Edinburgh Monarchs – Poole Pirates

Domowy tor Monarchów z Edynburga po obecnym sezonie przechodzi do historii, czyli mówiąc prościej – przestaje istnieć. Powodem jest, jak to zwykle bywa, kwestia sprzedaży terenu, na którym znajduje się obiekt. Na szczęście drużyna ma przetrwać, bowiem znaleziono nową lokalizację, na której ma powstać zupełnie nowy dom Monarchów.

Wbrew nazwie klubu, jego wciąż aktualny domowy tor nie znajduje się w Edynburgu, ale w oddalonej o ponad 30 km (w linii prostej) miejscowości Armadale. Mam ogromny sentyment do brytyjskiego (napisanie angielskiego byłoby w tym przypadku ogromnym nietaktem) speedwaya. Zawsze chciałem móc zobaczyć zawody na klasycznych wyspiarskich „agrafkach”, a takim właśnie owalem jest rzeczony tor w Armadale. Jego długość wynosi zaledwie 260 metrów, więc jest jeszcze krótszy od kultowego toru w Wolverhampton, ale nie ma tak ekstremalnie ostrych łuków jak pierwszy wiraż na Monmore Green. Niemniej jednak jest to tor, delikatnie mówiąc, specyficzny. Zapowiedziana likwidacja tego obiektu stała bezpośrednią przyczyną pomysłu na przyjechanie tutaj.

Ponieważ nie udało mi się znaleźć noclegu w Armadale, więc dojechałem tutaj pociągiem. Miejscowość niby nie jest duża, ale dojście ze stacji do stadionu zajęło mi dobre pół godziny. Na miejscu czekała już na wejście grupka najwierniejszych fanów w wieku lekko emerytalnym. Czekałem razem z nimi, ale jakoś niespecjalnie ktoś chciał obiekt otworzyć. W międzyczasie przyjeżdżali kolejni kibice i przed wejściem ustawiła się całkiem spora grupa. Ostatecznie obiekt otwarto na godzinę przed meczem. Stojąc razem z innymi i patrząc na bramki wejściowe zbudowane z siatki i drzwi, które akurat były pod ręką, zacząłem nabierać podejrzenia, że cały ten stadion może być jedną wielką prowizorką. I w zasadzie dużo się nie pomyliłem. A że prowizorki działają najdłużej, więc i ta wytrzymała kilkadziesiąt lat.

Miałem trochę czasu po wejściu, więc pochodziłem sobie i popatrzyłem jak to wszystko wygląda. Nawet nie robiono mi problemu i mogłem wejść na tor podczas obchodu drużyn. I tutaj właśnie trzeba oddzielić dwie kwestie. Tak naprawdę do oglądania żużla nie potrzeba komfortowych warunków, bo kibice generalnie są dodatkiem – owszem ważnym, ale jednak tylko dodatkiem. Natomiast tor jest zupełnie inną parą kaloszy. Po wejściu od razu rzuciło mi się w oczy, że jest bardzo gliniasty, mocno nasączony wodą, ale jednocześnie twardy. Łuki są wyraźnie nachylone, co nie jest czymś zaskakującym, jednak kwestie jeżdżenia pod górkę i z górki nie należą do oczywistości. A właśnie tak wygląda tor w Armadale. Nie dość, że jest on krótki, ma krótkie łuki, to jeszcze wychodząc z obu wiraży zawodnicy muszą jechać… pod górę. Dla nas to coś dziwnego, ale na Wyspach nie jest to jakieś zaskoczenie. Trzeba jednak dodać, że obecny sprzęt nie jest stworzony do takich warunków, resztę można sobie dopowiedzieć.

Kiedyś Armadale Stadium był obiektem dwufunkcyjnym. Głównym przeznaczeniem był tor do wyścigów psów, a przy okazji korzystali z niego żużlowcy. Jak można przeczytać na angielskiej Wikipedii, psy przestały się tutaj ścigać jesienią 2016 roku, więc w zasadzie można było się spodziewać, że żużel prędzej czy później także stąd zniknie. Przy wejściu kibice mogli wziąć darmowe informatory dotyczące nowego obiektu.

W końcu doczekałem się godziny 19:30 i zawodnicy wyjechali do tradycyjnej brytyjskiej prezentacji, czyli każdy z nich przejechał jedno kółko i wrócił do parkingu – rozwiązanie na pewno krótkie i sprawne. Potem wreszcie zawodnicy stają pod taśmą i rozpoczyna się mecz. Cóż, stosunkowo długie proste i krótkie, mocno nachylone łuki, jazda z górki i pod górkę, to zupełnie inne spojrzenie na speedway. Na pierwszy wirażu nierzadko dochodziło do niespodziewanych przetasować, gdy żużlowcy mocno kantując motocykle jadące z jeszcze dość małą prędkością nie zawsze potrafili utrzymać obraną ścieżkę. Potem jazda była już płynniejsza. Tor na pewno nie ułatwia wyprzedzania w przypadku, gdy żużlowiec jadący z przodu nie popełnia błędów. Mimo wszystko przyjemnością było patrzenie jak z pokonywaniem tych trudnych łuków radziły sobie gwiazdy Monarchów, czyli Sam Masters i Josh Pickering. Po stronie rywali też nie brakowało doświadczonych żużlowców, bo Steve Worrall, Danny King czy Richard Lawson do takich na pewno należą. Pozytywnie zaskoczył mnie Australijczyk Ben Cook, którego nie miałem okazji wcześniej oglądać. Zresztą spora część uczestników tego meczu nie występuje praktycznie nigdzie poza ligami brytyjskimi.

Spotkały się tutaj dwie wyrównane drużyny i wynik niemalże do końca oscylował wokół remisu, nawet z przewagą Piratów z Poole, bowiem gospodarze zbyt często przyjeżdżali na końcu stawki, a więc liderzy nie mieli należytego wsparcie. Ostateczne uderzenie Monarchowie wyprowadzili w XIII i XIV wyścigu, kiedy to najpierw para australijskich liderów gospodarzy nie dała szans swoim odpowiednikom ze strony gości, a poprawili Paco Castagna i Jacob Hook.

Cieszę się, że miałem możliwość zobaczenia rywalizacji na Armadale Stadium przed jego przejściem do historii. Na pewno jest to obiekt o dwóch obliczach. Z jednej strony niezbyt dobre warunki do oglądania speewdaya, dostępne dla kibiców tylko prosta startowa i drugi łuk, infrastruktura mocno spontaniczna, ale jednocześnie samo serce, czyli to, trudny wymagający od żużlowców umiejętności radzenia sobie na takich agrafkach. Kibice poubieranie w stroje klubowe, często w kurtki (było niespodziewanie zimno, a przede wszystkim wietrznie) reagowali na swój sposób spontanicznie na wyniki wyścigów. Przyjechała także grupka fanów z odległego Poole. W sumie na trybunach dominowali kibice w wieku 50+, ale było również sporo młodszych widzów i całkiem niemało kobiet.

Podsumowując, zupełnie inne spojrzenie na speedway.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *