Ekstraliga żużlowa opublikowała dane z 21 stycznia 2015 roku dotyczące sprzedaży karnetów. Do rozpoczęcia sezonu pozostało jeszcze dwa i pół miesiąca, więc wiele może się przez ten czas zmienić, ale te pierwsze informacje pokazują już pewną tendencję i są na pewno wskazówką dla poszczególnych klubów. Dla niektórych niestety, dopiero na kolejny rok.
Nie jest zaskoczeniem, że najwięcej całosezonowych wejściówek sprzedało się w Gorzowie (ceny od 200 do 310 zł za siedem spotkań), bo niewątpliwy sukces przekłada się na obecne zainteresowanie. Myślę, że nie powinny też dziwić wyniki w Grudziądzu (ceny od 180 do 360 zł za siedem spotkań), gdzie po „awansie” do ekstraklasy i skompletowaniu przyzwoitego, ale mocno jednosezonowego składu wzrosły apetyty miejscowych kibiców. Całkiem przyzwoicie sytuacja przedstawia się w Toruniu (180 zł za siedem spotkań), gdzie teren oczyścił się z wcześniejszych biznesowych układów. Zakładam, że po odejściu słabiutkiego, ale bardzo drogiego Tomasza Golloba, wzrośnie frekwencja na trybunach. Przeciętnie sytuacja wygląda w Lesznie (ceny od 240 do 270 zł za siedem meczów plus memoriał A. Smoczyka). Cóż, byczy klub wciąż musi pracować nad przyciągnięciem kibiców nie tylko na teoretycznie ciekawsze, ale na wszystkie mecze. Póki co nie ma wiadomości z Tarnowa (ceny 200 lub 300 zł za siedem meczów), Wrocławia (280 zł za siedem meczów, cena z kosmosu wynikająca z małej liczby miejsc na stadionie) oraz Rzeszowa. W Rzeszowie można dać komuś tytuł boga marketingu, bo przy cenie biletu wynoszącej 25 zł karnet za siedem spotkań, to koszt 170 zł (5 zł nagrody starczy raptem na jedno porządne piwo, a na IPA już nawet nie starczy), a doliczenie dwóch meczów play-off podwyższa cenę o… 180 zł.
Na tle powyższych danych zadziwiają dane z Zielonej Góry. Ponad miesiąc minął od rozpoczęcia rozprowadzania karnetów (formalnie 10 stycznia, ale już przed Bożym Narodzeniem ruszyła sprzedaż voucherów), a nabywców znalazło raptem ponad 500 sztuk. Tak jak napisałem wyżej, do sezonu pozostało jeszcze wiele czasu, jednak gołym okiem widać, że władze zielonogórskiego klubu chyba nie zdają sobie sprawy dlaczego i w jaki sposób kibice nabywali karnety. Wydaje mi się, że już na etapie przygotowywania oferty popełniono dwa zasadnicze błędy, bo cóż tak naprawdę oferuje kibicowi karnet poza stałym miejscem? Obawiam się, że niewiele.
Ceny, czyli właściwie nic nowego
Podobno jest taniej (ceny od 230 do 41o zł za siedem meczów), jednak pamiętać trzeba, że zamiast ośmiu imprez karnet zawiera ich tylko siedem, bo nie mamy przecież w tym roku żadnej imprezy mistrzowskiej. Jest wstęp na zawody młodzieżowe, ale umówmy się, że z uwagi na małe zainteresowanie nimi, stanowi to raczej wartość kolekcjonerską. Średnia cena wejściówki wynosi więc prawie 33 zł, ale doliczyć trzeba jeszcze 10 zł za kartę kibica. Wystarczy, że nie będę mógł pójść na jeden mecz i już jestem stratny. Nawet jeśli zaplanuję cały rok pod terminarz ekstraligi, czego robić nie zamierzam, to i tak nie jestem w stanie przewidzieć pogody na kilka miesięcy naprzód. Tutaj ciekawszą ofertę ma Unia Leszno, bo karnet w takim przypadku można tam odstąpić innej osobie posiadającej kartę kibica.
Klub ma nową ofertę, czyli karnety całosezonowe. Pomysł fajny, ale ich cena powala (350 do 550 zł). Czy 120 zł drożej w przypadku najtańszej opcji oznacza, że na play-offy planowane są bilety po 60 zł? Tak wnioskuję, bo jakież to inne atrakcje mamy otrzymać? Sparingi przedsezonowe? Zapłaćcie 350 zł i możecie wejść na imprezy, w których nie wiadomo kto pojedzie, nie wiadomo ile będzie wyścigów, a całość służy testowaniu ustawień. Szczególnie w tym roku. Ale łaska. Poza tym nie ma żadnej gwarancji, że Falubaz w play-offach pojedzie.
Kolejna rzecz. Bez zmian pozostały ceny karnetów dziecięcych. 30 zł, to niewiele, zważywszy, że dziecko ma własne miejsce. Owszem, ale w ubiegłym roku w trakcie sezonu zaczęto sprzedawać dziecięce bilety po… 1 zł. I cóż, że nie było zagwarantowanego miejsca? To chyba nie było w porządku.
Procedura zakupu karnetu
Nie jest tajemnicą, że w czasach największej sprzedaży falubazowych karnetów wyglądało to tak, że sporą część kupowano przez zakłady pracy, gdzie dofinansowywano je w ramach funduszu socjalnego, a potem karnety ruszały w świat, bo przypisywanie do konkretnej osoby było dopiero na etapie rejestrowania. Teraz już podczas zakupu trzeba podać dane, co uniemożliwia wyżej opisaną „procedurę”. Dlaczego zmieniono zasady? Nie jestem w stanie tego pojąć, jak klub mógł strzelić sobie takiego samobója.
Nie rozumiem też procedury sprzedawania biletów. Podobno podawania nazwiska i numeru pesel wymaga prawo. Dlaczego jednak nie spotkałem się z tym w żadnym z ośrodków żużlowych, które odwiedziłem w ciągu ostatnich lat? Trochę ich było: Leszno (finał DMP), Ostrów (finał IMŚJ), Rawicz, Opole, Częstochowa, Wrocław, Piła, Gdańsk. Nie spotkałem się z tym także zagranicą (Czechy, Niemcy, Anglia). Udało mi się kupić bilet na turniej z cyklu Speedway Grand Prix i też nie są imienne. O co więc chodzi? Nie mam pojęcia dlaczego to prawo obowiązuje jednych, a inni już nie.
Podsumowanie
Na zadane w tytule pytanie ja mogę odpowiedziałbym: według mnie NIE. W 2012 roku miałem karnet. Akurat dwa najdroższe mecze ze Stalą Gorzów i Unią Leszno zostały przełożone, więc obejrzałem je w telewizji, bo terminy obu powtórek były w czasie zaplanowanych rodzinnych wakacji. Wtedy specjalnie tym się nie martwiłem, bo karnet kosztował znacznie mniej, niż wynosiła jego nominalna cena, ale wyleczyłem się z płacenia przed sezonem. Myślę, że wielu kibiców zrobiło podobnie po tym, jak w 2013 roku karnety wyszły… drożej niż zakup biletów, a ubiegły rok przyniósł tylko niewielką poprawę w tym temacie. Gdyby ktoś powiedział, „nie chcesz, to nie kupuj!”, to ja odpowiem „dziękuję za radę”. Nie ukrywam, że ciekawi mnie jaka będzie frekwencja na SPAR Arenie.