I jak tu wierzyć prognozom? Miało padać, a tymczasem z toru kurzyło się niemiłosiernie. Niby chmury cały czas wisiały na Zieloną Górą, jednak poza kilkoma minutami z drobniuteńką mżawką nic z nich nie spadło. Tym razem gospodarze byli lepiej przygotowani na ewentualne opady, bo przecież to bardziej im niż gościom zależało na rozegraniu tego spotkania.
Ciężko czasem się zebrać i po powrocie z pracy jeszcze udać się na stadion. Chyba nie tylko ja tak miałem. Rozgrywanie meczów po godzinie 20.00 jest lekką przesadą. Fajnie, że zawody przebiegały bardzo sprawnie i już godzinie i pięćdziesięciu minutach było po wszystkim. Kiedy patrzyłem podczas prezentacji na skład Stali, to jednak obawiałem się trochę tego pojedynku. Wcześniej pisałem, że nawet bez „zz” powinniśmy dać sobie radę, jednak po zawodnikach typu Niels Kristian Iversen, Matej Zagar czy Hans Andersen tak naprawdę nigdy nie wiadomo czego można się spodziewać. Tym bardziej, że gospodarze wyraźnie liczyli się z możliwością opadów, więc tor był mocno przesuszony i w początkowej fazie zielonogórzanie mieli pewne problemy na starcie i dojeździe do pierwszego łuku.
Gdyby chcieć opisać ten mecz, to wypadałoby go podzielić na dwie części. Pierwsze trzynaście wyścigów było nudnych, a emocje wynikały raczej z małej różnicy punktowej oraz ciężaru gatunkowego. W zasadzie poza trzema atakami na wyjściu z pierwszego łuku nic specjalnego się w tym czasie nie wydarzyło. Później na dystansie nie działo się kompletnie nic, bo tor po prostu nie pozwalał na wyprzedzanie.
Dopiero po fakcie docenić można zmysł taktyczny Marka Cieślaka, który postawił na dość ryzykowną, ale jednak skuteczną strategię. Wiadomo, że gorzowianie nie mieli pola manewru poza ewentualną rezerwą taktyczną. Żeby ją uruchomić, musieliby przegrywać sześcioma punktami. I wydawało się, że tak właśnie będzie po dziewiątym biegu, bowiem jechała wtedy para Matej Zagar – Niels Kristian Iversen przeciwko duetowi Falubazu Piotr Protasiewicz – Greg Hancock, a my prowadziliśmy w tym momencie czterema „oczkami”. Ze startu uciekł Słoweniec, na dystansie PePe w dziecinny sposób poradził sobie z PUK-iem. Skoro nasi żużlowcy byli szybcy, to dlaczego nie zbliżyli się go Zagara, który poza tym jednym startem był cienki jak barszczyk? Wystarczyło spojrzeć w program. Otóż trener Czesław Czernicki miał dzięki temu związane ręce. Nie mógł w żaden sposób wzmocnić swojej ekipy i z konieczności nie dokonywał żadnych zmian, co powodowało, że goście nie mogli wygrać kolejnych wyścigów. Musieliśmy poczekać na wyścig, w którym nie jechali ani Gollob, ani Pedersen i wtedy dopiero uderzyć z pełną siłą. I tak się stało w XI gonitwie, bo ta sama para Falubazu wygrała 5:1 z gorzowskimi Duńczykami Iversenem i Andersenem, wyprzedzając rywali o pół prostej. W wyścigu XII nie mogło być zmian, bo jechał junior, a w XIII nie wypadało, bo awizowany Matej Zagar wygrał przecież swój poprzedni start. Dzięki takiej taktyce przed wyścigami nominowanymi mieliśmy osiem punktów przewagi i byliśmy o mały kroczek od wygranej.
W końcówce nie ma już miejsca na kombinacje. Trzeba gnać do przodu ile fabryka dała. I tak też się stało. Prawdziwe emocje, to dwa ostatnie wyścigi. To co stało się w XIV biegu pewnie zostanie gdzieś utrwalone i zaprezentowane po sezonie jeszcze raz. Wygranie rywalizacji z Gollobem i Pedersenem, gdy po starcie było się z tyłu, jest fantastycznym wynikiem. Przejście na dystansie takich dwóch tuzów ma swoją wartość. Ogromną determinacją wykazał się Greg Hancock, najpierw wygrywając trudną rywalizację z Duńczykiem w pierwszym łuku, a potem wykorzystując błąd mistrza świata. Stadion oszalał, gdy za chwilę Jonas Davidsson wykorzystał błąd Nickiego. Sam darłem się na całe gardło. Mam wrażenie, że gorzowscy liderzy przespali sprawę w parkingu. W przerwie tor został polany i to najwyraźniej spowodowało, ze dotychczasowe ustawienia sprawdziły się na starcie, ale na trasie, przy tak obranej ścieżce, ich efektem była utrata pozycji. Obaj pojechali za szeroko i nie byli w stanie utrzymać swoich lokat. Piętnasty bieg, to z kolei rewelacyjna postawa… Pedersena. Ostro, ale w granicach przyzwoitości poradził sobie z naszą bardzo silną parą, choć kilka minut wcześniej nie mógł dogonić Davidssona. Dla mnie jest to ewidentny dowód na dobranie złych przełożeń w pierwszym z biegów nominowanych.
A gdzież był w ostatniej gonitwie Tomasz Gollob? To pytanie wyraźnie nurtowało zielonogórskich kibiców, co bardzo głośnie, aczkolwiek wyjątkowo kulturalnie, wyrazili w formie werbalnej. Niby puszczenie juniora w momencie, gdy nic już się nie zmieni wydaje się być niezłym posunięciem, jednak z drugiej strony powinno się chyba walczyć do końca. Triumf 5:1 na pewno podniósłby morale w ekipie Stali, a tak mając dwie takie rakiety przegrali najważniejszą część meczu. Przypomniał mi się ubiegłoroczny pojedynek Stali w Lesznie. Tam również wynik był już przesądzony i także T. Gollob nie wyjechał do piętnastego biegu, odpuszczając ewidentnie sprawę. Co było potem? Drużyna, która w rundzie zasadniczej kroczył od zwycięstwa do zwycięstwa zakończyła sezon w sierpniu, bo w najważniejszym momencie zabrakło tej ekipie charakteru. Teraz Gorzów jedzie do Leszna i… Oj, będzie się tam działo. Pewnie gospodarze przygotują mocno przyczepny tor i pomimo kontuzji są faworytem, bo po tym co widziałem wczoraj mogę powiedzieć, że Stal nie ma drużyny. To jest dwóch bardzo dobrych zawodników i reszta. PUK znów jest nijaki, Zagar na wyjeździe nic nie jedzie, Andersen i Mroczka potrafią w zasadzie tylko wyjść do prezentacji, a młodzieżowcy nie wytrzymują presji. Poprzedni sezon pokazał, że play-offy wygrywa się na wyjazdach. A trudno jest wygrywać, gdy pięciu zawodników przywozi w sumie 13 punktów w dziewiętnastu startach, a dwójka liderów, na których spoczywa cały ciężar walki, zawala najważniejszy wyścig.
Tyle o Stali. Końcówka o Falubazie. Zielonogórzanie pokazali w końcówce charakter. I bardzo dobrze. Można się zastanawiać, co będzie bez „zz”. Skończyła się ta sztuczna rzeczywistość i już w niedzielę będziemy widzieli na ile Falubaz stać z Grzegorzem Zengotą w składzie. Wczoraj na zastępstwie zawodnika zdobyliśmy osiem punktów i na dzien dzisiejszy jest to wynik raczej nieosiągalny dla Zengiego. Dużo większa odpowiedzialność spadnie na ramiona trzech liderów. J. Davidssson nie będzie mógł sobie pozwalać na takie wtopy jak w pierwszym biegu. Jego zadaniem jest wygrywanie z drugim zawodnikiem z pary rywali i poza właśnie tym pierwszym występem zadanie wypełnił. Najważniejsze, że jest charakter, a w parkingu stoi gość z głową na karku.