasku fleszy cieszyli się wielce. A przecież, wobec skończenia się umowy między BSI a Bydgoszczą, właśnie kwestia trzeciego turnieju w Polsce mogła być kartą przetargową w sprawie starych tłumików.

Fakt, że w naszym kraju organizowane są aż trzy rundy nie jest przypadkiem. Po prostu nikt nie płaci tej brytyjskiej firmie tyle, ile zakompleksione jelenie z kraju nad Wisłą, gdzie chęć osiągania jakichkolwiek sukcesów jest tak wielka, że przesłania zdrowy rozsądek. Jak podaje portal gazeta.pl, miasto Gorzów ze swojej strony za jeden turniej ma zapłacić 350 tys. £, co za pięć lat przy dość niskim kursie tej waluty daje ponad 8 mln zł! Do tego klub ma zapłacić 90 tys. £ (ponad 400 tys. zł) i koszty organizacyjne w wysokości ok. 1 mln zł. Jak się to złoży do kupy, to wychodzi, że jeden turniej ma kosztować ponad 3 mln zł. Muszą być sponsorzy, bo przecież gdyby kibice mieli pokryć koszt, to przy pełnych trybunach jeden bilet musiałby kosztować ponad 200 zł. To nie wszystko, bo na okoliczność wielkiego święta rozbudowywany jest stadion, oczywiście za publiczne pieniądze.

Kiedy w mieście nad Wartą utrzymywano, że jest tam stolica żużla, nagle GKSŻ zatwierdził pięć tłumików na nowy sezon. I się zaczęło. Kibice zagrozili bojkotem imprez żużlowych, w szczególności Grand Prix, a jakaś część w proteście chce zwrotu pieniędzy za karnety. Wtedy nagle obudził się, śniący o potędze, prezes Stali. Jeśli faktycznie dojdzie do bojkotu cyklu SGP, to klub może mieć spore problemy finansowe. Do budżetu dodano zapewne planowane wpływy, a tymczasem może się okazać, że całość zamknie się wielkim minusem. Wszak impreza nie ciesząca się zainteresowaniem kibiców nie przyciągnie także sponsorów. W ten sposób mocarstwowe plany mogą zakończyć się klęską, bo doliczyć trzeba jeszcze opłacenie kontraktów Tomasza Golloba i Nickiego Pedersena, co już samo w sobie jest wielkim obciążeniem finansowym. Jak doniósł Przegląd Sportowy (nie wiem skąd miał dane), Gollob ma zarabiać 75 tys. zł za 10 punktów w meczu. Każdy punkt więcej, to dodatkowe 7 tys. zł, a każdy punkt mniej, to 7 tys. zł mniej. Nie ma się co czarować, „Chudy” musiałby startować na rowerze i do tego ze złamaniami w trzech miejscach żeby nie osiągnąć tejże podstawy. Co ciekawe, jeśli za 10 pkt w meczu wyjdzie 75 tys. zł, to za cały sezon wychodzi 1,5 mln zł. A jeszcze jest wspomniany Pedersen, który nie ukrywa, że chce zarabiać dużo i czterech innych seniorów. Powiem szczerze, że nie zazdroszczę p. Komarnickiemu, ale wcale nie jest mi go żal, bo jeśli coś pójdzie nie tak, to sam jest sobie winien.

Prezes Stali zaproponował okrągły stół. Brzmi dość znajomo, ale pomysł, mający na celu rozwiązanie problemu, wcale nie ma stuprocentowego poparcia. Marta Półtorak nie widzi problemu, bo przecież zakontraktowała za ogromne pieniądze Jasona Crumpa, który popiera nowe tłumiki, mając w tym jakiś prywatny interes. Prezes Unii Tarnów twierdzi, że nic się nie da już zrobić, a kluby z Wrocławia i Częstochowy muszą się martwić żeby w ogóle mieć wystarczające środki na dojechanie do końca sezonu. Nasi prezesi mają zresztą sporo za uszami. Gdyby potrafili dogadać się wcześniej i zawiesić podpisywanie kontraktów do czasu przeforsowania starych tłumików, to dziś nie byłoby problemu.

Obłudni są także sami zawodnicy, bo jak nazwać inaczej postawę Tomasza Golloba czy Janusza Kołodzieja, którzy krytykując nowe tłumiki, jednocześnie podpisują zgodę na ich używanie? Myślę, że wspólny front trójki Polaków – wymienionej dwójki oraz Jarosława Hampela – wprowadziłby niezłe zamieszanie. Nic takiego nie nastąpiło, a szkoda. Nie wiem z czego to wynika, przecież BSI musi się z nimi liczyć, a tym samym próbować wymóc coś na FIM-ie. Tutaj wracamy z powrotem do kwestii organizacyjnych. Kontrakty są podpisywane na wiele lat, więc możliwość wpływania na bieg wydarzeń sami sobie ograniczyliśmy. Leszno ma umowę do 2012 roku, Toruń chyba do 2014, a Gorzów do 2015 i przez ten czas nie mamy nic do gadania, bo miasta oraz kluby muszą się wywiązać ze swoich zobowiązań, czyli płacić.

Niestety, ze smutkiem stwierdzam, że to w dużej mierze Polacy, przez brak wspólnego stanowiska, przyczynili się do zabrania czegoś, co w żużlu jest nieodzowne – hałasu. U nas są największe pieniądze, a jednocześnie nie mamy nic do powiedzenia. Nie możemy liczyć na działaczy PZM i GKSŻ, bo ci dbają bardziej o swoje ciepłe posadki i zgadzają się na wszystko, co przyjdzie z FIM-u. Coś się niby rusza, ale chyba jest już za późno, przynajmniej w tym roku. Skoro nie można liczyć ani na działaczy, ani na samych żużlowców, to musi nastąpić ruch oddolny i taki na pewno będzie. Mamy, jako Polacy, w zanadrzu jeszcze jeden argument – umiejętność omijania prawa. O tym w następnym wpisie.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *